Niebezpieczeństwo, którego nie widać. Zabójca, który zabija bez ujawniania się. Uderza zarówno w ciągu dnia, jak i w nocy. Bywa, że atakuje w okresie przedświątecznych zakupów, ale bywa też zabójczy w słoneczne wakacje. Istnieje kilka typów fabuły w powieściach i filmach kryminalnych, niektóre z nich ujawniają zabójcę od razu – wówczas cieszymy się boskim przywilejem obserwacji „z góry” działań detektywów, policji i samego przestępcy. W innego typu kryminałach razem ze śledczymi tkwimy we mgle, w której wraz z przyrastaniem poszlak i dowodów zaczyna się powoli zarysować kształt rozwiązania. Książka Jakuba Chełmińskiego „Smog. Diesle, kopciuchy, kominy, czyli dlaczego w Polsce się nie da oddychać?” wydana przez Wydawnictwo Poznańskie to odrobinę inny typ kryminału. Czytelnik i czytelniczka muszą zostać w nim przede wszystkim przekonani, że ktoś zabija. Dodatkowo, zanim połączymy kropki, a mgliste poszlaki staną się konkretem dowodu, musimy nie tylko przekonać opinię publiczną, że doszło do zabójstwa, ale także – jak zauważa Beth Gardiner – ustalić liczbę ofiar[1].
Ponoć największym osiągnieciem biblijnego szatana stanowi przekonanie ludzi, że nie istnieje. W przypadku smogu jest podobnie. Historia dyskusji o smogu w Polsce to przede wszystkim kronika przekonywania, że jest on jednym z najważniejszych zagrożeń zdrowotnych. Bagatelizowanie, ignorowanie, pomijanie, niezauważanie czy wreszcie wypieranie składają się na szereg strategii przyjmowanych przez władze, polityków, media, czy wreszcie nas samych, aby udawać, że smogu nie ma, a jeśli nawet jest to przecież nie ma się czym martwić.
Narracja w książce „Smog” prowadzona jest dwutorowo: autor zabiera nas w składającą się z czterech etapów podróż, która równocześnie ujawnia smog jako zjawisko, ale też od razu wskazuje winnych. Tyle w pierwszych trzech rozdziałach. Rozdział czwarty, zatytułowany „Smog nas zabija”, to ukoronowanie śledztwa: kreśli sylwetkę naszego zabójcy. Piąty rozdział ma charakter terapeutyczny – Jakub Chełmiński na całe szczęście nie zostawia nas samych z corpus delicti, ale pokazuje przykłady tych, którzy ze smogiem walkę podjęli oraz ich zwycięstwa i porażki. Wreszcie rozdział siódmy (ostatni) to krótkie rozprawienie się z mitami narosłymi wokół smogu i walki z nim.
Przyjrzyjmy się zatem śledztwu autora oraz temu, jak wraz z postępami dochodzenia smog-zabójca nabiera coraz wyraźniejszych kształtów. Uprzedzam: ujawnię, że w trakcie czytania książki okazuje się, iż jest to raczej historia o (zdez)organizowanej grupie przestępczej.
Rozdział „Smog z okien ratusza” to w mniejszym stopniu opowieść o zanieczyszczonym powietrzu, a w większym o niemocy, rozpadzie struktur państwowych, o państwie i prawie, które potrafią być silne wobec słabych, ale zaskakująco bezsilne wobec silnych. Ale to także historia o tym, jak państwo, społeczeństwo, obywatele oraz samorządy mogą nabywać narzędzia, aby smog monitorować, a następnie mu przeciwdziałać. Więcej pewnie w tym rozdziale historii przygnębiających, ale warto pamiętać, że choć czarnowidztwo jest atrakcyjne, defetyzm nie jest rozwiązaniem. To prawda, mało pocieszający jest fakt, że „naloty dronów”, czyli monitorowanie katowickiego osiedla Giszowiec, z powodu stanu prawnego na razie przynoszą małe efekty. Dzieje się tak, gdyż ustawa o zakazie używania „kopciuchów”, czyli pieców starszego typu niespełniających norm, zacznie obowiązywać na Śląsku dopiero od 1 stycznia 2022 roku. Warto jednak zauważyć, że nowe sposoby monitorowania, testowane już teraz, są poligonem autoedukacji zarówno dla strażników miejskich, jak i dla obywateli. Dyskusja o smogu zwraca uwagę na takie często pomijane kwestie, jak właściwa technika palenia w piecu, typy paliwa do niego, niewłaściwa budowa pieców czy kominów.
