Archiwum
26.09.2012

Po prostu dzieciaki

Magdalena Wołowicz
Muzyka

„Byliśmy jak Jaś i Małgosia, ruszyliśmy w czarny las świata. Są tam pokusy, wiedźmy i demony, o których nam się nie śniło, ale jest też wspaniałość, której nawet w najśmielszych porywach sobie nie wyobrażaliśmy. Nikt nie mógł przemówić w imieniu tych dwojga młodych ludzi, nikt nie mógł prawdziwie opowiedzieć o ich dniach i nocach razem. Mogliśmy to zrobić tylko Robert albo ja. To nasza historia, jak mówił. Odszedł, więc mnie przypadło to
zadanie.”
(Słowo do Czytelnika, Patti Smith, 22 maja 2010 r.)

Patti Smith pojawiła się na scenie muzycznej stosunkowo późno, bo w wieku 29 lat, ale jej płyta „Horses” od razu wzbudziła w środowisku artystycznym ogromne zainteresowanie. Zwłaszcza okładka: zdjęcie Smith autorstwa Roberta Mapplethorpe’a, będące świadectwem łączącej tych dwoje niesamowitej więzi, którą artystka opisała w wydanej w 2010 roku autobiografii „Just Kids”. Książka okazała się bestsellerem, przez 37 tygodni utrzymywała się na liście „Timesa”, mało tego, Smith za swe wspomnienia otrzymała National Book Award. Na polskie wydanie musieliśmy czekać dwa lata.

„Poniedziałkowe dzieci” – taki tytuł nosi polski przekład – to przede wszystkim historia miłosna pierwszej damy rocka oraz kontrowersyjnego fotografa – zdeklarowanego geja ze skłonnościami sadomasochistycznymi. „Dużo powiedziano o Robercie, a usłyszymy jeszcze więcej […]. Będzie potępiany i uwielbiany. Jego wybryki będą piętnowanie i idealizowane. W końcu jednak w jego twórczości przebije się prawda, namacalna postać konkretnego artysty”. Tak, bo dla Patti Smith Mapplethorpe był przede wszystkim artystą. Gdy w 1967 roku uratował ją przed pewnym pisarzem science fiction, zawarli tajemniczy pakt: „Nasze wyznanie wiary było proste – wspomina Smith – ufam Tobie, sobie ufam” – od tej pory byli nierozłączni. Niezwykłość ich związku polegała na kompletnej nieprzystawalności: ona potrzepana, pełna chaosu, bez towarzyskiego obycia, ceniąca sobie przede wszystkim wolność, on z kolei poukładany, praktyczny, nastawiony na sukces.

Smith ukazuje w „Poniedziałkowych dzieciach” proces ewolucji relacji, jaka łączyła ją z Mapplethorpem – z początkowej fascynacji erotycznej oboje wskakują na wyższy poziom, na którym stają się dla siebie nawzajem inspiracją. Ona jest jego muzą, jego modelką i jedyną osobą, której zdanie się liczy. Zanim Patti została pierwszą damą rocka, próbowała swoich sił jako poetka i rysowniczka. On był jej nauczycielem i mistrzem. Smith skupia się przede wszystkim na duchowej więzi łączącej ją z fotografem. Mimochodem odtwarza w pamięci moment, w którym Robert wyznał, że jest homoseksualistą, jakby chciała wyprzeć ten fakt z pamięci: „Dotrzymywaliśmy naszego przyrzeczenia: zostaliśmy razem – wspomina. – Nigdy nie patrzyłam na niego z perspektywy jego seksualności. Moje wyobrażenie o nim pozostawało nienaruszone. Był artystą mojego życia”.

Zarówno Smith, jak i Mapplethorpe mocno wierzyli w swój talent, sztuka była dla nich najważniejsza – „sztuka”, „artysta”, „magia” to najczęściej padające słowa w „Poniedziałkowych dzieciach”. Jest to bowiem nie tylko historia miłosna, zapis trudnej relacji, odkrywania drugiego człowieka – to również opowieść o dążeniu do wytyczonych, wydawać by się mogło, nierealnych celów.

