Świat w „Supernovej” Bartosza Kruhlika rozciąga się na przestrzeni kilkuset metrów wiejskiej drogi pomiędzy dwiema rolkami taśmy policyjnej, gdzie właśnie doszło do wypadku. Z domu wybiegała kobieta uciekająca z dwojgiem dzieci przed mężem alkoholikiem. Na horyzoncie pojawił się czarny luksusowy samochód, który wjechał rozpędzony w całą trójkę. Za kierownicą siedział pewien stołeczny polityk – twarz z pierwszych stron gazet, którą chronią poselski immunitet, mecenat państwa, szemrane interesy i dwa miesiące, które pozostały do wyborów. Na miejsce przyjeżdża pierwszy radiowóz, karetka, wóz strażacki, zaczną się schodzić mieszkańcy z pobliskich domów. Są wśród nich: miejscowe łebki, których z chaty wygnała nuda, ksiądz liczący paciorki na różańcu, dwóch mężczyzn, którzy kochali potrąconą kobietę. Zaraz za nimi wparuje kilku gości w garniturach i ciemnych okularach. Ze wszystkich sił będą próbowali zamieść przewiny swojego podopiecznego pod dywan, zwolnić go od odpowiedzialności, wykręcić kota ogonem i ukręcić łeb sprawie.
Już sam wypadek wprowadza nerwowość, chwyta za trzewia, każe na jednym oddechu śledzić smoliście gęsty przepływ emocji między bohaterami. Ale właściwe napięcia pojawiają się u Kruhlika na liniach głęboko tkwiących w naszym społeczeństwie podziałów i konfliktów. Wojna polsko-polska, wojna domowa, wojna za oknem trwa w „Supernovej” w najlepsze. Obie strony klasowego konfliktu „wieś kontra metropolia” patrzą na siebie jak na kosmitów. Napięcia, agresja, paranoja, palpitacje serca kotłują się w powietrzu. Jedno jest pewne: nie jest dobrze. Katastrofa, która nabiera kosmicznego rozmachu. Na próżno wierzyć, że kiedyś w tym kraju będzie lepiej.
W przypadku Kruhlika chodzi nie tylko samo dzieło, ale o wszystko, co się wokół niego dzieje – silnie angażującą rozmowę, burzliwą wymianę opinii, napięcie między odbiorcami różnych opcji światopoglądowych. Liczni komentatorzy wskazują, że reżyser trąca te struny, które w naszych narodowych duszach są szczególnie wrażliwe; jako jeden z nielicznych zabiera głos w ważnych dyskusjach, wyrażając przy tym określony stosunek do bieżącej rzeczywistości politycznej. Polska opisywana z perspektywy szosy pośrodku niczego, na której dochodzi do prywatnej tragedii, to portret podziału na pół za sprawą konfliktu toczonego od wieków. Po jednej stronie tego pęknięcia elity, system i maszyna państwa, po drugiej – portret wykluczonej wsi. Ten drugi na szczęście daleki jest od koniunkturalnej pocztówki z prowincji wpisującej się w inteligenckie biadolenie na rodzimy zaścianek. Kruhlik robi wszystko, by widz nie identyfikował się z żadną ze stron owego sporu.
„Supernova” nie jest może najbardziej kompletnym i wyczerpującym obrazem narodu polskiego – ważne jednak, że Kruhlik nie idzie na prosty podział na czarne i białe. Reżyser nie jest skory do ocen czy ferowania wyroków, fascynuje go za to niejednoznacznie moralna przestrzeń rozciągająca się między pojęciami „winy”, „kary” i „sprawiedliwości”. Tak na zdrowy rozum to oczywiste, że zdemoralizowany polityk, który obrócił w pył życie kobiety z dwojgiem dzieci, powinien ponieść konsekwencje większe niż po prostu utrata stołka. W „Supernovej” sądem, który ma wydać wyrok, okazują się jednak rozwścieczeni mieszkańcy wsi – żądny krwi i zemsty tłum wyznający wiarę w idee zbiorowego samosądu, wymierzanego poza prawem i działaniem instytucji. Na obydwu płaszczyznach reżyser dostrzega, że polskie społeczeństwo ma poważne problemy, które domagają się rozwiązania. W efekcie Kruhlik nie zamyka tych dwóch stron w jasnych ocenach, wręcz przeciwnie – rozbija myślowe i emocjonalne przyzwyczajenia widza, zaskakując przewrotną konstrukcją poszczególnych układów, zależności i relacji. Krzywda ofiar wzburza tu równie mocno jak budząca obrzydzenie bezkarność sprawcy chronionego przez możnych tego świata czy działanie ludu targanego monstrualnym gniewem i szaleństwem. To jedna z najciekawszych i najbardziej przejmujących wersji portretu Polaków ostatnich lat.
