Rodzice Roz Chast mają już swoje lata, a ona jest ich jedynym dzieckiem. Kiedy więc przychodzi TEN moment, dziewczyna musi wziąć na swoje barki ciężar zajęcia się rodzicami. I choć pewne kwestie woleliby – zarówno ona, jak i oni – odwlekać w nieskończoność, nie można nieustannie uciekać. Przecież nie ucieknie się przed śmiercią.
Roz nie była w rodzinnym domu od dziesięciu lat. Przez dekadę nie czuła potrzeby odwiedzenia rodziców w mieszkaniu na Brooklynie (w „jej” starym mieszkaniu – z którym łączą ją wspomnienia i emocje dzieciństwa). Miała swoje powody („moje nieszczęśliwe dzieciństwo”). Poza tym, gdyby się za nią stęsknili, sami mogli ją odwiedzić. Jednak pewnego dnia, tuż przed zamachem na World Trade Center, Roz odczuwa przemożną chęć sprawdzenia, co się właściwie z jej rodzicami dzieje. A dzieje się rzecz straszna – starość.
Uderza ją syf. Nie brud, ale właśnie syf. Oraz zapach starych ludzi. Kurz, tak stary, że zdaje się już elementem mebli, pajęczyny, piętrzące się wszędzie stosy czasopism i starych gazet, szuflady i szafy pełne kuriozów i zwykłych śmieci, par bez pary, niekompletnych kompletów i zbieraniny masy rzeczy, których każdy zdrowo myślący człowiek już dawno by się pozbył. A pośród tego wszystkiego ona i on, matka i ojciec, niby już starsi i słabsi, ale nadal tak samo irytujący i drażniący, a jednocześnie przywołujący z taką samą mocą wspomnienia dzieciństwa na Brooklynie. Stan ich zdrowia uległ od ostatniej wizyty Roz widocznemu pogorszeniu – matka ma ogromne problemy z poruszaniem się (zwłaszcza po upadku z drabiny), natomiast ojciec zmaga się z postępującą demencją.
Powrót Chast do rodziców odbywa się na wielu płaszczyznach. Po pierwsze, to ponowne znalezienie się w miejscu, które bohaterka pragnęła z wielu względów zostawić za sobą. Teraz przywołuje ono wspomnienia i urazy, które Roz nadal w sobie trzyma. Po drugie, powrót jest ponowną konfrontacją z wadami rodziców, którzy swoim zachowaniem skutecznie zniechęcili Roz do regularnych odwiedzin. Ale to także, po trzecie, powrót w sensie nauki nowego porządku – mieszkanie, choć takie samo, jest jednak nieco inne. Inna jest także okolica i inne jest życie jej rodziców. Teraz, nawet jeśli Roz tego nie chce, owo inne życie musi zacząć ją interesować. W owej mozaice tacy sami zdają się być jedynie rodzice Roz, George i Elizabeth.
W komiksie „Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym” najbardziej uderzająca jest szczerość. Chast nie oszczędza nikogo – przede wszystkim siebie i swoich rodziców. Rozprawia się z ich przywarami, wadami, rozlicza ze wszystkich momentów w ich relacji, które sprawiły jej ból lub smutek. Ojciec jest pantoflarzem i niedojdą, matka to absolutna tyranka. Powoli, wraz z kolejnymi kartami, zaczynamy rozumieć emocje towarzyszące Roz. Pomaga nam w tym jej opowieść: bohaterka nie tylko dokumentuje zachowanie rodziców w ciągu jej dorosłego życia, ale przywołuje także zdarzenia z dzieciństwa – gdy rodzice wymagali od niej pilnej nauki, konsekwentnego doskonalenia gry na pianinie i (przede wszystkim) unikania innych dzieci. Wychowywana przez dwójkę starszych, dziwacznych ludzi, odizolowana od rówieśników, przez których i tak była wyśmiewana, Roz tylko czekała, aby wreszcie móc wyrwać się z rodzinnego domu. Nic więc dziwnego, że z takim oporem przyjmuje do wiadomości konieczność powrotu. I choć jest teraz dorosłą kobietą, matką dwójki dzieci, to w starciu ze swoimi rodzicami wciąż pozostaje małą dziewczynką. Tym bardziej że starczy wiek wcale nie zmienił charakteru jej rodziców – wręcz go wzmocnił. Jej ojciec martwi się jeszcze większą liczbą rzeczy, która objawia się w szeregu nerwicowych konstatacji: śmiech podczas posiłku skutkować może zakrztuszeniem; pływanie bez czepka to pewne zapalenie ucha, a co za tym idzie – gwarantowana głuchota; siedzenie zbyt blisko telewizora skutkuje chorobą popromienną lub ślepotą. Jednakże jego strach przed absolutnie wszystkim nie wydaje się Roz jeszcze uciążliwy. Pośród licznych wad George Chast posiada także pewne zalety, z których najważniejszą stanowi jego wrażliwość. Dzięki niej Roz potrafiła nawiązać z ojcem nić porozumienia. Być może właśnie dlatego pogłębiająca się demencja rodzica jest dla Roz ciosem. Tym większy ból wywołują też chwile, w których traci ona do ojca cierpliwość i unosi się, słysząc setny raz uwagę dotyczącą książeczek bankowych. Wyrzuty sumienia pojawiają się, jeszcze zanim Roz dopowie zdanie do końca.