Rozpoczęcie książki od dyskusji o „kopciuchach” jest ryzykowne. Opowieść o paleniu śmieciami, słabej jakości węglem z kradzieży czy biedaszybów może „zakleszczyć” dyskusję o smogu w klasowych stereotypach. Przy takim ujęciu winę za smog łatwo można zrzucić na ubogich, osoby, które zostały wykluczone w trakcie przemian, osoby starsze. Chełmiński jest świadom tego i stara się uniknąć łatwych etykietek i stygmatyzacji – choć pewnie mógłby roztropniej budować narrację, na przykład unikając takich sformułowań jak to: „Bo problem ogrzewania to problem z mentalnością” (s. 39). W kolejnym zdaniu autor dodaje „i z biurokracją”, ujawniając błędne działanie instytucji państwowych i samorządowych. Oczywiście warto te instytucje krytykować, ale niestety w tym wypadku zbyt słabo zabrzmiała diagnoza stanu rzeczy, którego jedną z głównych przyczyn jest raczej nieobecność niedofinansowanej służby publicznej i jego instytucji kontrolnych niż ich nadmiar. Co gorsza, nie jest wystarczająco czytelne podejście autora do państwa i sfery publicznej – z jednej strony słusznie gani polskie instytucje publiczne za to, że w wielu wypadkach działają wedle bon motu Lecha Wałęsy: „Stłucz pan termometr, a nie będziesz miał gorączki”[2]; z drugiej, zbyt słabo, moim zdaniem, broni samej idei publicznych, państwowych instytucji. Bez takiego równoważenia krytyki i obrony, w polskim kontekście głos krytyczny, nawet wypowiadany w słusznej sprawie, może przyczynić się do erozji zaufania do państwa i sfery publicznej. Ten brak wystarczającego przemyślenia, czym jest państwo oraz zbytnie uleganie liberalnym antypaństwowym i antybiurokratycznym mitom jest widoczne także w stosunku autora do spuścizny PRL-u. Na stronach książki pojawiają się bez uzasadnienia narracyjnego ani argumentacyjnego zdania, takie jak poniższe:
Harmonijny krajobraz zakłócają jedynie wysokie bloki na dalszym planie, postawione w czasach PRL-u, z typowym dla tego okresu dbałości o estetykę i tradycję, za to z pięknym widokiem na „stary” Giszowiec. Jednak w marcowy poranek widok z okien dziesięciopiętrowców piękny nie jest, bo eleganckie posesje, skąpane w promieniach porannego słońca, owiewa bury dym [15-16]. [3]
Widać, jak antykomunistyczna mitologia zderza się tu z faktami: ta hołubiona przez autora tradycja to miejsce produkcji smogu i dymu, z kolei te podobno nieestetyczne bloki smogu nie produkują. Zarówno PRL, jak i nowoczesne państwo nie były zjawiskami, które należy bezkrytycznie afirmować. Wydaje się jednak, że dziś, gdy neoliberalna prywatyzacja, brexit czy wybór Trumpa ukazują raczej dramatyczne skutki braku państwa, warto może porzucić już troszkę zgraną antynowoczesną – a w polskim kontekście także antypeerelowską – mitologię. Co ciekawe, sam Chełmiński potrafi zamieścić w książce taką wypowiedź: „Za czasów PRL-u węgiel był dużo lepszej jakości, sortowany, przede wszystkim był pod nadzorem. Dzisiaj sprzedają wszystko, Polewają węgiel wodą, dosypują do niego asfaltu” (s. 44). Czy taką: „…warszawiak z blokowiska czy ze Śródmieścia na co dzień nie widzi dymiących przydomowych kominów. To zasługa ogromnych inwestycji w latach 60., gdy w Warszawie zbudowano najdłuższą wówczas po Moskwie i Leningradzie (dzisiejszym Petersburgu) sieć ciepłowniczą na świecie” (s. 233).