Trzeba jednak zauważyć, że film Kruhlika otwiera się na różnorodne możliwości lektury i zawiera wyjątkowe bogactwo znaczeń. „Supernova” nie opiera się na redukcji rzeczywistości do jej wymiaru czysto politycznego. Mówi wiele o Polsce, panującym w niej „stanie wojennym” (czy też: stanie wyjątkowym), ale i o nas samych jako istotach, których los wije się dziwnymi meandrami. Owszem, bohaterowie Kruhlika uwikłani są w Polskę, ale przede wszystkim stają się mimowolnymi uczestnikami zdarzenia, którego nie da się zracjonalizować. Kruhlika wyraźnie interesuje człowiek podporządkowany wpływom przypadku, rzucony w pole sił wyznaczających kurs jego dramatycznie splątanych życiowych ścieżek. Już w poprzednim filmie, krótkometrażowej „Adaptacji”, Kruhlik opowiadał o rodzinie, której niczym niezmącona dotąd codzienność zmienia się o 180 stopni w efekcie wypadku samochodowego. Wiadomość o śmierci bliskiej osoby zwala domowników z nóg, powoduje utratę stabilności i odciska się na całym przyszłym życiu. Nic już nie mogą zrobić wobec nieżyjącego syna i brata – ani przeciwko niemu, ani dla niego.
„Supernova” to kolejny film mówiący o fatum i kontyngencji, które jak grom z jasnego nieba pojawiają się na horyzoncie. Reżyser szuka w opowiadanych historiach luki, którą wypełnia wymiarem metafizycznym, popychającym człowieka w tę albo tamtą stronę. Czy konfrontacji na wiejskiej drodze, gdzie spotykają się skorumpowany polityk, uzależniony mąż ofiary, aspirant prywatnie uwikłany w sprawę i lokalna społeczność, można było w ogóle uniknąć? Może ludzie ci powiązani zostali ze sobą przez nieujarzmioną, odgórną, trudną do nazwania siłę władającą naszym losem? Czy to ona kazała komuś docisnąć gaz, kiedy powinien zdjąć z niego nogę? Kruhlik nie zna odpowiedzi, a nawet jej nie szuka – po prostu jeszcze raz zastanawia się nad pytaniami, które słyszeliśmy wielokrotnie. To samo niedookreślenie i nierozstrzygalność towarzyszą wyeksponowanej w finale metaforze, kryjącej się za konceptem tytułowej supernowej: wieszczy ona koniec porządku, jaki znamy, a zarazem wydaje się symbolem „nowego”, które powinno wkrótce nadejść. Moment ten reżyser wstawia w nawias i całość puentuje ujęciem szczęśliwej rodziny z klasy średniej, która miejsce wypadku omija szerokim łukiem. Czy to oni są „nową nadzieją” naszego nieodwołalnie skłóconego społeczeństwa? Czy to raczej symbol pasywnej i zdystansowanej grupy, która myśli, że zamknięcie oczu wystarcza, że niewidzenie wyeliminuje wszystkie problemy?
Bartosz Kruhlik w swoim osłupiającym debiucie proponuje widzom nie lada gimnastykę umysłu. Zaprasza do kina pełnego celowych niedopowiedzeń, uciekającego od jednoznacznego rozstrzygnięcia, o którym można bez końca rozmawiać, filozofować, teologizować, by ostatecznie i tak zawsze znaleźć się w punkcie wyjścia.
„Supernova”
reż. Bartosz Kruhlik
premiera: 22.11.2019