Archiwum
24.04.2013

Oaza czy party?

Dorota Oczak
Literatura

Nobel i Pulitzer. Emigracja, ekfraza, kolaże i koncerty. 18, 33 i 70. To kluczowe słowa i liczby tegorocznej edycji festiwalu Port Literacki Wrocław.

Między 19 a 21 kwietnia we wrocławskim Imparcie pojawiło się wiele znakomitych nazwisk, umysłów i osobowości. Tegoroczna edycja miała być rewolucyjna, co zapowiadał Artur Burszta, powołując się na piosenkę starego dobrego Dezertera. I rzeczywiście, zmiany nastąpiły. Osiemnasta edycja festiwalu, z jednej strony, miała się stać oazą dla czytelników, z drugiej – za sprawą swojego jubileuszu przemienić się w „portowe party”.

Warto przypomnieć, że wszystkich gości festiwalowych łączą premiery książek wydawanych przez Biuro Literackie, których czytania były również spoiwem całego wydarzenia. Najważniejszą rangę nosiły spotkania z cyklu „Języki obce”, na których pojawili się zagraniczni twórcy. Osobowością festiwalu była noblistka Herta Müller, niemiecka pisarka i poetka urodzona w Rumunii. Jej tomik wierszy „Kolaże” stał się źródłem inspiracji motywów graficznych tegorocznego Portu. Towarzyszyła im także interesująca spójna oprawa muzyczna w wykonaniu Igora Boxxa, która jednak powinna stanowić tło dla rozmów, a nie zabierać i tak mocno okrojony czas spotkań. Wszakże słowo było najważniejsze na festiwalu literackim, choć muzyka weszła z nim we współzawodnictwo.

Wiersze Herty Müller, zaprezentowane podczas Portu, są niezwykłe w kilku aspektach. Poetka od wielu lat kolekcjonuje słowa – wycina je z gazet, magazynów, nawet ulotek reklamowych. Wyjmuje je z kontekstu i zastanej przestrzeni po to, by połączyć w nowe znaczenia i treści. Początkowo tworzyła w ten sposób pocztówki dla przyjaciół i taki jest też format jej wierszy, uzupełniony o również kolażową ilustrację, budującą spójną całość. Odpowiadając na pytania Andrzeja Kopackiego, noblistka przyznała, że teraz jej słowa często są kolorowe (czcionki, tła) i te barwy niosą dodatkowe znaczenia, muszą ze sobą współgrać znaczeniowo i wizualnie. Kiedyś były jedynie monochromatyczne. We Włoszech, gdzie przez jakiś czas mieszkała poetka, jedyną niemiecką gazetą był właśnie czarno-biały „Der Spiegel”. Tłumacz kolaży, Leszek Szaruga, podkreślił, że słowo spiel, którym poetka określa swoje kolaże, oznacza w języku niemieckim zarówno grę, jak i zabawę, w wypadku wierszy opartą o stałą konwencję. Reguły są, zdaniem poetki, potrzebne w surrealistycznym świecie napędzanym przez strach, abyśmy potrafili w nim żyć. Herta Müller urzekła widzów skromnością i poczuciem humoru. Minusem był natomiast prowadzący występujący w dwóch rolach – zarówno moderatora spotkania, jak i tłumacza. W kolejnych dniach ten zabieg udał się nieco lepiej.

Główny bohater drugiego dnia został zepchnięty nieco na margines za sprawą pewnych organizacyjnych niedomówień. A szkoda, bo Hasan Blasim otworzył przed czytelnikami inny świat zarówno zbiorem opowiadań „Szaleniec z Placu Wolności”, jak i swoimi opowieściami. Współczesna literatura arabska, której Irakijczyk jest jednym z czołowych przedstawicieli, nie jest jeszcze popularna w Polsce, jakkolwiek zaczyna się pojawiać coraz więcej tłumaczeń. Blasim jest wygnańcem, przedstawicielem najmłodszego, emigracyjnego pokolenia twórców. Obecnie mieszka w Helsinkach, natomiast ukończył wydział filmowy w Bagdadzie i także w Finlandii pracował jako dokumentalista. Jak podkreślił prowadzący spotkanie profesor Hatif Janabi, ślad kamery jest widoczny w jego poetyckiej wyobraźni. Wyraźne jest też piętno uciekiniera, odbijające się na kartach jego książek. Badacz uznał, że twórczość Blasima jest rodzajem ucieczki przed rzeczywistością oraz katharsis, oczyszczeniem z rzeczywistości. Odczytany fragment o przemycanych uchodźcach poruszył odbiorców do głębi. Co ciekawe, „Szaleniec” ukazał się w oryginale w kraju, gdzie cenzura przepuściła wszystkie opisy makabrycznych scen, ale wykreśliła wszelkie anegdoty, dowcipy i wulgarne słowa. W Iraku nie wolno się śmiać. Wspólny literacki język arabski w ogóle jest dość sztywny i ograniczony, nie pozwala sobie na lekkość i frywolność. Dlatego Blasim chce ożywić literaturę, wprowadzając do niej dialektyczny język mówiony. Tego wieczoru czytelnicy poznali historię literatury arabskiej (w pigułce) i opinie o obecnej sytuacji politycznej głównie w Iraku.