Poświęcam tyle uwagi tej kwestii, gdyż walka ze smogiem wymaga – co zresztą pokazuje też omawiana książka – synchronizacji działań naukowych (pomiary i zapewnienie zarówno bazowej infrastruktury, jak i standardów metrologicznych), państwowych (rozwiązania prawne, stacje pomiarowe, finansowane) oraz obywatelskich (monitorowanie zarówno powietrza jak i instytucji, mobilizowanie opinii publicznej etc.). Nie da się jej przeprowadzić, kiedy będziemy powielać mity dotyczące państwa, nauki czy aktywistów. Warto jednak dodać, że rozdział ten kończy się optymistycznie – pokazaniem, w jaki sposób Kraków z zadymionego miasta-symbolu stał się miastem wiodącym w walce ze smogiem.
Drugi rozdział jest ciekawy – wskazuje na rzadko dyskutowaną przyczynę smogu, czyli palenie drewnem. Podobnie jak w poprzednim rozdziale brutalna rzeczywistość kapitalistycznej gospodarki w świecie, w którym obumiera słabnące państwo, jest główną przyczyną zanieczyszczeń. Ludzie palący drewnem z wiatrołomów z jednej strony uważają, że przecież palenie mokrym drewnem to oszczędność i zaradność (a to nic złego w kapitalistycznej rzeczywistości), z drugiej są w praktyce bezkarni, gdyż państwo nie ma narzędzi skutecznej kontroli. W zatomizowanym świecie rynkowego darwinizmu trudno jest apelować, aby ludzie przestali dbać egoistycznie o swoje budżety, mimo że w ten sposób trują oni innych i siebie. Widać wyraźnie, jak trudno o język pomagający walczyć ze smogiem, kiedy pozostajemy zakładnikami neoliberalnego słownika. Podobny przykład stanowi palenie drewnem w kominkach – owa mitologiczna czynność, która przenosi mieszkańców automatycznie w okolice klasy średniej. Mitologia kominka jest silniejsza niż lęk przed truciem siebie i sąsiadów, ale ujawnia też nieoczywistość klasowego ulokowania trucicieli. Brutalniejszy wymiar naszej kapitalistycznej, półperyferyjnej rzeczywistości uwidacznia proceder masowego palenia zużytych podkładów kolejowych. Są one nasączone szkodliwymi, rakotwórczymi substancjami konserwującymi i absolutnie zakazane jest palenie nimi w piecach. Co z tego, kiedy rynek handlu podkładami kwitnie, a nabyć je można całkiem tanio w internecie, tak jak uczynił to na potrzeby śledztwa autor.
Rozdział trzeci to zmierzenie się z jedną z polskich „wojen internetowych”, czyli dyskusja o smogu generowanym przez ruch samochodowy. W skali kraju zanieczyszczenie generowane przez samochody to jedynie około 10% emisji pyłów zawieszonych PM10, ale w dużych miastach to już od 21% w Krakowie do 60–80% w Warszawie. Uprzedzam, będę nudny – ten rozdział także przeczytałem jak donos na upadek transportu publicznego i zanik korekcyjnej funkcji państwa. Spirala, jaką wytworzyło likwidowanie transportu publicznego w latach 90., zamyka nas w samobójczym na dłuższą metę przymusie używania samochodów prywatnych. Potrzeba mitologicznego wymogu posiadania własnego samochodu jest „po taniości” zaspokajana przez masowe sprowadzanie starych, wysokoemisyjnych aut z Europy Zachodniej. Często takich, które tam wycofywane są ze względu na to, że nie wypełniają współczesnych norm emisji zanieczyszczeń. Chełmiński w przerażający sposób pokazuje, w jaki sposób w Polsce możliwe są „tanie” samochody. Dokładnie tak, jak w ujęciu Jasona W. Moore’a[4], „taniość” oznacza ukryty koszt przerzucony na kogoś innego oraz warunek konieczny działania kapitalistycznej gospodarki, która uległaby zniszczeniu, gdybyśmy się chcieli domagać, aby owe długi zostały w pełni spłacone. W omawianym przypadku dotyczy to polskich kierowców nabywających w Europie Zachodniej samochody z silnikiem diesela ze względu na tanią eksploatację. Niestety, ku ich