Wyrzuty sumienia Roz ma także w stosunku do matki, Elizabeth. Choć po części autorka je usprawiedliwia: przyznaje, że matka była dla niej i dla jej ojca po prostu okropna. Miała paskudny, wredny charakter, była uparta i niezwykle gruboskórna. Nie znosiła sprzeciwu (co okazywało się przydatne w pełnieniu funkcji wicedyrektorki szkoły podstawowej), była bezkrytyczną perfekcjonistką, uwielbiała rządzić innymi. Niezależnie od sytuacji, w jej złym przebiegu czy efekcie nigdy nie widziała własnej winy. Nikt nie chciałby mieć takiego szefa, a co dopiero rodzica.
George’a i Elizabeth łączyła przedziwna więź. Choć w sposobie, w który matka Roz traktowała swojego męża, można było dostrzegać powód dla szybkiego rozwodu albo wielu lat męczarni; to ta para stanowiła nierozłączne i zgodne małżeństwo. On korzystał z jej umiejętności szybkiego podejmowania decyzji i pewności siebie, ona zawsze miała pod ręką kogoś, kim mogła dyrygować. Być może źródłem tej niezwykłej więzi było wspólne doświadczenie – oboje wywodzili się z ubogich rosyjskich Żydów, którzy wyemigrowali do Stanów na początku XX wieku. Ich rodziny prowadziły w Ameryce niezwykle trudne życie, przeplatane tragicznymi wydarzeniami wielkiego kryzysu, II wojny światowej i pamięcią Holokaustu, w którym stracili bliskich.
Chast opisuje i wyrzuca sobie przede wszystkim pragmatyczne podejście do kwestii śmierci rodziców – a mówiąc precyzyjniej: nie tyle samej śmierci, ile ich powolnego, wieloletniego umierania. Ona mieszka w Connecticut, jej rodzice w Nowym Jorku – już same częstsze wizyty wymagają od niej zupełnie nowej organizacji czasu. Ból głowy pojawia się w momencie, gdy Roz zagłębia się w finanse rodziców, poznaje wysokość ich emerytury oraz zakres ubezpieczenia zdrowotnego – zbyt wąski, aby pokryć zdecydowaną większość piętrzących się wydatków. A te przyrastać będą lawinowo: najpierw będą to sporadyczne pobyty w szpitalu i zabiegi, następnie pobyt w domu spokojnej starości wraz z kosztami specjalistycznego jedzenia, pieluch, podkładów, a w końcu specjalistycznej 24-godzinnej opieki.
W plątaninie tego wszystkiego pojawia się to fundamentalne pytanie, które może zadać sobie w którymś momencie życia dziecko: czy jestem złą córką / złym synem? Czy jestem złym dzieckiem, bo nie mogę już znieść dziwactw moich starych rodziców? Czy jestem złym dzieckiem, bo wolałabym/wolałbym być teraz zupełnie gdzie indziej zamiast spędzać z nimi czas? Czy jestem złym dzieckiem, bo tracę do nich cierpliwość? Czy jestem złym dzieckiem, bo kiedy opłacam kolejne rachunki za lekarzy, lekarstwa, środki higieniczne, opiekunki i specjalistyczne jedzenie, zaczynam liczyć pieniądze i myśleć o tym, czy będę mieć pieniądze dla swojej rodziny? Czy jestem złym dzieckiem, bo myśl o ich śmierci oznacza dla mnie coraz bardziej ulgę niż tragedię?
