Archiwum
26.10.2016

Podróż bez mapy

Natalia Osińska
Teatr

Współczesny rynek sztuki jest zależny od opinii krytyków i kuratorów, decydujących o wartości każdej pracy i kształtujących tak losy jej autora. W interesującym spektaklu „Mapa i terytorium” Ewelina Marciniak próbuje opisać mechanizmy, które sprawiają, że interpretacja zaczyna przerastać samo dzieło, a sytuacja, w jakiej znajduje się artysta, nie musi zależeć od wartości jego twórczości.

Spektakl jest adaptacją uhonorowanej w 2010 roku Nagrodą Goncourtów powieści Michela Houellebecqa. Marciniak wydobywa z niej esencję, dotyczącą kondycji współczesnego świata sztuki i wzbogaca ją o własne wątki autobiograficzne. Stąd obecność rozwiązań artystycznych, które pojawiły się w jej poprzednich spektaklach. Bardzo gęsta, trzyczęściowa opowieść ukazuje pułapki, które sztuka współczesna zastawiła sama na siebie, rezygnując ze sformułowanych zasad estetycznych. Zarzuty te wyraźnie eksponuje ojciec głównego bohatera (Krzysztof Matuszewski), który za przemiany w dziedzinie, którą się zajmuje – architekturze − wini Le Corbusiera i wszechobecny w latach 50. ubiegłego wieku funkcjonalizm. Ale to tylko początek odkrywanych warstwa po warstwie, kolejnych przewinień świata sztuki.

Trzon przedstawienia stanowi historia Jeda Martina (Piotr Biedroń/Marek Tynda), artysty, który ma problemy z nawiązaniem prawidłowych relacji ze światem. To syn niespełnionego architekta, z którym łączą go skomplikowane, lecz raczej oziębłe stosunki. Martin od dziecka przejawiał talent do malowania, porzucił jednak farby na rzecz aparatu fotograficznego. Robi zdjęcia map Michelina i to one – gdy wbrew pierwotnemu przeznaczeniu zostają wystawione w galerii – nieoczekiwanie przynoszą mu sukces. Mimo poczucia artystycznego wypalenia, bohater postanawia podjąć jeszcze jedną próbę − zaczyna tworzyć portrety w stylu figuratywnym. Zależy mu na tym, żeby namalować obraz przedstawiający Michela Houellebecqa (Michał Jaros). W tym celu odwiedza jego dom i przekonuje pisarza, by ten pozował do jego najnowszego dzieła. Od tego momentu Martin odgrywa performans, w którym nieistniejącym aparatem robi serię nieistniejących zdjęć, by powstał nieistniejący obraz. Słynny portret zaczyna istnieć tylko na płaszczyźnie koncepcyjnej (myśli i słów), ponieważ nigdy nie został namalowany na płótnie. Sława dzieła przerasta jego materialność do tego stopnia, że inspektor policji jako powód morderstwa pisarza wskaże kradzież nieistniejącego portretu. W ten sposób formułuje oskarżenie, że Jed przyczynił się do śmierci Houellebecqa.

Jeda Martina poznajemy w momencie pracy nad obrazem zatytułowanym „Damien Hirst i Jeff Koons dzielą między siebie rynek sztuki”. Powstaje portret „artystów”, z których pierwszy zasłynął preparowaniem zwierząt, a drugi – tworzeniem ready-mades. Na scenie w te postaci wcielają się dwaj chłopcy. Z ich ust pada kwestia, że sztukę mogłoby wykonać nawet dziecko, co potwierdza przekonanie licznych prześmiewców o niskiej wartości dzieła. Dla interpretacji spektaklu figura dziecka ma fundamentalne znaczenie. Skomplikowane monologi wewnętrzne głównych bohaterów prezentowane są na scenie w wypowiedziach dzieci, odgrywających alter ego postaci. Zamierzona powściągliwość dorosłych aktorów świetnie kontrastuje z młodzieńczą energią, która dominuje na scenie. Szczególnie znaczący jest moment projekcji narysowanych przez dzieci map odwiedzanych miejsc, o których mali aktorzy mówią z dużym entuzjazmem. Mapa z dziecięcej wyobraźni znacznie różni się od map z atlasu geograficznego. Rysunki nie przypominają istniejącego terytorium, a skala i kształt państw nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, chociaż dzieci zachowują faktyczne nazwy. Bez dziecięcych opowieści niemożliwe byłoby rozpoznanie konkretnych odniesień.

