Archiwum
14.02.2011

„Pieśń archaiczna jest jak nieumalowana kobieta”

Rozalia Wojkiewicz
Rozmowy

Z Katarzyną Dmitruk-Aleksiejuk, pieśniarką wykonującą białym głosem pieśni archaiczne, rozmawia Rozalia Wojkiewicz

Jesteś folklorystką?
Nie uważam się za folklorystkę, to ludzie postrzegają mnie w ten sposób…

Jednak moje pytanie Cię nie zdziwiło.
Nie, przez to, że zbieram ludowe pieśni, podróżuję po wsiach i rozmawiam z ich starszymi mieszkańcami, ludzie nadają mi tytuł etnologa, folklorysty. Być może jest to informacja dla mnie, w jakim kierunku mogłabym pójść, że wciąż powinnam profesjonalizować swoje zamiłowanie i zdobywać nową wiedzę. Z wykształcenia jestem socjologiem i pedagogiem kulturoznawcą, w pracach magisterskich analizowałam temat tożsamości na pograniczu i fenomenu śpiewu białego. To był pierwszy krok w kierunku profesjonalizacji.
Na co dzień jestem nauczycielem akademickim. Muzyka to moja pasja, ale też sprawa tożsamościowa – śpiewali moi dziadkowie, śpiewają rodzice…

I tak zostałaś spadkobierczynią, kolekcjonerką archaicznych pieśni… Śpiewasz od dziecka. Podróżujesz po wsiach, podsłuchujesz śpiewy ludzi, notujesz słowa, nagrywasz muzykę.
Nagrywam pieśni i zapisuję w zeszyciku, zbieram i słucham. To jest piękne. Moi rodzice pochodzą z podlaskich wsi. Na wsi, od zawsze istniał wielki szacunek dla muzyki, dla pieśni, dopiero po wojnie to się zaczęło zmieniać, gospodarstwo dziś staje się przedsiębiorstwem, praca w polu – działalnością rolniczą, zmienia się kultura, co sprawia, że zatraca się bliski, magiczny związek z ziemią. Tak samo jest z muzyką. Miałam duże szczęście, że urodziłam się w takiej rodzinie. Moje wakacje, jak byłam mała, wyglądały tak, że pracowałam z rodzicami w polu. A Krasna Wieś (w miejscowej gwarze Krasne Seło), skąd pochodzi mój tato, zawsze była zagłębiem truskawkowym – podobno urodziłam się w truskawkach [śmiech]. Wieczorami zawsze wsłuchiwałam się w śpiewy rodziny, która śpiewała, ciesząc się, że kończy się dzień ciężkiej pracy. W naturalny sposób zatem kontynuuję drogę, którą szli moi bliscy.

Biały śpiew bywa określany ludowym, etnicznym, archaicznym, pierwotnym. Skąd przymiotnik „biały”?
Napisałam na ten temat pracę magisterską, analizowałam wówczas fenomen popularności warsztatów tradycyjnych pieśni, których sama również byłam uczestniczką. Biały śpiew to technika wydobywania głosu. Pojęcie białego śpiewu jest szerokie występuje w teatrze, w śpiewie chóralnym (Sacred Harf) – jest to bardzo popularny sposób śpiewania w kościołach w USA. Mnie interesuje pojecie śpiewu białego w muzyce ludowej, tzn. takiej, w której transmisja kulturowa odbywa się z pokolenia na pokolenie. W praktyce oznacza głos otwarty, pełny, gdzie luźno pracują wszystkie elementy aparatu głosowego, bez napięcia, śpiewanie czy mówienie staje się wręcz sprawą fizjologiczną, czyli bardzo swobodną i naturalną. W odniesieniu do archaicznych śpiewów ludowych mówi się o śpiewokrzyku czy głosie opartym na krzyku ze względu na pełne zaangażowanie rezonatorów, pełnię i otwartość głosu, które towarzyszy krzyczeniu. Uczestniczyłam w warsztatach śpiewu pieśni ludowych śpiewanych białym głosem różnych narodów i mogę powiedzieć, że nie ma jednej uniwersalnej techniki nauki tego rodzaju śpiewu. Wydaje mi się, że łączy się to z tym, iż każdy naród ma swoją indywidualną ekspresję, co wyraża się również w kulturze i sztuce ludowej.

