„Poza szatanem” drażni, nuży i irytuje. Nie jest to film ani przyjemny, ani łatwy w odbiorze. Bruno Dumont konfrontuje nas z ponurym światem, zaludnionym przez ponurych ludzi, których przepełnia potrzeba sacrum. To motyw powracający w kolejnych filmach francuskiego reżysera. W poprzednim, „Hadewijch”, młoda zakonnica odnalazła Boga poza murami klasztoru – w drugim człowieku. W „Poza szatanem” milczenie bohaterów i pustka otaczającej przyrody mają sugerować duchową głębię. Czy faktycznie kryje się w nich coś istotnego?
Dumont w bardzo luźny sposób nawiązuje do kryminału. Jest ciało, są policjanci szukający zabójcy – tylko zagadki do rozwiązania brak. Od początku wiemy, kto zabił – przyglądamy się jak para głównych bohaterów – bezimiennych kochanków – z zimną krwią strzela do bezbronnego ojczyma dziewczyny, który wielokrotnie ją krzywdził. Reżyser minimalizuje wszelkie narracyjne niespodzianki. Akcja snuje się powoli, kamera podąża za bohaterami, którzy głównie chodzą po rozległych, pustych przestrzeniach pól i pagórków. Dumont przygląda się nieistotnym zachowaniom, skupia się na twarzach i drobnych gestach. Redukcji zostaje poddana każda sfera filmu – od dialogów, przez ruchy kamery, po ekspresyjność aktorów. Akcja nie przyspiesza, a historia nie tworzy spójnej opowieści. Formalny minimalizm „Poza szatanem” nie wywołuje nastroju kontemplacji – raczej drażni. Ta niewygoda została wyreżyserowana z premedytacją – film ma nas uwierać i denerwować – podobnie jak odpychający bohaterowie.
Reżyser w wywiadach podkreśla, że kino jest dla niego sposobem dojścia do sacrum, którego nie widzi w instytucjonalnych religiach. Droga przez najnowszy jego film jest wyboista i kręta, ale czy cel nie jest fatamorganą? Spektakularną i kusząca, ale nierzeczywistą? Stylizacyjna asceza nie przekonuje, nie odczuwamy duchowej głębi, a jedynie znużenie. W pamiętnych „Twentynine Palms” znużenie monotonią krajobrazu i niekończącą się podróżą Dumont opatrzył puentą, która zamieniała całą opowieść w moralizatorską alegorię. Tym razem przyjęty minimalizm to jedynie wykoncypowany chwyt, który przesłania rzeczywistą pustkę.
Postać mężczyzny jest jedyną tajemnicą, którą warto w tym filmie zgłębić. Niewiele mówi, mieszka na rubieżach społeczności. Jest kimś na wzór mistyka żyjącego w pustelni – z dala od ludzi. Czas spędza na kontemplowaniu przyrody i modlitwach. Potrzebę sacrum zaspokaja poprzez kontakt z naturą. Jego gesty – składanie rąk, padanie na kolana – sugerują więź z potężniejszą siłą. Dumont nie daje jasnej odpowiedzi, co główny bohater otacza kultem: przyrodę, słońce czy nicość, która go przestrzennie otacza? Ta dowolność bardziej niepokoi, niż pociąga. Stanowi groźbę etycznego samostanowienia niszczącego wspólnotowość. Bezimienny mężczyzna, żyjąc poza światem ludzi, porzuca kulturę na rzecz natury. Bliższy jest mu świat zwierząt, w którym nie ma miejsca na moralność. Jego religijność nie zakłada Boga – prawodawcy narzucającego zasady, dlatego tak łatwo przychodzi mu zabijanie. Ma własny kodeks – oryginalny i nieprzenikniony. W swoim radykalizmie przypomina Jezusa, lecz jest jego przeciwieństwem. Jest wyznawcą Boga, którego nie ma. Żyje poza ludźmi i poza kulturą. Zrywa z opozycją dobro–zło. Jest barbarzyńcą, który wyszedł spod wpływu zarówno Boga, jak i szatana. Istnieje we własnej, mistycznej rzeczywistości, która może być zarówno religijnym spełnieniem, jak i efektowną pułapką.
Dumont dotknął krańca – trudno wyjść poza tę wizję sacrum, którą przedstawił w najnowszym filmie. Ten francuski mistyk kina kolejny raz pokazał groźbę i niebezpieczeństwo pozornej duchowości. W „Hadewijch” straszył religijnym fanatyzmem – zaprzeczeniem miłości, którą można odnaleźć jedynie w otwarciu się na innego. W „Poza szatanem” idzie jeszcze dalej – stara się wykreować jakąś nową formę duchowości. W efekcie straszy jedynie destrukcyjnym nihilizmem, który ubrał w minimalistyczną formę, skrywającą zarówno ideową, jak i etyczną pustkę.
„Poza szatanem”
reż. Bruno Dumont
premiera: 24.02.2012