Archiwum
21.04.2020

Praca kryzysowa, czyli kto tnie szparagi w czasie pandemii

Zofia Nierodzińska
Społeczeństwo

Przed dziewięcioma laty, po ukończeniu studiów artystycznych w Polsce, które wyposażyły mnie w zasoby symboliczne, nieprzekładalne na te ekonomiczne, postanowiłam wyjechać do Berlina, aby w mieście, które kojarzyłam z rozwibrowaną sceną klubową, poszanowaniem praw mniejszości i najlepszą uliczną kuchnią, rozpocząć swoje dorosłe życie. Byłam przekonana, że Unia Europejska i otwarte granice to najlepsze, co udało się osiągnąć pokoleniu moich rodziców zaangażowanemu w ruch „Solidarności” lat 80. Wolność oznaczała dla mnie możliwość wyjazdu z wolnej Polski, o którą walczyli, a której zaściankowa, katolicko-patriarchalna mentalność, jak wtedy mi się wydawało, była nie do pogodzenia z moimi życiowymi planami.

Po dwóch latach intensywnego kursu językowego i kilku dorywczych pracach, które pozwalały mi na przeżycie, dostałam się na studia podyplomowe na UdK, berlińskim Uniwersytecie Sztuk Pięknych. Dorabiałam, pracując jako kelnerka w jednej z niemieckich firm cateringowych za najniższą krajową, która wtedy wynosiła 8,50 euro. Z kolei od końca marca do czerwca pracowałam razem z innymi studentami i studentkami z całego świata w Spargelhof, plantacji szparagów w Beelitz pod Berlinem. Tam poznałam Wandę, Renatę i Ewę, które od lat przyjeżdżały do podberlińskiego miasteczka jako pracownice sezonowe. Zarabiały 3,50 euro na godzinę po odliczeniu kosztów zamieszkania (w wieloosobowych kontenerach) i wyżywienia. Kilogram szparagów kosztował wtedy około 9 euro. Wanda, Renata i Ewa przyjeżdżały do Beelitz od lat, z tej samej miejscowości położonej w górach na południu Polski, często również z najstarszymi dziećmi. Mówiły, że w sezonie są w stanie zarobić tyle, że starcza im to na prawie pół roku życia w Polsce. Mówiły, że praca jest ciężka, ale również cenią sobie ten czas z dala od rodziny i mężów. Kobiety pracowały w halach produkcyjnych i w kuchni. Nazywano je „Tanten”, „ciotkami”, ze względu na ich wiek, a może również zażyłość, trudno powiedzieć. Podczas pracy w Spargelhof zaskoczył mnie sztywny i jakby oczywisty podział pracy na polsko-rumuńską produkcję (wykopywanie, sortowanie, mycie i obieranie szparagów) i niemiecki zarząd. To, czego doświadczałam na co dzień na uczelni, było spełnieniem polityki multikulti, tutaj czułam się tak, jakbym cofnęła się w czasie do realiów z początku XX wieku, gdzie przynależność narodowa determinowała pozycję społeczną. Niewidzialna praca w halach produkcyjnych i na polach wykonywana była przez Polaków i Rumunów, serwis przez studentów z firmy cateringowej, widzialna konsumpcja w restauracji przypadała Niemcom. Wejście Polski do UE oznaczało dla mnie możliwość studiowania za granicą, dla Wandy, Ewy i Renaty możliwość zarobkowania, dla właścicieli Spargelhof czerpanie profitów z naszej niskopłatnej pracy. Zrozumiałam, że to, czym Berlin jest dla mnie w sferze symbolicznej, nie pokrywa się z rzeczywistością materialną moją oraz kilku tysięcy niskopłatnych pracowników sezonowych przyjeżdżających do Niemiec każdego roku.

Nie!widzialna praca, czyli dlaczego nie da się pogodzić zachowania „bezpieczeństwa żywieniowego” z bezpieczeństwem pracowników sezonowych

W czasie kryzysu zdrowotnego prace według logiki kapitalistycznej określane jako „reprodukcyjne” oraz te najemne stały się ważne i widoczne. Media, a za ich sprawą większość społeczeństwa zaczęły dostrzegać istotność zawodów związanych ze zdrowiem i opieką, w tym tą nad osobami starszymi i niesamodzielnymi, osób pracujących w supermarketach, kierowców ciężarówek, osób sprzątających oraz pracowników sezonowych. Można to zaobserwować na całym kapitalistycznym świecie, również w Berlinie, gdzie zastał mnie lockdown i skąd aktualnie pracuję zdalnie, korzystając z uprzejmości znajomej. Mam zatem okazję przyglądać się „od środka” niemieckiej debacie dotyczącej tak zwnej systemrelevante Arbeit, czyli prac istotnych systemowo. W czasach kryzysu okazuje się, że zajęcia i zawody związane z opieką, transportem i zapewnieniem „bezpieczeństwa żywieniowego” są również jedynymi, które nie mogą zostać zawieszone, gdyż bez nich społeczeństwa nie byłyby w stanie funkcjonować.