W pierwszej chwili skojarzyłam z białym wierszem.
Ciężko jest mi wskazać pochodzenie nazwy. Na pewno śpiew biały jest pojęciem akademickim. Dla mnie ten termin pozostaje wciąż do końca nieodkryty, nieopisany, fascynujący w nowości i pewnie dlatego taki atrakcyjny w moich poszukiwaniach. Dlatego też jest na temat śpiewu białego dużo filozofii i mitów, jak na przykład wyjaśnienie, iż „biały” odnosi się do tego, że jest plastycznie odczuwalny jako jasny dźwięk. Ciekawe, że od instruktorów usłyszałam, że głos białej pieśni jest w odczuciu świetlisty, „przeszywający powietrzem”, ostry i dlatego biały. Człowiek wydobywa z siebie pierwotne, naturalne dźwięki.

A biały śpiew a bel canto?
Bel canto, czyli piękny śpiew, którego sposób śpiewania jest zamknięty w partyturze, to niewątpliwie pojęcie akademickie i niewątpliwie śpiew biały nie jest śpiewem bel canto. Jeśli jednak pojęcie śpiewu białego pojawiło się na uniwersytetach, to wskazuje to na naukowe podejście do śpiewu ludowego i próbę jego profesjonalizacji. Współcześnie mamy do czynienia z profesjonalizacją niemal każdej dziedziny życia, prowadzi się coraz bardziej zaawansowane działania, żeby sprofesjonalizować również elementy życia społecznego i komunikacji między ludźmi. Dziś ten, kto śpiewa, powinien mieć najlepiej wykształcenie muzyczne, ukończoną wokalistykę, a kiedyś ważne było, że śpiewasz, że kochasz to robić, nie trzeba było kończyć szkół muzycznych, żeby śpiewać. Dawniej nie było podziału: profesjonalista na scenie, publiczność poza nią – wszyscy mogli być i byli na scenie.

Autorską płytę z etnicznymi pieśniami, opowieściami wschodniego pogranicza nie bez przyczyny zatytułowałaś „Without make up” (Bez makijażu).
Chciałabym zaznaczyć, że koncepcja płyty jest autorska, ale pieśń ludowa jest tym cudownym tekstem, którego autor jest nieznany, którą może zaśpiewać każdy bez obawy o naruszenie praw autorskich. Ludowe pieśni, które śpiewam, są dziedzictwem ludzkości. Koncepcja płyty jest bardzo prosta, śpiewam na niej bez aranżacji muzycznej pieśni na dwa sposoby: mocno – tak zwanym białym głosem – i delikatnie, żeby pokazać, jak można śpiewać i jak się na Podlasiu śpiewa w zależności od okoliczności. Tytuł „Without make up” ma bardzo wiele znaczeń. Do wyboru nazwy zainspirowała mnie rozmowa ze znajomym muzykiem z Serbii Branko Tadicem, który zajmuje się muzycznym folklorem serbskim. Powiedział kiedyś, że archaiczna pieśń jest jak nieumalowana kobieta, naturalnie piękna, bez makijażu. Byłam wówczas na etapie poszukiwania tytułu płyty i od razu wiedziałam, że to jest idealna nazwa dla mojej płyty, bo kiedy jesteś „w makijażu” to znaczy: nie pokazujesz prawdy na swój temat…

Przywdziewasz maskę…
Opowiadać o sobie można na różne sposoby. Można opowiedzieć tak jak jest, można coś ukryć, można coś upiększyć. Można być prawdziwym, a można też skłamać na swój temat, można wreszcie świadomie założyć maskę, żeby z różnych powodów się za nią ukryć. Opowiadać „bez makijażu” – to pokazać, że ma się serce, uczucia i emocje. Dla niektórych słuchaczy-obserwatorów przy odbiorze takich pieśni może towarzyszyć zażenowanie. Jest to wynik wychowania i sposobu życia, który zakłada niepokazywanie swojej prawdziwej twarzy.

