Tomasz Piątek jest autorem płodnym, nie trzeba długo czekać na jego kolejne książki. Poszukujący wciąż pisarz ciągle jednak zaskakuje czytelnika. Szczerze mówiąc, ja najbardziej czekałem na właśnie „taką” książkę.
„Wąż w kaplicy” to historia polskości streszczona do minionego stulecia. Nie jest to jednak opowieść o bohaterach oddajacych życie za biało-czerwony sztandar w okopie, to historia szaleńca, który ginie zupełnie bez sensu w kwiecie wieku. Jednak śmierć w ten sposób fascynuje. Taka śmierć fascynuje i przeraża jednocześnie pisarza Tomasza Piątka, a co za tym idzie bohatera jego powieści – Andreasa Issli. Ten posiadający korzenie austriacko-szwajcarsko-włoskie przyszły nazista może mówić o błogosławieństwie i przekleństwie naraz. Nie jest Polakiem. Wniosek, jaki z tego wypływa, jest następujący: Andreas poświęca życie, aby po stracie krakowskiego przyjaciela, zrozumieć fenomen kraju nad Wisłą. Dlaczego młodzi chłopcy i dziewczęta miast pielęgnować pozytywistyczne tradycje, wolą romantyzm spod znaku bycia Chrystusem Narodów. Mimo że jak śpiewał Jacek Kaczmarski w utworze „Według Gombrowicza” Polak począł się, podobnie jak Andreas, z „włoskich zamków i niemieckich katedr”, to różnica jest zasadnicza. Jeden drugiego nigdy nie zrozumie.
Polska chęć rzucenia się w przepaść przewija się przez całą książkę. O ile w pierwszej części bohater to prosty chłopak Janek, więc jego tragiczne postępowanie można tłumaczyć narzuconym i wpajanym mu przez całe życie w domu i kościele zasadom, że za ojczyznę ginąć trzeba, to już kolejny, poeta (wzorowany zapewne na Krzysztofie Kamilu Baczyńskim), wymyka się schematowi niedouczonego chłopa wykonującego bezmyślnie wszystkie rozkazy. Zresztą pierwowzorów postaci tragicznych z lat wojennych miał autor „Pałacu Ostrogskich” całkiem sporo. Oprócz wspomnianego już poety, to chociażby Wacław Bojarski, który wraz z Gajcym i Stroińskim postanowił złożyć kwiaty pod pomnikiem Mikołaja Kopernika, co było jego ostatnim „bohaterskim” wyczynem by było już całkiem po naszemu, wziął poeta ów na łożu śmierci ślub. Andreas, aby zrozumieć takie życie uczy się u samego Zygmunta Freuda. Nic to jednak nie daje. Próby przekonania, pochodzącego przecież z inteligenckiej rodziny, rozsądnego chłopaka, że nie warto ginąć za przegraną sprawę i niech zajmie się lepiej chłopak tworzeniem poezji – bo jest jego praca w przeciwieństwie do śmierci czymś, co wpłynie na jego rówieśników, a może i kolejne pokolenia – spełzają na niczym.
Może Polacy już tacy są? Może już tacy jesteśmy? Modlimy się do męczenników, bo tak nas nauczono. Wpojono nam słuchanie, nie zaś posiadanie wątpliwości, czy nie lepiej zrobiłby poeta, wybierając życie rodzinne i pisanie. Nie słuchamy rozsądku. Ciągle ktoś próbuje nas obudzić. Uznajemy go za dziwaka albo polonofoba. Ostatnio był to Janusz Rudnicki rozliczajacy się (w książce „Śmierć czeskiego psa”) z mitem Ryszarda Siwca i jego aktem samospalenia w 1968 roku na Stadnionie Dziesięciolecia. Teraz jest to Tomasz Piątek. Przeraża jednak, że wspomniany już Kaczmarski dodaje: „Wszak Bóg rzekł: «Niech się stanie Polak», A szatan w płacz – Das ist unglaublich! Nieszczęsna w Polsce moja dola! Słusznie się lęka Pan Ciemności, Że ciężko będzie miał z Lachami; W szczegółach przecież diabeł gości, A Polak gardzi szczegółami!”. Co to ma wspólnego z powieścią i tym, o czym piszę? Całkiem sporo, ponieważ autor „Kilku nocy poza domem” stara się spojrzeć na nasz naród jeszcze z jednej, bardzo istotnej pozycji. Piątek należący do Kościoła Ewangelicko-Reformowanego patrzy na Polskę katolicką w podobny sposób jak jego bohater Andreas. Trzeźwo, racjonalnie i z niedowierzaniem.
Najważniejsza jest ofiara, jej bezsens, który zadziwia Issliego. Jest jednak jeszcze coś. Wypływające z niej niezrozumienie. Bo z jednej strony, chcemy być Chrystusem Narodów i pragniemy zrozumienia tego stanowiska wśród innych państw, docenienia naszych zasług dla obrony ich granic. Z drugiej, w czasie śmierci jesteśmy sami, nie liczymy na oddanie ducha wśród gapiących się w nas oczu. Jest tylko Bóg. Obydwaj umierający Polacy w książce Piątka odchodzą samotnie, nikt nie widzi ich ofiary. Nikt jej nie doceni. Umniejszył w ten sposób autor śmierć poety Pokolenia Kolumbów, który u Piątka nie zginął w czasie walk z karabinem w ręku, ale wracając z przesłuchania. I nie torturowany, ale raczej wysłuchiwany przez cierpliwego Andreasa. To wystarczyło, aby być na ustach wszystkich. To go łączy z prostym Jankiem – bohaterem pierwszej części powieści. Nieważne, czy jesteś chłopem, czy świetnym poetą. Jesteś męczennikiem, znaczysz tyle samo. Praca się nie liczy, liczy się ofiara. Szczegóły dla Polaka się nie liczą.
Liczą się natomiast dla Tomasza Piątka. Wydaje mi się, że kiedyś wyemigruje on z naszego kraju i nabierając jeszcze większego dystansu do Polski, będzie już pisał tylko takie książki. Potrzebujemy tlenu, jeśli nie tlenu, to chociaż kubła zimnej wody, a jeśli i to za dużo, to chociaż kopniaka. Nie wiem, czy uda mu się nawrócić Polskę na racjonalizm i trzeźwość, ale jeśli nikomu się do tej pory nie udało, to trudno być tu optymistą. Zostają książki i zdrowy rozsądek. I wiara.
Tomasz Piątek, „Wąż w kaplicy”
Wydawnictwo W.A.B.
Warszawa 2010
Zobacz książkę na stronie Wydawnictwa W.A.B.: http://www.wab.com.pl/?ECProduct=1011
Zobacz książkę na stronie Księgarni interentowej ARSENAŁ.