zmartwieniu, na „Zachodzie” uzmysłowiono sobie, że „diesle” wcale nie są tanie, gdyż zanieczyszczają środowisko. Nie chcąc płacić własnym zdrowiem i zatrutym środowiskiem za czyjś wybór konsumencki, zmuszono dyrektywą unijną obowiązującą od 2006 roku do montowania filtrów DPF. Szybko okazało się, że eksploatacja samochodu z filtrem przestaje być tania – same filtry są drogie, wymagają serwisowania, sprawdzają się lepiej w jeździe poza miastem niż na jego obszarze. Bogate Niemcy mogą sobie pozwolić na spłacenie części kapitalistycznych długów środowiskowych, na przykład ponosząc koszt, jakim jest droższy w eksploatacji, ale bardziej ekologiczny samochód. W Polsce półperyferyjny kapitalizm nakłada ostrzejsze restrykcje „taniości”. Nasz rozwój wymaga silniejszego uzależnienia od niezapłaconych kosztów. Stąd masowy w Polsce proceder oszukiwania, czyli usuwania filtrów i zostawiania jedynie ich obudowy. Proceder ten, w teorii nielegalny, w praktyce jest „legalizowany” przez polskie stacje diagnostyczne, które w cudowny sposób tylko 2% badań technicznych kończą wynikiem negatywnym (s. 116). Ta „legalizacja” ma poparcie na poziomie parlamentarnym – w roku 2018 posłowie PiS, Kukiz’15 odrzucili projekt ustawy (partii Nowoczesna) zaostrzający kary za wycinanie filtrów DPF; dziś ta kara to mandat jedynie 500 złotych (s. 121).
W tym miejscu porzucę omawianie treści książki, zostawiając ewentualnemu czytelnikowi i czytelniczce samodzielne dotarcie do sprawdzenia, o kim mowa w rozdziale „Oni walczą ze smogiem”. Niech więc walkę ze smogiem zaczną od tego drobnego wysiłku samodzielnego dotarcia do informacji, kto może być sojusznikiem w owej walce.
Książka „Smog” ma właśnie taki werbowniczy charakter – przyda się tym, którzy potrzebują zachęty do działania, do przejścia od niejasnego „poczucia zagrożenia”, wykrywanego własnymi nosami, do prób przeciwdziałania mu. To też książka, która równolegle do walki ze smogiem zachęca do walki z opieszałością instytucji, rozpadem państwa czy „niedasizmem”. Książka Jakuba Chełmińskiego nie jest pozbawiona wad – momentami wartkość narracji przeważa nad bardziej drobiazgowym przedstawieniem problemu; niekiedy pojawiają się skróty myślowe; sformułowania są nieroztropne. Nie zawsze też autor w pełni świadomie rozpoznaje społeczno-polityczne i ekonomiczne problemy narosłe wokół smogu. Jeżeli jednak potrzebujecie książki, którą można wręczyć zabieganym znajomym, polecić właściwie każdemu, to spełnia ona swą funkcję. Szybki, doraźny reportaż interwencyjny napisany na tyle wartko, że może przyciągnąć uwagę. Nie jest to pogłębiona, wieloaspektowa analiza, ale jako punkt startowy sprawdza się.
Jakub Chełmiński, „Smog. Diesle, kopciuchy, kominy, czyli dlaczego w Polsce nie da się oddychać?”
Wydawnictwo Poznańskie
Poznań 2019
[1] B. Gardinder, Uduszeni. Toksyczna prawda o powietrzu, którym oddychamy, tłum. A. Rogozińska, Warszawa 2019, s. 90.
[2] „Gazeta Wyborcza”, 4 lipca 2008, s. 16.
[3] Na s. 48 pojawia się zdanie: „Po podwórkach snuje się kilku mężczyzn, wyraźnie jeszcze zmęczonych wczorajszymi libacjami”. Nic po egzotyzującym klasizmem nie wymagało, aby to zdanie się pojawiło. Smutne, że autor popada tu w tzw. urasawianie przegranych w wyniku przemian potransformacyjnych. Por. M. Bobako, Konstruowanie odmienności klasowej jako urasawianie. Przypadek polski po 1989 roku, http://www.ekologiasztuka.pl/pdf/f0108Bobako2011.pdf.
[4] J.W. Moore, R. Patel, Tania natura, tłum. A.W. Nowak, P. Czapliński, [w:] O jeden las za daleko. Demokracja, kapitalizm i nieposłuszeństwo ekologiczne w Polsce, red. P. Czapliński, D. Gostyński, J.B. Bednarek, Warszawa 2019.