Box z 4 głośnymi filmami Luisa Buñuela pozwala musnąć jego geniuszu z czasu, kiedy w niektórych kręgach budził on ostre „¡No pasarán!”.
Chodząc po stałej ekspozycji muzeum sztuki współczesnej Reina Sofia w Madrycie, zatrzymałem się w zaaranżowanej na black cube sali, gdzie wyświetlano słynny „Złoty wiek” Luisa Buñuela. Niektórzy zwiedzający przemykali przez nią, zatrzymując się tylko na kilka minut przed ruchomymi obrazami mistrza z Aragonii, inni zostawali na cały seans. Tak oto Buñuel, niegdyś zakazywany i wyklinany, trafił do muzeum. Dziś jest klasykiem modernizmu, wśród którego „izmów” najbardziej utożsamiany był z surrealizmem, i nawet jego znane bluźnierstwa i figle – te filmowe i te opisane w „Moim ostatnim tchnieniu” – stanowią rodzaj kanonu zachowań twórcy niepokornego. Choć może samego Buñuela śmieszyłby garnitur klasyka (a może nie, wszak próżność i przewrotność nie były mu obce), procesy przechodzenia awangardy do kanonu są nieuniknione. To, co dawniej oburzało, dziś jest w dobrym tonie, a nierzadko stanowi część (głównie deklarowanych) gustów mieszczańskich.
W wydanym niedawno przez firmę Mayfly boxie z filmami Luisa Buñuela „Złotego wieku” brak. Na pierwszej płycie znajdziemy legendarny debiut reżysera, zrealizowanego wraz z Salvadorem Dali „Psa andaluzyjskiego” (1928), będącego odważną próbą przeniesienia na ekran freudowskich koncepcji „wolnego strumienia świadomości”. Na kolejnych nagrano tak zwaną trylogię religijną z Silvią Pinal – kręconą w Meksyku „Viridianę”, „Anioła zagłady” i „Szymona Pustelnika”. Dziwi ten czasowy przeskok („Psa” od „Viridiany” dzieli przeszło 30 lat), przez który trudno uznać box za reprezentatywny dla wczesnego okresu twórczości Buñuela. Co z „Ziemią bez chleba” albo z nagrodzonym w Cannes „Los Olvidados”? W kolekcji nie znalazł się też, zrealizowany pomiędzy „Aniołem” i „Szymonem”, „Dziennik panny służącej” (1964) – czy nie zmieściłby się na płycie z 16-minutowym „Psem andaluzyjskim”? Podobne pytania można mnożyć, ale uczciwie przyznać trzeba też, że box z ilością większą niż 4 płyty staje się rzeczą raczej do patrzenia, niż do oglądania – gadżetem do mieszczańskiej biblioteczki za szybą.
Kolekcję ogląda się z przyjemnością, nierzadko perwersyjną. W scenie z „Anioła zagłady”, w której goście przyjęcia zostają na nim uwięzieni (a może po prostu zażarci wyznawcy salonowej nudy nie mają siły otworzyć drzwi?), widz, za przykładem reżysera, znęca się nad nimi, przygląda ich mękom z sadystycznym zadowoleniem. Dziś, namiętnie uprawiana przez Buñuela walka z Kościołem i arystokracją wydaje się wygraną, a my nie płaczemy nad tym światem. Pozostała jednak cała gama rzeczy, których reżyser nie znosił: przechowana przez mieszczaństwo nuda przyzwyczajeń, lenistwo intelektualne, replikowanie oczywistości. Warto skonfrontować je z filmami surrealisty, których rewolucyjność straciła wprawdzie swój niegdysiejszy ogień, ale dalej tchnie z niej coś młodzieńczego i radośnie destrukcyjnego.
Box wydany jest elegancko i minimalistycznie. Z jasnych, przezroczystych okładek przebijają nawiązujące do poszczególnych filmów grafiki na płytach. Już one pokazują, jak ikonicznymi stały się dzieła Buñuela. Wystarczy kilka kresek, by zasugerować zawartość: na dysku z „Psem” znajdzie się więc oko, które (jak wiemy) zostanie przekrojone. „Viridiana” opatrzona jest sceną ostatniej wieczerzy, której trawestacja (orgia i libacja ubogich) kosztowała film przeszkody dystrybucyjne, na krążku z „Aniołem” widnieje zegar, a z „Szymonem” – stopy świętego i samolot jako symbol wykorzystanych przez Buñuela asynchronów. Wszystko bardzo proste i stylowe.
Brakuje jednak rzetelnej analizy historyczno-filmowej lub pogłębionego rysu krytycznego. Zamiast tego na okładkach płyt znajdziemy jedynie lakoniczne opisy filmów, które w dobie Wikipedii nie niosą wielkiej wartości informacyjnej. Buñuelowi należałoby się trochę więcej. Ten mankament rekompensuje rarytas: przedmowa Zbigniewa Rybczyńskiego. Dobrze dobrano prelegenta – ten wybitny polski filmowiec eksperymentalny jest postacią niebanalną. Mówi zajmująco i od siebie, choć trudno nie otrzeć mu się o formę peanu. Rybczyński, paląc cygaretkę i racząc się winem, nic sobie nie robi z telewizyjnych konwenansów. Pasuje w tym do Buñuela, mówiąc o swoim mistrzu, że „trudno wyjaśnić jego sztukę, bo on nigdy jej nie wyjaśnił. Robił filmy właśnie o tym, co trudno wyjaśnić”.
Box filmów Luisa Buñuela
z przedmową Zbigniewa Rybczyńskiego
Mayfly
premiera: 11.03.2011