Koniec lat 60., Patti przybywa do Nowego Jorku z jedną kraciastą walizką i głową wypełnioną marzeniami. Chce zostać artystką, poetką. Poznaje młodego Roberta. W tym czasie umiera John Coltraine, John Lennon poślubia Yoko Ono, w niewielkiej miejscowości Woodstock odbywa się największy festiwal rockowy, na którym Hendrix wykonuje hymn Stanów Zjednoczonych na gitarze elektrycznej, a na Księżycu ląduje Apollo 12. Dla Patti Smith był to również rok przełomowy, wprawdzie nie sięgnęła wtedy jeszcze gwiazd, ale stanęła na najlepszej ku nim drodze. Wraz z Robertem przeprowadzają się do słynnego Chelsea Hotel, gdzie Kerouac kończył swoją powieść „W drodze”, Janis Joplin miała romans z Leonardem Cohenem, gdzie bywali Bob Dylan i cała grupa z Fabryki skupiona wokół Andy’ego Warhola. Patti udaje się przekonać dyrektora hotelu, że ma do czynienia z młodymi dobrze zapowiadającymi się artystami, co może w dalszej perspektywie przynieść hotelowi pożytki.

Smith wsiąka zatem w środowisko nowojorskiej bohemy z przełomu lat 60. i 70., opisuje zza kulis istotne dla tego okresu miejsca, bywa w Max Kansas City czy też CBGB – legendarnych klubach, w których rozpoczęła się historia punk rocka. To właśnie tam występowali The Velvet Underground, Ramones, Blondie czy Television. Dzięki tym wyprawom Patti odkrywa w sobie powołanie muzyczne i zaczyna nieco oddalać się artystycznie od Roberta, choć nigdy, zgodnie z obietnicą, go nie opuszcza: „Poszliśmy własnymi drogami, choć zawsze byliśmy od siebie na odległość kroku”.

Oprócz dwojga zakochanych w sztuce dzieciaków równorzędnym bohaterem „Poniedziałkowych dzieci” staje się więc Nowy Jork. Smith w nieco nostalgicznym tonie stara się uchwycić i zatrzymać atmosferę tamtych lat. Otrzymujemy zatem ciepłą opowieść o zmierzchu pewnej epoki, o schyłku kontrkultury hippisowskiej i rozwoju nowej świadomości, gdy młodzi ludzie buntowali się przeciw wojnie w Wietnamie, a LSD podawano na zlotach niczym święty sakrament. Artystka wspomina swoje pierwsze spotkanie z Jimim Hendrixem, opowiada o tym, jak Allen Ginsberg poczęstował ją kanapką, myśląc, że jest chłopcem, którego poderwie, o swojej fascynacji Rimbaudem i podtrzymywaniu na duchu Janis Joplin, która została odtrącona przez jakiegoś młodzieniaszka. I choć jest to przesycona sentymentem opowieść, wyczuwamy nad nią cień śmierci, która nieustannie towarzyszy czytelnikowi, nadając książce elegijny charakter.

We wspomnieniach Smith nie pokazuje ciemnych stron nowojorskiego życia, nie opowiada o uzależnieniu Roberta od narkotyków, o zdradach, psychicznym znęcaniu się, o sadomasochistycznych skłonnościach, samookaleczaniu i ciężkiej chorobie. Dama rocka nie pisze o dyskryminacji i okrucieństwie, którego doświadczyła, zanim wspięła się na szczyt. Jeżeli już wspomina o biedzie, ubiera ją w romantyczny stereotyp wyklętego artysty – przez takie zabiegi i poetycki język „Poniedziałkowe dzieci” można odczytywać jako zmitologizowaną autobiografię, w której wspomnienia zostały mocno wysublimowane.

Dwadzieścia jeden lat po śmierci Mapplethorpe’a Smith dotrzymała obietnicy. Spisała historię dwojga dzieciaków, które niczym świta Piotrusia Pana nie chciały dorosnąć i żyły w swojej Nibylandii. Pisząc o Mapplethorpie, ukazała proces metamorfozy nieśmiałego chłopaka, który lubił robić naszyjniki dla swojej mamy, w kontrowersyjnego artystę, który brylował na bankietach. „Poniedziałkowe dzieci” to hołd złożony nie tylko największej miłości Smith, to również apoteoza sztuki, aktu tworzenia, artysty, to swoisty manifest artystyczny i próba utrwalenia tego, co już odeszło. Próba, należy dodać, wybitna.

Patti Smith, „Poniedziałkowe dzieci”
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2012

alt