Ulubiona grupa „chodnikowa” Olgi Drendy, autorzy najlepszego utworu disco polo według Carpigianiego, ludzie odpowiedzialni za „jeden z najwznioślejszych momentów w historii polskiej popkultury” zdaniem Krzysztofa Michalaka z portalu Porcys. A przecież tytuły i etykiety można mnożyć, wszak – jak pokazuje dowolna facebookowa wzmianka na temat zespołu – spór o to, co tak naprawdę grał Jauntix, jest wciąż żywy. Wiadomo na pewno, że klawiszowiec Marcin Jaglarz, autor między innymi słynnej „Atlantydy”, postanowił ponownie zająć się muzyką.
Mateusz Witkowski: Jauntix nie istnieje już od dobrych dwudziestu pięć lat. Tymczasem wiele wskazuje na to, że zarówno krytycy, jak i słuchacze ciągle o was pamiętają. To dlatego zdecydowałeś się wrócić do muzyki?
Marcin Jaglarz: Potrzebny był jeszcze dodatkowy, mocny impuls. Bartek z zespołu Sexy Suicide, wieloletni fan Jauntix, zaproponował mi w 2015 roku, abyśmy spróbowali zrobić coś wspólnie. Wtedy w głowie zapaliła mi się lampka: mam sporo wolnego czasu, moje dzieci są już duże, dlaczego miałbym więc nie spróbować? Spotkaliśmy się, by posłuchać naszych starych kawałków i postanowiliśmy przygotować nową kompozycję opartą o utwór „4 U” z trzeciego albumu. To natchnęło mnie do tego, aby wrócić do starych demówek, które trzymałem w domu. Okazało się, że jest tam sporo pomysłów, które można wykorzystać. I tak powstał Project Jauntix.
No właśnie: Project Jauntix. Funkcjonujesz też pod szyldem „Project Jauntix & Magda Garlej”, na Facebooku znajdziemy również stronę o nazwie „Jauntix”. Słuchacze mają prawo czuć się trochę skonsternowani…
Pierwsza z wymienionych nazw dotyczy wyłącznie mojej instrumentalnej, elektronicznej twórczości. Z Magdą natomiast pracujemy nad nieco bardziej tradycyjnymi, popowymi utworami. Niedawno udało nam się zresztą zagrać na żywo nieco nowego materiału połączonego ze starymi kawałkami Jauntix.
Co do strony facebookowej, o której wspomniałeś: założyli ją nasi słuchacze, którzy następnie mianowali mnie jednym z adminów. Część postów, które się tam pojawiły, została opublikowana przeze mnie.
A to prowadzi nas do fundamentalnego pytania: dlaczego w takim razie Jauntix nie wraca w oryginalnym składzie?
Podjąłem niedawno nieśmiałą próbę reaktywacji zespołu. Rok temu na Facebooku pojawiło się stworzone przez słuchaczy wydarzenie „Jauntix na Off Festivalu”, które miało zachęcić organizatorów imprezy do wysłania nam zaproszenia. Zaproponowałem więc Damianowi Dominikowi, naszemu wokaliście, abyśmy ponownie połączyli siły. Stwierdził jednak, że nie jest zainteresowany powrotem. W ubiegłym roku rozmawiałem natomiast z Norbertem Nawojskim, który sam zasugerował, że powinniśmy spróbować zrobić coś razem. Niestety, kontakt jakoś się urwał. Widocznie powrót w oryginalnym składzie nie jest nam pisany.
Wróćmy więc do waszych początków. Pierwszy album Jauntix, „Sceny z XX w.” ukazał się w 1991 roku, w wytwórni Starling Records, która miała właściwie półpiracki charakter.
Tak naprawdę wszystkie wytwórnie były wówczas półpirackie lub po prostu pirackie. Na początku lat 90. nie funkcjonowały żadne jasno sprecyzowane przepisy, które uregulowałyby rynek oraz kwestię praw autorskich. Starling wydawał więc zarówno zachodnią muzykę kopiowaną z zagranicznych nagrań, jak i nową, rodzimą twórczość. Tak czy siak dobrze wspominam tę współpracę.
To dzięki nim w 1992 roku wystąpiliście na festiwalu w Opolu?
Zgadza się, musieliśmy zostać najpierw zgłoszeni przez wytwórnię. Pamiętam, że początkowo planowaliśmy wykonać utwór „Bierz życie jakie jest”, który wydawał nam się bardzo festiwalowy, a więc adekwatny. Niestety organizator bardzo naciskał na to, abyśmy wybrali utwory z drugiej płyty.
Zagraliście wówczas „Atlantydę” i „Pod wodospadem marzeń”, to w dalszym ciągu wasze dwa największe hity.
Nie jestem co do tego przekonany. Akurat te utwory trafiły swego czasu na YouTube, więc siłą rzeczy cieszą się największą popularnością. Przyznam zresztą, że za „Pod wodospadem marzeń”, delikatnie mówiąc, nie przepadam (śmiech).
Można chyba jednak stwierdzić, że obie te piosenki obrazują dwa główne kierunki, w których podążała – pod względem treści – wasza muzyka? Z jednej strony erotyzm, z drugiej – treści zaangażowane społecznie.
Piosenki o sprawach damsko-męskich były domeną Norberta, który wiódł wówczas dość burzliwe życie miłosne. Teksty o nieco innym wydźwięku to natomiast głównie zasługa naszej koleżanki Gosi Kucab (dziś Krajewskiej). Swoją drogą, słyszałem różne interpretacje „Atlantydy” – ktoś określił ją nawet mianem hymnu narkomanów. W sumie czemu nie, brzmi to całkiem sensownie (śmiech).
