Na pytanie o wartość wysokonakładowej produkcji artystycznej Magdaleny Abakanowicz można by bez przesadnej złośliwości odpowiedzieć wskazaniem podmiotów odpowiedzialnych za dzielne przemilczanie – powiedzmy sobie to szczerze – wybitnie kiepskiej reputacji jej prac. Istnieje alternatywa: moc sprawczą zamykania ust krytykom wykazują tu albo kurtuazyjni historycy sztuki, albo aura wydrążonych na sposób „znajdź dziesięć szczegółów” figur.
Jeśli rolę współbudowniczych legendy przypisać tym pierwszym, łatwo obroni się mniemanie, że w warszawskim Domu Artysty Plastyka mamy szansę otrzymać nie tyle poruszające przykłady dzieł sztuki, ile exempla od lat spetryfikowanej metody. Niegdyś twórczej, dziś raczej handlowej i eksportowej. Stąd, jeśli nie ma przeciwwskazań, by pogratulować artystce popularności na publicznych placach całego świata, to jednak nie ma powodu, by wybrać się na wystawę. Sytuację pogarsza postępująca promocja polskich rzeźbiarek z Aliną Szapocznikow na czele. Na tle rozbudowywanych interpretacji ich oeuvres dyskurs o „uniwersalnej kondycji ludzkiej”, towarzyszący niezmiennie ekspozycjom Abakanowicz, wypada bowiem naiwnie i nieprzekonująco. Odstaje od wartkiej dyskusji nad sztuką tak, jak dwa i pół roku temu odstawała retrospektywa autorki „Abakanów”, zorganizowana w krakowskim MNW, od prezentowanej równolegle w Warszawie głośnej wystawy „Ars Homo Erotica”.
Jeżeli jednak odwrócić wszystko, co zostało napisane powyżej, otrzymamy kuszący statement personelu DAP. Notabene, ustami organizatorów przemówią same prace, a odbędzie się to w sposób niepokorny i rzucający nowe światło na „Plecy”,„Abakany” oraz „Sylwety strzelnicze”. Śmieszne? Przekomiczne.
Z uprzedzeń towarzyszących podobnym zapowiedziom zdaje sobie jednak sprawę kurator wystawy, Henryk Gac, komentując autoironicznie: „Kolejna wystawa Abakanowicz / Znowu pokaz prac, które można zobaczyć w każdym katalogu”. Niezrażony przewidywaną recepcją, Gac wynajduje w pracowni artystki efektowną grupę czarnych „Manekinów”, prezentowanych publicznie tylko raz, na wystawie zorganizowanej czterdzieści lat temu w Düsseldorfie. „Czy działają? Czy pokazanie ich ma sens?” – pyta. I od razu sam sobie odpowiada: „Rodzą się wątpliwości, ale chyba warto…”
Chyba warto; wartością „Abakanowicz? Abakanowicz!” okazuje się bowiem możliwość uzmysłowienia sobie działania na rzeźbach i doświadczenia działania rzeźb, będących nie importowanym i postawionym na publicznym placu masowym produktem, lecz owocem skupionej fizycznej pracy w niewielkim atelier, wykazującym później własną sprawczość. Mniejsza o retrospektywny wymiar i średnio ciekawe szkice czy obrazy olejne z cyklu „Twarze niebędące portretami”. Brawa zaś za uwiarygodnienie tyleż imponujących, co doskonale znanych „Abakanów”, monumentalnego „Ptaka” czy rozsypanych na podłodze metalowych form „Embriologii” aurą procesualności, wprowadzoną tak zabawnie nieplanowanym lub pozornie tylko niedbałym – pracownianym, chciałoby się rzec – stłoczeniem rzeźb, jak i dwoma elementami zaczerpniętymi z marginesów twórczości Abakanowicz: zapisem widowiska teatralnego oraz grupą masywnych form odlewniczych z chropowatego gipsu.
Spektakl w choreografii Abakanowicz odsyła do skojarzeń z praktykami awangardowych teatrów oraz performerów, aktywnych zwłaszcza w latach 60. i 70. Popularne wówczas inspiracje praktykami okultystycznymi czy ceremoniami szamańskimi społeczności pierwotnych, z jednej strony oraz narastająca obawa przed dehumanizacją kultury i ponowoczesną koniecznością rekonstytucji tożsamości jednostki, z drugiej – to także źródła tak heroicznej, jak zalęknionej aury, towarzyszącej pracom rzeźbiarki. Widowisko w sposób oczywisty każe wprowadzić do recepcji jej oeuvre kategorię działania rzeźb. Jak jednak ją zoperacjonalizować, pozostaje kwestią otwartą dla potencjalnych interpretatorów, których pominięta działka teatralno-choreograficznego dorobku artystki najwyraźniej się domaga.
Z kolei gipsowe formy są dosłownymi świadectwami procesu twórczego – działania na rzeźbach. Za gotowymi dziesiątkami pozornie identycznych postaci stoją dziesiątki odmiennych doświadczeń artystki z oporną materią. To akurat wątek rozpoznany i często podkreślany, nie tylko w tekstach dotyczących autorki „Manekinów”, lecz także w recepcji coraz popularniejszej Szapocznikow. Stąd, nawet w skojarzeniu z tłumami figur wyjętych z jednej formy, nie dziwią słowa: „Będę zapewne zawsze porzucała jedne techniki i materiały na rzecz drugich, nie porzucając jednak wątku wypowiedzi. Najciekawiej jest posługiwać się techniką, której się jeszcze nie zna, i budować formy, których się nie zna”. Każda kolejna kopia, mimo iż z pozoru podobna do poprzedniej, pozostaje niewiadomą, dopóki trwa proces tworzenia.
Niełatwo zaprzeczyć, że tych dwu „prac” się nie znało. Okazuje się, że to wystarczy, by ustawić całą resztę ekspozycji na nowo w kategorii rzeźby nie jako formy, lecz doświadczenia. Co więcej, jest to nie tylko naturalne w tej dziedzinie doświadczenie przestrzeni, lecz także doświadczenie czasu. Zrodzone w procesie twórczym – materialnym działaniu na rzeźbach – figury, blachy i tkaniny uzyskały tym samym sprawczość, rozumianej po Benjaminowsku, aury. Choć multiplikowane, żyły także własnym życiem w pojedynkę, w pracowni artystki. „Lepsze? Gorsze? Bez znaczenia. To też efekt wykonanej pracy”. Tu Gac się nie pomylił, a plecy zamknęły usta.
Magdalena Abakanowicz, „Abakanowicz? Abakanowicz!”
Warszawa, Galeria Domu Artysty Plastyka
20.12.2012 – 3.02.2013
Fot. Laura La Wasilewska