Roz nie odpowiada na te pytania. Nie kryje jednak swoich emocji, myśli i wątpliwości. Z wszelkimi rozterkami tego typu z pewnością zidentyfikować będą się mogli ci, którzy kiedykolwiek musieli sprawować opiekę nad osobą starszą, ze sporą niepełnosprawnością bądź przewlekle chorą – kiedy każdy dzień jest ciężka, powtarzalną i nieprzerwana pracą, kiedy nie ma mowy o wolnym bądź urlopie, kiedy wszystko wymaga niewyczerpanej cierpliwości. Niemniej Roz nadal pozostaje w pozycji osoby uprzywilejowanej – co zresztą staje się kolejnym powodem wyrzutów sumienia: jest dobrze sytuowana klasowo i ekonomicznie. Zamiast samodzielnie zajmować się rodzicami postanawia wynająć do kogoś innego – a jej wybór trafia na imigrantkę.
Jedną z pielęgniarek jest Goodie. Najpierw zajmuje się ona matką Roz w ramach wsparcia z hospicjum (12h na dobę), a następnie w całości przejmuje obowiązki opiekuńcze, czuwając przy pacjentce nieprzerwanie przez całą dobę. Relacje Goodie ze starszą kobietą okazują się zdecydowanie zdrowsze i przyjaźniejsze niż samej córki, co zresztą wywołuje u Chast zazdrość („Dogaduje się z Goodie lepiej niż ze mną!”). Ale pojawienie się Goodie pozwala autorce w pewnym sensie lepiej się ze sobą poczuć. Chast ukazuje pielęgniarkę jako kobietę „mądrą” i o „silnej woli”. Goodie śpi na kanapie tylko dlatego, że nie chce, aby Chast kupiła jej łóżko. Pielęgniarka jest dobrze opłacana (wypłatę Goodie Roz podsumowuje słowami „koszty były […] powalające”, przyznając jednocześnie: „praca wcale nie mniej”). A mimo wszystko – mimo godziwej płacy i prezentowanej w komiksie wizji zadowolonej ze swojej pracy pielęgniarki – z jakiegoś powodu ta sytuacja wzbudza u autorki wewnętrzny sprzeciw. Roz bowiem we własnym postępowaniu zauważa systemowe spychanie najniewdzięczniejszych zajęć na najbardziej narażone na wykorzystywanie mniejszości, co kwituje gorzko: „I znów jedna z najgorszych prac w społeczeństwie przypadła kobiecie z mniejszości narodowej. To tylko pogłębiło moje poczucie winy”. Nie sprawia to jednak, że przejmuje zadanie opieki. Zastajemy więc Roz w swoistym rozkroku, odczuwającą z jednej strony narastającą frustrację, a z drugiej – ogromną ulgę. Źródło poczucia winy jest oczywiste – oto córka nie chce zajmować się umierającą matką. Płaci innym za wykonywanie własnych obowiązków. Roz wpada w pętlę naprzemiennego samobiczowania się („jestem wyrodną córką”, „wyręczam się biedną imigrantką”) i logicznego rozgrzeszania („mam swoje obowiązki”; „pracuję, aby zarabiać na opiekę nad matką”; „Goodie jest lepszą opiekunką ode mnie”). Czy rozpoznanie w sytuacji Goodie działania neoliberalnego systemu, który najsłabszych obarcza najniewdzięczniejszą i zazwyczaj najgorzej opłacaną pracą, jest w wykonaniu Roz szczerym wyrzutem do samej siebie, czy też ujawnienie świadomości to zgrabna próba wytłumaczenia się przed innymi – nie wiemy. Trudno bowiem nie zauważyć, że Chast w krótkim opisie (historia pielęgniarki to raptem kilka stron ponad dwustustronicowego komiksu) nie zapomina kilkukrotnie podkreślić faktu, iż sytuacja Goodie jest dobra – opiekunka otrzymuje dobre pieniądze i zdaje się nie narzekać. Taka narracja rodzi naszą podejrzliwość: czy gdyby do głosu doszła sama Goodie, przeczytalibyśmy zgoła inną historię? Bardzo możliwe…