Wiele wskazuje na to, że mieliście – sięgając do żargonu piłkarskiego – papiery na dużą karierę. Zapytam więc wprost: co poszło nie tak? Chodziło o media, które wówczas bardzo silnie promowały muzykę gitarową?
W pewnym sensie. Przede wszystkim nasze zainteresowania muzyczne zaczęły się stawać coraz bardziej odległe od siebie. Norbert chciał, abyśmy sięgnęli po rockowe instrumentarium, ja byłem natomiast wierny elektronice. Do tego wszystkiego doszły jeszcze drobne tarcia między nami a Damianem – nie pamiętam już kompletnie, co było ich przyczyną. Żałuję, bo nasz trzeci album, „Dolina płaczu”, był jak na tamte czasy naprawdę świeży brzmieniowo, nagrany na niezłym sprzęcie. Nie było jednak sensu go promować, skoro zespół przestał istnieć krótko po premierze płyty.
Wcześniej, w 1992 roku, otrzymaliśmy propozycję udziału w festiwalu towarzyszącym targom MIDEM, natomiast w 1993 pojawiła się szansa na wyjazd do Stanów Zjednoczonych. W drugim wypadku był jednak jeden warunek: musieliśmy przygotować „chodnikowe” czy też „discopolowe” wersje polskich piosenek biesiadnych, ludowych i tak dalej. Stanowczo odmówiliśmy, bo nie czuliśmy się zespołem discopolowym.
To ciekawe, bo ilekroć któryś z fanpejdży muzycznych wspomina o Jauntix, rozpoczyna się dyskusja na temat tego, czy należy was traktować jako „protodiscopolo”, czy jako zespół synthpopowy. Sam skłaniam się ku drugiej z tych opcji.
Mam wrażenie, że wówczas wszyscy nowi wykonawcy, którzy korzystali z syntezatorów, z miejsca byli traktowani jako składy discopolowe. Zresztą ten spór, o którym wspominasz, tak naprawdę bardzo mnie cieszy. Przynajmniej mam poczucie, że nikt nie jest w stanie nas tak do końca zaszufladkować. I że nasza muzyka w dalszym ciągu kogoś obchodzi. Jest przecież masa zespołów z tamtych czasów, o których nikt już nie pamięta.
Ta kwestia „braku rozpoznania” dotycząca waszej muzyki oraz faktu, że sam termin „synth pop” nie jest w naszym kraju zbyt popularny, przywodzi mi na myśl casus Papa Dance. Zastanawiam się, czy ten zespół stanowił dla was jakikolwiek punkt odniesienia?
Lubiłem ich pierwsze wcielenie, z Grzegorzem Wawrzyszakiem na wokalu. Debiutancki album miał w sobie pewną surowość, jej nastrój bardzo mi odpowiada. Bardziej przyglądałem się jednak temu, co robi Kombi i Sławomir Łosowski. Do dziś jestem również fanem twórczości Marka Bilińskiego. Muszę jednak zaznaczyć, że w czasach działalności Jauntix byłem przede wszystkim zafascynowany Enyą. A więc: Enya i długo, długo nic.
Pojawia się nawet w tekście do utworu „Wspomnienie”*.
Zgadza się. Nie ukrywam też, że pod względem muzycznym „Atlantyda” była mocno inspirowana jej twórczością, co chyba słychać.
Nie wspomniałeś o Depeche Mode. Przylgnęła do was również łatka Depeszów z Wieliczki.
To był oczywiście bardzo ważny zespół, szczególnie dla mnie, choć to ich gitarowe wcielenie raczej mnie nie przekonywało. A więc Depesze owszem, ale ci z kilku pierwszych albumów. Teraz nieco inaczej podchodzę do ich późniejszej twórczości. Historia zatacza zresztą koło – niedawno zostałem zaproszony do nagrania jednego utworu na składankę coverów Depeche Mode. Wraz z Magdą zarejestrowaliśmy jedną z moich ulubionych starszych piosenek. Płyta ma się ukazać już niebawem.
A co z planami wydawniczymi, które dotyczą twoich autorskich utworów?
Cały czas powstają kolejne piosenki, do których teksty pisze Magda. Udało się również nawiązać kontakt ze wspomnianą Gosią od „Atlantydy”, która również wyraziła zainteresowanie ponowną współpracą. Na razie naszą ambicją jest przygotować wystarczająco nowego materiału, abyśmy mogli zagrać swobodnie samodzielny, około godzinny koncert. Co do płyty studyjnej, mówię sobie cały czas, że muzyka to dla mnie hobby. Z drugiej strony jednak mam świadomość straconego czasu, który mogłem poświęcić swojej twórczości. Niczego więc nie wykluczam. Na pewno byłoby to spełnienie kolejnych muzycznych marzeń
I jeszcze jedno: niedawno ponownie spotkałem się z Damianem, który – jak się okazało – jest w posiadaniu kaset studyjnych z okresu działalności Jauntix. Musimy sprawdzić, co na nich jest. Niewykluczone, że uda nam się sprawić naszym fanom niespodziankę.
_
* Na licznych stronach internetowych z tekstami piosenek, zamiast frazy „słucham Enyi płyt” pojawia się błędna wersja „słucham Enigmy”.