Co zatem odrzuca, z czego rezygnuje „niemalowana” pieśń-kobieta?
Pieśń bez makijażu to pieśń, która wprost mówi o tym, co boli, przeważnie jest to pieśń melancholijna, z jakąś zadumą, smutkiem, bo tak się rodzi lekcja i morał. Nieumalowana pieśń rezygnuje z milczenia na temat tego, co ważne, rezygnuje z milczenia na temat miłości, która nie zawsze jest różowa, a wręcz przeciwnie przeważnie jest bardzo trudna, a bez niej nie ma przecież życia. Niezależnie, czy tę pieśń wyśpiewa kobieta, czy mężczyzna.

Na Twojej solowej płycie wskrzeszasz nie tylko krajobrazy, ale także ludzi. Pojawiają się utwory napisane przez nieżyjących już mieszkańców Twojej rodzinnej wioski, ocalasz od zapomnienia muzykę, która towarzyszyła ich życiu. Czy myślałaś o stworzeniu jakiegoś większego zbioru, antologii?
Myślałam! Bardzo chciałabym w najbliższej przyszłości stworzyć coś na kształt antologii albo w takim opracowaniu móc uczestniczyć. Myślę, że jest to potrzebne nie tylko dla mnie, że będzie to się stawało coraz bardziej potrzebą duchową wnuków i prawnuków, których dziadkowie mieszkali w Krasnym Sele i którzy w tej chwili żyją już nie tylko w różnych miejscach Polski, ale również świata. Wiem, że trzeba się za to zabrać bardzo szybko, ponieważ najstarsi mieszkańcy wsi umierają, a „krzyże” na cmentarzu już nam za dużo nie powiedzą. Już teraz wieś jest właściwie pusta, mieszka tam obecnie zaledwie kilka rodzin z dziećmi, reszta to staruszkowie. A tuż po wojnie wieś zamieszkiwało ponad 100 rodzin. Kiedy przyjeżdżam do wsi, czuję pustkę i ciszę, z roku na rok jest coraz ciszej, może jeszcze nie tak jak na cmentarzu, ale przyszłość może być właśnie taka…

Jesteś autorką warsztatów śpiewu białego, które od 3 lat odbywają się w Białowieży. Co Cię zainspirowało do stworzenia takich warsztatów?
Sam pomysł warsztatów nie jest oryginalny, ponieważ tego typu warsztaty odbywają się w Polsce i sama byłam ich uczestniczką, zanim powstał projekt „Region w pieśni i opowieści” w Białowieży. I właśnie uczestnictwo w takich warsztatach w Polsce dało mi do myślenia, zaczęłam się zastanawiać nad moją obecnością na nich. Doszłam do wniosku, że ja mam swoje pieśni i wcale nie muszę wyjeżdżać z Podlasia, żeby śpiewać ludowe pieśni. Powstała wówczas idea stworzenia miejsca, gdzie młodzi ludzie tacy jak ja będą mogli poznawać swoją kulturę przez naukę pieśni i słuchanie opowieści. Mówię: „swoją kulturę”, ponieważ po wojnie w wyniku przemian gospodarczych kultura wiejska straciła atrakcyjność i emigranci ze wsi do miast nie widzieli sensu jej kultywowania. Przez ten projekt chciałam uratować ludowe pieśni z Podlasia, w pewien sposób uratować też ważny element własnej tożsamości.