Szczerość Chast ciekawie odbija się na samej formie komiksu – bo tak naprawdę mamy do czynienia z czymś więcej niż tylko komiksem. To raczej pamiętnik, do stworzenia którego Chast wykorzystała nie tylko komiks, ale także notatki, wiersze, szkice i zdjęcia. „Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym” bardzo silnie bazuje na słowie pisanym; ilustracje są szczodrze opisane, a w kulminacyjnych momentach Chast całkowicie ucieka od obrazu w stronę słowa. Dzieje się tak na przykład w rozdziale „Post mortem”, którego akcja rozgrywa się tuż po śmierci jej ojca i opisuje pierwsze konfrontacje Roz i jej matki z brakiem. W tych najbardziej przejmujących chwilach zdobywa się na jedno lub na drugie, ale nie na ich połączenie. Ta forma wykorzystywana jest w spokojniejszych, bardziej obyczajowych i komicznych fragmentach. Tam też najłatwiej jest dostrzec jej „gazetowy” charakter (Roz Chast jest rysowniczką „The New Yorkera”) – epizodyczność, krótką formę, szybką puentę. Ciężar śmierci niesiony jest przez prostotę, co nadaje całości niebywale szczerego rysu, jakby sama autorka mówiła: „nie jestem w stanie dalej o tym mówić w ten sposób”. W momentach, w których Chast zdaje się kapitulować w obliczu wymagającej formy, wydaje się jednocześnie najbardziej szczera, odsłonięta, wystawiona na pastwę czytelnika. Po ostatnim pasku z matką, „Sprawy ostateczne” – który Chast kończy zresztą w dość kontrastowy sposób, sięgając niejako po esencję swojej sytuacji i postawy (praktyczna i chłodna Roz mówi: „Kończą ci się pieniądze”, by dwa dymki później odpowiedzieć na matczyne wyznanie miłości: „Też cię kocham”) – autorka rezygnuje z obrazu na rzecz słowa. Przechodzi do suchej, faktograficznej relacji śmierci matki („27 września na powierzchni brzucha matki pojawiła się dziura. […] Do pokoju przywieziono butlę z tlenem, na wypadek kłopotów z oddychaniem.”). Słowa trzymają narratorkę w ryzach, na baczność. Po dwóch stronach opisów Chast prezentuje nam serię szkiców-portretów matki, wykonanych od marca do września 2009 roku (w czasie kiedy kobieta znajduje się w stanie agonalnym). Roz skupia się przede wszystkim na twarzy, próbując uchwycić jakąkolwiek zmianę: uniesione lub zmarszczone brwi, opuszczone kąciki ust. Szkicuje ją w poczuciu, że każdy z rysunków może być ostatnim. Ewentualne podpisy są oszczędne w słowa i konkretne (np. „mocno zmarszczone brwi”) – a ostatni z nich brzmi „Mama zmarła dziś wieczorem o 20:28”.
Chast relacjonuje, ale nie komentuje. Nie dopuszcza do głosu emocji, a przynajmniej nie nazywa żadnej z nich wprost. Nie ma dla swoich czytelników żadnego sprytnie rozplanowanego w obrębie plansz zwrotu akcji, żadnej błyskotliwej puenty ani żartu. Wrócą one za chwilę, w „Epilogu”, gdy Roz rozważać będzie umiejscowienie urn z prochami rodziców (wylądują w jej garderobie).
Historia relacji z rodzicami Roz „działa”, bo łatwo odnajdujemy w niej punkty wspólne z naszym życiem. Niektóre sceny przywołują słodko-gorzkie wspomnienia, inne zmuszają do zastanowienia nad problemami, które najchętniej odłożylibyśmy na „kiedy indziej” i pomyśleli zamiast tego o czymś przyjemniejszym. Stopień, w jakim Chast się przed nami odkrywa, jest absolutnie wystarczającym, aby po przeczytaniu komiksu chwycić za telefon i wybrać numer do rodziców.
Roz Chast, „Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym”
tłumaczenie: Dominika Kielan
Wydawnictwo Publicat
Poznań 2019