Drugim bohaterem spotkania był Rabi Dżabir i jego książka „Druzowie z Belgradu”, prezentowani przez tłumacza, Marcina Michalskiego. W twórczości Dżabira także istotne piętno odciska sytuacja geopolityczna, a zwłaszcza libańska wojna domowa, która nadaje jej koloryt melancholii i pesymizmu.

Jako ostatnia obcym językiem mówiła laureatka Pulitzera, Jorie Graham. Jednakże jej język był na tyle bliski widzom, że nie raz rozbawiła ich swoimi wypowiedziami, choć traktowała o całkowicie poważnych sprawach – poezji ekfrastycznej, ekologicznej i potędze wyobraźni. Ta ostatnia ma dla niej ogromne znaczenie, zarówno w życiu, jak i poezji, ponieważ pragnie „wyobrazić niewyobrażalne, zobaczyć niezauważalne i usłyszeć niesłyszalne”. Poetka uważa, że działania ekfrastyczne powinny obejmować nie tylko sferę sztuki, ale właśnie życia codziennego. Graham jest osobą niezwykle empatyczną i sama często próbuje odpowiedzieć sobie na pytania, co można dostrzec w twarzach innych osób – nie tylko bliskich, ale przede wszystkim obcych i jak to koresponduje z tradycją kulturową. Te poszukiwania znajdują odzwierciedlenie w jej poezji. Zdaniem poetki, ludzie utracili kontakt z naturą, dlatego warto wybiec myślami w przyszłość, zastanowić się, jak nasza obecność na Ziemi wpłynie na życie dziesięciu pokoleń wprzód. Jorie zaprezentowała wiersze z różnych okresów swojej twórczości. Natomiast fragmenty jej najnowszego tomu „Prześwity” odczytali tłumacze: Ewa Chruściel i Miłosz Biedrzycki.

Ważnym cyklem Portu były „Nowe sytuacje”, w trakcie którego spotkali się doświadczeni, poetyccy „wyjadacze” z zupełnymi nowicjuszami oraz twórcami już po debiucie, lecz z niewielkim jeszcze dorobkiem. Wszyscy prezentowali utwory z najnowszych tomów. Widzom z pewnością zapadnie w pamięć osobliwie wystąpienie Katarzyny Fetlińskiej, które było połączeniem emocjonalnej i autorskiej próby aktorskiej, muzycznych akcentów i wizualnych przedstawień treści tomu „Glosolalia”. Z kolei Filip Zawada akompaniował „Świetnym sowom” przygrywając smyczkiem wiolonczelowym na gitarze basowej. Warto zwrócić też szczególną uwagę na sensualne i momentalne w wymowie teksty Jerzego Jarniewicza z tomu o świetnym tytule „Na dzień dzisiejszy i chwilę obecną”, kobiecą fuzję poezji i prozy w wykonaniu Marty Podgórnik („Nic o mnie nie wiesz”) oraz „Nieostre widzenia”, czyli opowiadania Katarzyny Jakubiak o zwodniczych zmysłach. Ponadto słuchacze poznali nowe utwory Filipa Wyszyńskiego („Skaleczenie chłopca”), Bohdana Zadury („Zmartwychwstanie ptaszka”), Andrzeja Sosnowskiego („Sylwetki i cienie”) i Julii Fiedorczuk („tuż-tuż”).

Niezwykły okazał się jubileusz siedemdziesięciolecia dwóch poetów – Ryszarda Krynickiego i Bogusława Kierca, których oprócz wieku nie łączy znów zbyt wiele. Poprowadził je profesor Stanisław Bereś, przyjaciel obu twórców i zdaje się, że tylko on mógł sobie pozwolić na tak trudne i intymne pytania skierowane do poetów. Profesor zdecydował się na konwencję powrotu do lat dziecięcych, która pozornie może nasuwać przyjemne asocjacje, jednak należy uzmysłowić sobie rok urodzenia poetów – 1943, co naznacza ich młodzieńcze lata mniejszą lub większą traumą (zwłaszcza w przypadku Krynickiego, który urodził się w obozie w Austrii w miejscowości – o ironio – Sankt Valentin). Poeci przeczytali wiele wierszy o dzieciństwie, w większości autobiograficznych, niezwykłych i poruszających w swojej wymowie. Krynicki przywołał trudne opowieści o relacji ojciec–syn, natomiast u Kierca nie zabrakło homoerotycznych tekstów o dziecięcych fascynacjach. Wiek 70 lat to, według profesora Beresia, czas podsumowań i stawiania odpowiedzi. Spróbował on postawić przed jubilatami i czytelnikami pytanie o sens tego, że „wychodzimy z ciemności i zmierzamy w ciemność, a po drodze robimy różne rzeczy i nie wiemy, czy było to chaosem, czy porządkiem”. Spotkanie wzbogaciły zdjęcia z młodzieńczych lat poetów i muzyka z tego okresu.

