Prezentacje – laudacje, benefisy i inne formy dziękczynno-pochwalne roztaczają nad sobą niepokojącą aurę. Aurę bezdyskusyjnej świętości, która już nie tylko onieśmiela, ale denerwuje i krępuje zdolności widza do samodzielnej interpretacji i indywidualnego odbioru.
Wystawy monograficzne, które są zarazem retrospektywami, nie należą do prezentacji łatwych i przyjemnych w odbiorze. Już sam kierunek poruszania się w przestrzeniach ekspozycji, warunkowany chronologią powstawania dzieł jest uciążliwy, przewidywalny i nużący. W obrębie tak zaprogramowanej wystawy widz często staje się „spacerowiczem”, ślepo podążającym za wskazówkami kolejnych dat i okresów, których za wszelką cenę nie chce przegapić. Wystawy takie u samych swych podstaw zakładają też pewien rodzaj nieomylności, funkcjonującej pod postacią pewników. Zarówno w zakresie prezentacji wszystkich (bądź większości) prac danego artysty, który został powszechnie doceniony (pewnik pierwszy), jak i charakteru pokazu, który mogłoby się wydawać nie wymaga tak zaawansowanych praktyk kuratorskich (pewnik drugi). Gdy oba przeświadczenia łączą się ze sobą w obrębie wystawy, mamy do czynienia z utrudnioną możliwością podważenia, zakwestionowania całości.
W monograficznej wystawie twórczości Włodzimierza Jana Zakrzewskiego w Muzeum Narodowym w Poznaniu istnieje jednak dodatkowa celowość. Przemieszczanie się w przestrzeni galerii torem dat powstawania dzieł jest uzasadnione dziennikarsko-wspomnieniowym charakterem prac artysty. Wszystkie one tworzą coś w rodzaju kroniki, biografii, notatnika, którego każdą stronę stanowi osobny obraz, przypisany pewnym reminiscencjom i konkretnym historiom. Fabuły nie trzeba jednak traktować wyłącznie linearnie. Można badać i kojarzyć fakty na co najmniej 3 sposoby. Podążać tradycyjnie – chronologicznie; skokowo, poruszając się między różnymi rozdziałami – rozpoznawać wątki składające się na wiele mniejszych całości (jak ja to uczyniłam) lub poruszać się w obrębie działów zaproponowanych przez kuratora Włodzimierza Nowaczyka.
Pierwsze ilustracje tej osobistej księgi pojawiają się przy wejściu do przestrzeni galeryjnej. Są to prace powstałe w latach 70., martwe natury i „Obraz z błędem 1973”. Ten ostatni odnosi się do nieprawidłowych (zdaniem profesorów uczących Zakrzewskiego na warszawskiej Akademii) założeń kolorystycznych płótna. Zabrakło jednak dzieła-klamry: „29 lat (od Obrazu z błędem) 2002”, który znamiennie podsumowałby często pojawiające się rozważania autotematyczne. Choć na płaszczyźnie ideowej obrazów najczęściej pojawiają się refleksje biograficzne i wątki osobiste, to jednak eksperymenty formalne oddziałują na widza w pierwszej kolejności. Wiąże się to z wykorzystywaniem antagonistycznych narzędzi, które umożliwiają Zakrzewskiemu pozyskiwanie zróżnicowanych efektów wizualnych. Tworzą je kłęby powstałe w wyniku zamaszystych ruchów pędzla, a zarazem geometrycznie prowadzone ołówkowe kreski, większe, gładko nanoszone płaszczyzny koloru i regularne pasy przypominające kod kreskowy. W sferze figuratywnej dominują charakterystyczne szablonowo odbijane sylwety przedmiotów, które pojawiają się w obrębie obrazów jedynie jako fantomy, płaskie geometryczne formy. Ich przedmiotowość sukcesywnie zanika w twórczości artysty, przemieniając się płynnie w ciągi znaków. Linie i kreski uosabiają rzeczywistość, czas i pewne stany efemeryczne, natomiast figury, takie jak koła czy kwadraty wyobrażają przedmioty i postacie.
Cykl „Luki w pamięci” doskonale obrazuje transpozycję sztuki Zakrzewskiego oraz nieustanny dyskurs w obrębie własnej twórczości. Stare figuratywne obrazy zostają zamalowane, pokryte jednostajnie, wertykalnie przebiegającymi pasami, zza których wyłaniają się trudne do zdefiniowania wyimki, strzępki. Jak wspomina Anda Rottenberg w tekście do katalogu wystawy, artysta nie miał już w pamięci minionych czasów i emocji. Pozostały jedynie swoiste memory gaps, luki, które nadbudowane zostały nowymi wrażeniami i myślami artysty, który wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Zasłonił więc stare płótna nowym malarstwem, pozostawiając na wierzchu zaledwie kilka kształtów, które pogłębiły idee niegdyś jedynie odwzorowanych przedmiotów.
W twórczości Zakrzewskiego widać fascynacje odkryciami malarskimi Leona Chwistka, szczególnie strefizmem, a także wpływ konstruktywizmu reprezentowanego przez Strzemińskiego czy Malewicza. Mimo wielu różnych doświadczeń artystycznych (wszak Zakrzewski jest także twórcą filmów i instalacji), wydaje się, że pozostaje wierny malarstwu. Malarstwu, które jednak niejednokrotnie nosi w sobie doświadczenia czerpane z innych mediów sztuki. W „Obraz Ojca” z 1991 roku artysta wkomponował pejzaż namalowany przez rodzica w 1981 roku. Kontekstem dla płótna stały się 2 abstrakcyjne obrazy syna oraz fotografia obu artystów. Zakrzewski zmontował z 4 form jeden obraz-obiekt. Poddał tym samym próbom pewne ograniczenia malarstwa abstrakcyjnego, konfrontując ze sobą nie tylko różne style malowania, ale także inne dziedziny sztuki.
Wszystkie działania Zakrzewskiego prowadzą do ukształtowania się głównego wyróżnika jego malarstwa: poszukiwań miejsca, które oznaczone kropką, przecinkiem, kreską otwiera wielkie przedziały i nawiasy. Funkcjonując pod symbolami, odnosi się ono także do konkretnych zdarzeń, czasu, momentów, obiektów, wspomnień. Wszystkie punkty tworzą koherentną sieć połączeń, relacji, wyrażonych za pomocą strzałek i linii. Kumulację takich relacji prezentują prace „bitewne”, na przykład „18 bitew” z 2011 roku. Na białym płótnie zostają przedstawione trasy przebiegu 18 najważniejszych starć w dziejach świata w sposób jaki widywaliśmy w podręcznikach historii. W tym wypadku jednak kolejne szlaki zakrywane są przez następne nanoszone na płótno. Malarska mapa pionków, szlaczków, minifigur kształtuje indywidualną historię artysty, w której każdy pojedynczy fragment wiąże się z kolejnym.
Jest co najmniej kilka metod czytania tej wystawy. Jednym z nich jest sposób „wybrakowany”. Odnosi się on do 4 akapitów tekstu nadrukowanych na białą planszę, do pominiętych opisów prac w poszczególnych salach, do braku notek biograficznych czy wyraźnego wyodrębnienia poszczególnych rozdziałów. Powyższe uwagi stają się powodem zagubienia odbiorcy w wielostronicowych wątkach biograficznej powieści. Być może jednak właśnie to sprawia, że czyta się ją z takim zainteresowaniem.
„Włodzimierz Jan Zakrzewski. Wystawa Monograficzna”
Poznań, Muzeum Narodowe, 4.03.–17.04.2011