Wielopłaszczyznowość przedstawienia współtworzy wykonywana na żywo muzyka (Justyna Święs − wokal, Wojciech Urbański − gitara). Melodie wprowadzają dodatkowy poziom narracji odnoszącej się do różnych stanów emocjonalnych i życiowych sytuacji. Szczególnie głęboko w pamięć zapada utwór o pozornym osiągnięciu szczęścia. Istotne elementy stanowią też scenografia oraz układ widowni. W pierwszej i trzeciej części spektaklu widzowie zajmują miejsca na konstrukcji przypominającej duży, trójwymiarowy model mapy, umieszczony na scenie. Wysokie ściany wyznaczają przestrzeń charakterystyczną dla galerii sztuki, jednoznacznie przywodząc na myśl działania artystyczne. Czy mamy do czynienia z krytyką sztuki współczesnej w jej naturalnym środowisku? Nie bez znaczenia jest także kolor kostiumów dorosłych bohaterów. Białe T-shirty i czarne spodnie kojarzyć się mogą z „Czarnym kwadratem na białym tle” Kazimierza Malewicza. To odniesienie nie jest jedynym przykładem, który pozwala mówić o zestawianiu sprzeczności przez reżyserkę.

Cielesność w teatrze nie jest już istotna − zdaje się przekonywać publiczność nagi Michał Jaros. Uśmiecha się trochę niepewnie, a trochę przekornie, zasłaniając się co jakiś czas jednym z egzemplarzy „Mapy i terytorium”, które leżą tu i ówdzie. Zabawnie opowiada o parametrach książki i tłumaczy widzom, w jaki sposób należy interpretować dzieło teatralne. Ten napisany przez Jana Czaplińskiego krótki, bardzo dobry wstęp w wykonaniu Jarosa świetnie ustala perspektywę odbioru całości spektaklu. „Sztuka powinna bronić się sama” – deklaruje ze sceny Houellebecq. Zanim podejmie się, z gruntu fałszywą, bo współkreowaną przez media próbę odbioru, należy opowiedzieć o samym dziele. Raz stworzona interpretacja powtarzana jest często bez krytycznej refleksji, przez co łatwo staje się cichym wspólnikiem procesu nieuzasadnionej kreacji lub destrukcji. Przyjemność obcowania ze sztuką nie jest więc w pełni szczera, co podkreśla głos informujący z offu o przerwie w spektaklu, opisując ją jako „bardzo przyjemny czas”. Odbiorcom sztuki towarzyszy poczucie wyższości, co świetnie ukazane zostało w scenie wernisażu. Jedyna osoba (Magdalena Boć), która próbuje wyłamać się regułom rządzącym rynkiem sztuki, jest ignorowana przez innych ze względu na swoje neurozy. A kim jest modelowy odbiorca? Czyżby był to pies, który pojawia się w projekcji wideo podczas wykładu Franza Tellera (Jacek Labijak)?

Marciniak odbiera krytykom i teoretykom narzędzia do mówienia o sztuce. Jed Martin, poprzez parodiowanie języka krytyczno-naukowego, odziera go z jakichkolwiek pozorów prawdy. Skoro jest „jakaś sztuka”, to trzeba stworzyć dopowiadający ją dyskurs. Pompatyczny stosunek do twórczości artystycznej spowodował, że nie ma sposobu, by dotrzeć do autentyczności. Dlatego osiągnąć ją można tylko przez śmierć. Czy istnieje jeszcze jakikolwiek sposób, by rozmawiać o sztuce? Reżyserka odpowiada na to pytanie, wprowadzając groteskowe zakończenie, którego stylistyka diametralnie różni się od reszty przedstawienia. Daje w ten sposób możliwość scalenia, porozrzucanej we wcześniejszych częściach, mozaiki. Widzowie spektaklu nie dostają żadnej mapy i nie są prowadzeni „za rączkę”. Sami, intuicyjnie, muszą wyznaczać zakres przemierzanego terytorium, eksplorując grząskie tereny i czyhające na nich pułapki. W przypadku „Mapy i terytorium” pozorna chaotyczność licznych wątków to zdecydowanie zaleta bardzo dobrego spektaklu, który – niczym soczewka – przybliża pęknięcia w najnowszej historii i teorii sztuki.

Michel Houellebecq, „Mapa i terytorium”
reżyseria: Ewelina Marciniak
przekład, adaptacja i dramaturgia: Jan Czapliński
scenografia, kostiumy, reżyseria światła: Katarzyna Borkowska
muzyka na żywo: Justyna Święs, Wojciech Urbański
wideo: Filip Załuska
premiera: 14.10.2016