Nowością tegorocznej edycji był klub festiwalowy prowadzony przez Michała Chacińskiego, gdzie dziennikarze mogli zadawać wybranym gościom pytania. Klub był otwarty także dla widzów. W cyklu Laboratorium poetyckiego w szranki stanęli ze sobą uczniowie wrocławskich liceów („Szkołą z poezją”), którzy zaprezentowali skecze i filmy zainspirowane wierszami oraz odbyły się finały konkursów „Nakręć wiersz” i „Komiks wierszem”. Nie zabrakło też oczywiście młodych twórców w ramach stałych punktów festiwalu – Odsiecz (program skierowany do autorów po debiucie książkowym) oraz Połów, czyli inicjatywa łącząca najciekawszych autorów według Biura Literackiego, będących jeszcze przed debiutem książkowym. W ramach portowych projektów zajrzano także w głąb historii i odkurzono wiersze twórców takich, jak Bolesław Leśmian, Jarosław Iwaszkiewicz i Leopold Staff. Przyczynkiem do spotkania był cykl „Poezja polska od nowa”, w której współcześni twórcy przygotowują książkę z 44 nieznanymi lub nieoczywistymi wierszami klasyków. Tym razem prezentowali je Justyna Bargielska, Jacek Dehnel i Bogusław Kierc, nie bojąc się demitologizacji tych, którzy wielkimi poetami byli.

Port Literacki 2013 to także debaty. Pierwsza z nich, poprowadzona przez Justynę Sobolewską z „Polityki”, skupiła się na marginalizacji tematów we współczesnej poezji („Pieszczochy i wykluczeni, czyli o (nie)sprawiedliwości w życiu literackim”). Zebrała niestety niewielu dyskutantów ze względu na koncert odbywający się za ścianą w tym samym czasie. Rozmawiali głównie poeci, na przykład Konrad Góra skrytykował brak reakcji ze strony poetów na współczesne problemy i bolączki społeczeństwa, jak choćby katastrofa w Smoleńsku. Jego zdaniem, wszystkie teksty są niesłusznie osadzane w kontekście historyczno-politycznym. Gośćmi spotkania byli Karol Maliszewski, Joanna Mueller i Piotr Śliwiński.

Druga debata to efekt bodajże najlepszego novum tegorocznego Portu. Organizatorzy zdecydowali się zapytać, czy piosenka autorska – ale nie klasyczna poezja śpiewana – funkcjonuje na papierze w ten sam sposób jak wiersze. W tym roku w cyklu „33 piosenki na papierze” ukazały się utwory Lecha Janerki, Krzysztofa „Grabaża” Grabowskiego i Bartka „Fisza” Waglewskiego. Artyści zgodnie przyznali, że ich twórczości nie da się rozczłonkować i wyodrębnić osobno tekstu i muzyki. Ta spójna całość jest w stanie w pełni istnieć tylko na scenie. Jednakże ich teksty rewelacyjnie bronią się same na papierze, co w trakcie debaty („Muzyka słowa”) przyznali redaktorzy tomów – Filip Zawada („Śpij Aniele mój / Bez kolacji Janerki”), Wojciech Bonowicz („Warszafka płonie Fisza”) oraz Krzysztof Gajd („Na skrzyżowaniu słów Grabaża”). Dysputy teoretyczne na temat poezji podważył sam Grabaż, który przyznał, że są one dla niego co najmniej niezrozumiałe. Pisanie piosenek to – jego zdaniem – zapełnianie sylabami szablonów, składających się na melodię, które powinny jeszcze nieść wyższe treści. Każdy z dni festiwalowych kończył się koncertem, na którym pojawili się nie tylko miłośnicy słów. Najmocniejszym uderzeniem (i rewelacyjnym zakończeniem festiwalu) okazał się występ Fisza i zespołu Kim Nowak.

Port Literacki jest z pewnością wspaniałą okazją dla poetów do spotkania się we własnym gronie i wymiany idei, nierzadko w alkoholowych oparach, co rodzi kolejne fascynujące idee. Ich wymiana prowadzi do poszukiwań zarówno tematycznych, jak i formalnych. Festiwal uchyla też rąbka tego świata dla czytelników, pozostając jednak tajemniczym, niezrozumiałym, ale też fascynującym. Dysonans między twórczością poety a jego osobowością może być zarówno inspirujący, jak i deprymujący. Pozytywnie nastraja fakt, że poeci wciąż dyskutują, spierają się, tworzą i łakną poklasku niezmiennie od lat.

18. Europejski Port Literacki
19.–21.04.2013, Wrocław

Na zdjęciu: Herta Müller, fot. materiały prasowe Portu Literackiego.

alt