Teksty Kaplana sprawiają mi problem. Z jednej strony, zawsze jest to wciągająca i pełna interesujących informacji lektura. Z drugiej, czasami podczas czytania mam ochotę wyrzucić książkę do śmieci, bo świat Kaplana jest biało-czarny i pełen krzywdzących, arbitralnych uogólnień.
Jak poważnie traktować takie stwierdzenia: „W Europie Wschodniej wciąż trwała wojna między wartościami amerykańskimi i rosyjskimi: humanizm, symbolizowany przez schronisko dla bezdomnej, prześladowanej mniejszości i tolerancja krzewiona na uniwersytecie walczyły z absolutyzmem i gangsterstwem”? Oczywiście, jest w tym trochę racji, lecz sformułowana diagnoza brzmi jak słowa wstępu filmu sensacyjnego klasy B.
Takich fragmentów jest u Kaplana mnóstwo. Dlaczego więc w ogóle go czytam? Pod pewnymi względami Kaplan jest bardzo ciekawym pisarzem. Formuła twórczości amerykańskiego dziennikarza sprawia, że jego teksty to coś więcej, niż tylko ciekawe relacje z podróży. Sam autor następująco ujął swoje credo we wspomnieniowej książce „Śródziemnomorska zima”: „pisanie reportaży z podróży może być czymś więcej niż niskopłatnym zajęciem w niedzielnym dodatku do gazety – metodą poznawania sztuki, historii, literatury i sztuki rządzenia państwem”.
Także w „Na wschód do Tatarii” Kaplan przez pryzmat własnych wędrówek, rozmów i lektur daje ciekawy wykład na temat Bałkanów, Bliskiego Wschodu, Kaukazu i Azji Środkowej. Jego metodę można nazwać „gęstym reportażem” – obserwacjom towarzyszą wrażenia z lektur literatury pięknej i studiów historycznych, a także, co chyba najcenniejsze, rozmowy z politykami, uczonymi czy po prostu przypadkowymi przechodniami. Czy ta „gęstość” nie sprawia, że książka jest nudna, przegadana? Umiejętność nasycenia tekstu faktografią przy jednoczesnym zachowaniu wciągającej narracji można tylko podziwiać (aczkolwiek w przekładzie najnowszej książki lekko drażni ponawianie uwag o zachodnich sklepach, restauracjach i telefonach komórkowych w opisach miast czy powtórzenia czasownika „być”).
Niestety, książka Kaplana jednak arcydziełem reportażu nie jest. Zacząć należy od błędów faktograficznych. Autorowi można wytknąć, że w paru miejscach podane są nieprawidłowe daty, że Adrianopol (tureckie Edirne) nie był pierwszą stolicą państwa osmańskiego albo że alfabetów na świecie istnieje więcej niż czternaście. To są drobiazgi, i na pewno mniej rażą niż nieścisłości w innej książce Kaplana, „Bałkańskich upiorach”, ale od razu zapala mi się ostrzegawcza lampka. Zwolennik Kaplana mógłby powiedzieć, że się czepiam, że to tylko błahostki, a ważna jest istota, głębia reporterskiego spojrzenia. Ale czy faktycznie wnikliwości amerykańskiego dziennikarza można tak bardzo ufać? Formułuje on sądy z wielką pewnością siebie, chociaż nierzadko opiera się wyłącznie na źródłach anglojęzycznych i na rozmowach odbywanych za pośrednictwem tłumacza.
Oczywiście, pozycja outsidera, z jakiej pisze Kaplan, może dawać cenne, obiektywne spojrzenie „z zewnątrz”. Ale trudno o tym mówić w przypadku autora „Na wschód do Tatarii”, jego obserwacje są tendencyjne i pełne arbitralnych uogólnień. Na przykład pisząc o mentalności Stalina, Kaplan zauważa: „Stwierdzenie, że wschodnie wpływy były czymś drugorzędnym w jego charakterze, byłoby jednak grubą przesadą. Masowy terror, kult jednostki i wykorzystywanie pracy niewolniczej do robót publicznych to niewątpliwe dziedzictwo starożytnych Asyrii i Mezopotamii. Język przemówień Stalina, które stały się wzorcem dla wystąpień komunistycznych dygnitarzy, wprost nawiązuje do liturgii cerkiewnej, gdyż przyszły dyktator był uczniem gruzińskiego seminarium prawosławnego”.
Reporter wrzuca do jednego worka starożytną Asyrię i autokefaliczne kościoły prawosławne, terror i kult jednostki łączy z językiem religijnym, wszystko opatrując etykietą „Wschód”. Trudno nazwać rzetelną analizę czynioną przy użyciu tak wymieszanych pojęć. W ogóle myślenie autora „Na wschód do Tatarii” zdaje się opierać na analogiach, szczególnie lubi on sięgać po literaturę i historię antyczną. Takie podejście mogłoby mieć dużą wartość, ale nieokiełznanie wyobraźni połączone z tendencyjnością i pewnymi ograniczeniami światopoglądowymi prowadzi czasami do kuriozalnych sformułowań, jak na przykład w tym fragmencie: „Justynian podróżował tą samą drogą co ja, a jego epoka dziwnie przypominała moją: „Poddani Justyniana byli niezadowoleni z rządów w państwie – pisał Gibbon w «Upadku Cesarstwa Rzymskiego». – Europę najechali barbarzyńcy, natomiast Azję – mnisi”, czyli, jak byśmy dzisiaj powiedzieli, imigranci i fundamentaliści.
Niektórzy z recenzentów chwalą Kaplana za bezpośredniość i niezważanie na polityczną poprawność. Niewątpliwie, reporter nie boi się wygłaszać kontrowersyjnych tez, a jego krytyka zachodnich demokratów-pięknoduchów jest godna uwagi. Zwolennicy pisarstwa autora „Na wschód do Tatarii” zwracają też uwagę na jego przenikliwość i polityczny realizm. Jak przyjąć jednak twierdzenia w rodzaju: „Waszyngton, w odróżnieniu od Kremla, nie miał imperialnej mentalności”? Reporter „przenikliwy inaczej”? Czy jest to rozbrajająca naiwność, czy celowe wybielanie własnego państwa? Z drugiej strony, na przykład w „Polityce wojowników”, napisanej już po 11 września 2001 roku, Kaplan wygłasza pochwałę amerykańskiego imperializmu. „Na wschód do Tatarii” to książka powstała wcześniej, więc tę niekonsekwencję można wytłumaczyć, ale w dalszym ciągu pozostaje problem tendencyjności dziennikarza, który jednoznacznie identyfikuje Zachód (Europę Zachodnią i anglosaską część Ameryki Północnej) z wartościami pozytywnymi, a charakteryzując inne części świata, posługuje się stereotypowymi etykietami.
Czytać więc „Na wschód do Tatarii” czy nie? Oczywiście tak, bo Kaplan to nietuzinkowy pisarz, a jego książkę można uznać za przystępne wprowadzenie do geografii, historii i polityki Bałkanów, Bliskiego Wschodu i Kaukazu. Ale chyba najlepiej po prostu czytać ją jak powieść.
Robert D. Kaplan, „Na wschód do Tatarii. Podróże po Bałkanach, Bliskim Wschodzie i Kaukazie”
przekład: Janusz Ruszkowski
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2010