W głównym, wieczornym serwisie informacyjnym „Tageschau” zaczęły pojawiać się sylwetki „bohaterów codzienności”. Opowiadają oni o swoim zaangażowaniu na rzecz społeczeństwa w czasie kryzysu. Niemieckie media symbolicznie starają się nadrobić lata zaniedbań neoliberalnej polityki degradującej wartość niewidzialnej pracy, która wykonywana jest najczęściej bezpłatnie lub za najniższą krajową przez kobiety i migrantów. Z tym nagłym symbolicznym docenieniem niewidzialnej pracy wiązałam nadzieje: że doprowadzi ona również do społecznej i materialnej zmiany w sytuacji pracowników usług i opiekunek, że zostaną postawione pytania o to, co oznaczają nierówności pomiędzy pracą uznawaną za kreatywną (najczęściej lepiej płatną i symbolicznie docenianą) a fizyczną (tańszą, symbolicznie degradowaną), pomiędzy zmienną wartością siły roboczej ze względu na płeć, kolor skóry, narodowość i status, do jakich nadużyć prowadzą te różnice i co właściwie oznacza europejska solidarność, gdy praca polskiego lub rumuńskiego pracownika jest cztery razy tańsza niż niemieckiego?

Szansą wydawała mi się także wymuszona pandemią decyzja niemieckiego rządu o rezygnacji z przyjazdu pracowników sezonowych i opiekunek osób starszych z krajów Wschodniej Europy. Miałam nadzieję, że pokaże ona Arbeitskraft („siłę roboczą”) w nowym świetle: jako ludzi mających rodziny, o które się troszczą; że będzie dowodem, iż ich zdrowie liczy się tak samo jak innych obywateli Europy. Wizja pozostania niemieckich szparagów w ziemi przeważyła jednak względy humanitarne. Po krótkim zamknięciu granic niemiecki rząd ogłosił, że zmienia swoje rozporządzenie. Pracownicy sezonowi mogą wjechać na terytorium Niemiec, a najlepiej – przylecieć. Podczas pracy mają zachować półtorametrowe odstępy i otrzymać oddzielne zakwaterowanie w maksymalnie dwuosobowych pokojach, z wyłączeniem osób spokrewnionych. Muszą mieć dostęp do środków dezynfekcji oraz ochrony osobistej, takich jak maseczki i rękawiczki. Co więcej: przez pierwsze dwa tygodnie od przyjazdu pracownicy mają przebywać na tak zwanej pracującej kwarantannie. Oznacza to, że nie mogą opuszczać terenu należącego do właściciela, a wszelkie niezbędne do przeżycia produkty mają być im dostarczane przez pracodawców. Pracownicy sezonowi do tej pory pokrywali koszty związane z ich pracą i pobytem w Niemczech z własnej kieszeni, to znaczy odliczane one były z ich minimalnej stawki godzinowej. Czy teraz również sami zapłacą za swoje bezpieczeństwo? Zapewne nie będzie trudno ich do tego skłonić, gdyż bezrobocie w Polsce rośnie z dnia na dzień i według umiarkowanych prognoz polityków do końca roku ma sięgnąć 10%.

Biorąc pod uwagę warunki lokalowe w Spargelhof, gdzie niegdyś pracowałam, nie wydaje mi się, aby standardy social distancing były możliwe do zachowania. Powstają również nowe pytania i problemy związane bezpośrednio z pandemią, na przykład możliwość wzięcia płatnego zwolnienia w przypadku, gdy u pracownika występuje podejrzenia zakażenia koronawirusem. Do tej pory pracownicy sezonowi podlegali ubezpieczeniu zdrowotnemu płaconemu w kraju, z którego pochodzą. Czy narodowe instytucje będą ze sobą w tej kwestii współpracować? Czy pracodawca wypłaci pracownikowi wypracowaną kwotę, mimo iż nie będzie on w stanie pozostać do końca sezonu? Co w wypadku kwarantanny? Czy pracownik będzie musiał dopłacić za miejsce odosobnienia? Co w sytuacji, kiedy pracownik ze względu na stan zdrowia zechce wrócić do swojej rodziny, czy pracodawca zorganizuje i pokryje koszty jego transportu? Kto ponosi odpowiedzialność w wypadku śmierci pracownika?