Kto przyjeżdża do Białowieży?
Głownie młodzi ludzie. Stworzyłam warsztaty, na których młodzi ludzie z Podlasia i całej Polski mogą spotkać wartości wschodniej kultury, chciałabym, aby poczuli potrzebę powrotu do korzeni, by zapragnęli się dowiedzieć, w jaki sposób funkcjonuje wieś. A przybywają na te warsztaty z rozmaitych powodów: ambicji wokalnych, z pieśnią ludową jest przecież tak jak na przykład z jazzem czy bluesem – możemy wyrazić swój głos i siebie. Niektórzy ludzie przyjeżdżają, ponieważ podoba im się taka a taka melodia, chcą zapoznać się z czymś nowym. Ktoś kiedyś powiedział, że zaśpiewać archaiczną pieśń to prawie tak, jakby założyć starą sukienkę – bardzo piękna metafora… Trzeba to czuć. Oczywiście przyjeżdżają ludzie, którymi kieruje pewien snobizm, chęć nowości, wyróżniania się.

Czyli każdy człowiek, nawet ten, któremu przysłowiowy słoń nadepnął na ucho, może nauczyć się białego śpiewu?
Z założenia wszyscy możemy się nauczyć techniki białego śpiewu, ponieważ wszyscy mamy ogromny potencjał twórczy. Fakt, że jedna osoba ma bardziej rozwinięte zdolności, inna mniej. W moim przypadku było tak, że ja po prostu miałam zawsze tę odwagę, bo się wychowałam w śpiewającej rodzinie. I dla mnie śpiewanie to bardzo naturalna sprawa. Pieśni ludowe nie wymagają wielkich umiejętności, jeżeli ktoś chce, to może nawet dzięki odpowiedniej pracy wykształcić słuch.

Dopiero uczestnicząc w Twoim warsztacie, dowiedziałam się, że potrafię tak śpiewać, że potrafię krzyknąć. Czy tego typu śpiewanie może mieć moc terapeutyczną?
Śpiew w ogóle ma potencjał terapeutyczny. Oprócz momentu wydobycia z siebie swego naturalnego głosu w grupie warsztatowej wytwarza się bardzo ciepła i przyjazna atmosfera. Osoby, które uczestniczą w warsztatach, śpiewają dla przyjemności, dlatego nie ma tutaj pośpiechu i stresu, zawiązują się więzi. Prowadzący powinien zadbać o przyjazną, integrującą atmosferę w grupie, ponieważ wtedy może się zdarzyć, że osoba nieśmiała odkrywa siłę swego głosu i to jest piękne. Są przypadki, że uczestnicy warsztatów usłyszeli swój naturalny głos po raz pierwszy i po raz pierwszy poczuli jego siłę i urodę. Jest jeszcze terapeutyczna wartość tekstu pieśni, która wyraża się w jego przeżywaniu. W momencie, gdy przez pieśń opowiadasz o czymś, możesz w tej opowieści odnaleźć swój los. Wtedy zaczynasz ją przeżywać, pieśń coś w tobie otwiera, sprawia, że pęka jakaś blokada… Na pewno przez śpiewanie można się otworzyć i nabrać odwagi.

Nad czym teraz pracujesz?
Jeśli chodzi o śpiew i pieśni, to brakuje mi planów i systematyczności, tutaj raczej ufam losowi i temu, co się wydarzy, kogo spotkam na swojej drodze. Na przykład na płycie znajduje się pieśń „Kozacze, kozacze” (Kozaku, Kozaku), którą śpiewała mi moja babcia, a jej śpiewał mój pradziadek. W nawiązaniu do tej konkretnej pieśni po przesłuchaniu płyty napisał do mnie e-maila pan Zbigniew Nasiadko, też śpiewak, ale z większym niż moje doświadczeniem. Napisał, że zna tę pieśń, tylko trochę inaczej i jeśli chcę, to on może mi zaśpiewać. I tak zaczęła się nasza znajomość przez pieśń. Teraz mamy w planach nagranie wspólnej płyty, mam nadzieję, że nam się to uda.

Poznań, 23.01.2011



Z Katarzyną Dmitruk-Aleksiejuk, pieśniarką wykonującą białym głosem pieśni archaiczne, rozmawia Rozalia Wojkiewicz