Na te pytania nie odpowiada dokument regulujący pracę sezonową w czasie kryzysu zdrowotnego, opublikowany przez ministrę rolnictwa Julię Klöckner i ministra spraw wewnętrznych Horsta Seehofera. Powstał on w odpowiedzi na protesty rolników, którzy negatywnie odnieśli się do rządowego projektu werbowania do pracy na polach wolontariuszy, bezrobotnych, studentów oraz osób starających się o azyl w Niemczech bez gwarancji, że praca przy zbiorach go im zapewni. Przez rządowy portal internetowy zgłosiło się około 40 tysięcy osób chętnych do pomocy, jednak właściciele ziemscy nie byli w stanie sobie wyobrazić współpracy z rodakami, którzy pewnie nie zgodziliby się tak łatwo na wykańczającą pracę po dziesięć–dwanaście godzin dziennie łącznie z weekendami i świętami, bez względu na warunki pogodowe oraz na odciąganie kosztów transportu, wyżywienia i zakwaterowanie (o ile byłoby konieczne) od minimalnej pensji, którą otrzymują.

Für eine rumänische oder eine polnische Kraft brauche ich fünf Deutsche

Właściciel ziemski uprawiający szparagi, Thomas Syring, w wywiadzie dla agencji informacyjnej AFP (Agence France-Presse) powiedział: „To ciężka praca, jest zimno, ciągle na zewnątrz. Na miejsce jednego Polaka czy Rumuna potrzebowałbym pięciu Niemców”.

To pozornie oczywiste i powszechnie akceptowane stwierdzenie, że Polacy i Rumuni mogą pracować więcej za mniej, może skłaniać do jeszcze niebezpieczniejszej konstatacji, że jako siła robocza ze Wschodu są bardziej odporni na pandemię. Wystawianie na niebezpieczeństwo życia i zdrowia pracowników sezonowych kosztem zachowania niskich cen szparagów może jednak prowadzić do późniejszych problemów z trawieniem. Ludzkie życie jest cenniejsze niż szparagi, dlatego zachowanie taniego „bezpieczeństwa żywieniowego” w Niemczech kosztem wyzysku pracowników z biedniejszych krajów trudno pogodzić z poczuciem sprawiedliwości.

Doświadczenie studiów oraz późniejsze realia rynku pracy w spowodowały, że zaczęłam postrzegać Niemcy i UE w bardziej krytyczny sposób. Z kraju wolności, sztuki, równych szans dla wszystkich, czyli tego, co było dla mnie widoczne jako studentki mieszkającej w Polsce, musiałam dodać również wzrost gospodarczy oparty na niskopłatnej pracy tych, którzy ze względu na słabszą znajomość języka i uwarunkowania społeczno-ekonomiczne byli wykorzystywani zgodnie z logiką akumulacji kapitału. Jako Polka na rynku pracy czułam się automatycznie przypisywana do wykonywania najprostszych prac, tak jakbym była do tego urodzona. W Polsce podobnie muszą się czuć migranci z Ukrainy czy Białorusi. Jest to zatem problem systemowy, który w każdym kraju ma swój lokalny koloryt.

Oczywiście odpowiedzią na to rozczarowanie Europą nie jest zamknięcie się w granicach państw narodowych – wręcz przeciwnie, zniesienie kapitalistyczno-patriarchalnej przemocy i niesprawiedliwości możliwe jest tylko dzięki solidarności ze wszystkimi strukturalnie wykluczanymi. Dlatego tak ważne jest, aby osoby o lewicowej wrażliwości dostrzegły istotność działań na rzecz pracowników sezonowych, a dopominanie się o poszanowanie ich godności i praw w czasie kryzysu stało się częścią wspólnej walki. Odpuszczenie jej w tym wypadku niesie przedsmak wyzysku, który nastąpi po ustaniu restrykcji (lockdownu), które już teraz najboleśniej uderzają w najsłabszych.

 

Specjalne podziękowania dla Maximiliana Czarneckiego, Judith Geffert i Jacka Zwierzyńskiego za konsultacje merytoryczne.

Niemiecka wersja tekstu –Spargelstechen in der Pandemie” – ukazała się dziś w na stronie magazynu Analyse&Kritik”.

źródło ilustracji: Pixabay.com