Archiwum
10.07.2018

Pierwszy rzut: „Szpadel” Lize Spit

Katarzyna Trzeciak
Literatura

Holenderskie wydawnictwo Das Mag zrobiło wszystko, by „Szpadel” (w oryginale „Het smelt”, co oznacza raczej: „topi się”), stał się bestsellerem. Lize Spit, trzydziestoletnia debiutantka z małej wioski we Flandrii, uczestniczyła w letnim obozie dla pisarzy i pisarek organizowanym przez wydawnictwo, gdzie została zauważona i niejako naznaczona na „lokalną gwiazdę”. Sami wydawcy mieli wówczas na koncie zaledwie jedną publikację, a wydanie Spit poprzedziły szeroko zakrojone akcje crowfundingowe. Daniël van der Meer, założyciel i redaktor Das Mag uwierzył, że Flandria potrzebuje swojej postaci, debiutantki nie z Holandii, skąd dotychczas pochodziły nowe, obiecujące postaci literackiego świata, ale z belgijskiej części regionu. Jego wiarę potwierdziła błyskawiczna recepcja książki i jej konsekwencje, nieprzewidziane chyba nawet przez obdarzonego wielką wiarą wydawcę. W dniu premiery o „Het smelt” napisał magazyn „De Standaard” (trzystronicowa recenzja zwieńczona pięciogwiazdkową oceną). Prawa do tłumaczeń sprzedawano w ciągu kilku dni od publikacji, w takim czasie sprzedano również prawo do ekranizacji książki.

Do polskich czytelników i czytelniczek „Szpadel” trafia jako „najdojrzalszy i najcelniejszy debiut od lat” i „debiutancka powieść, jakiej życzy się każdemu pisarzowi” (to hasła z holenderskiej prasy zamieszczone na okładce polskiego wydania), polecany także przez polskie pisarski, Zośkę Papużankę i Annę Cieplak, eksplorujące w literaturze relacje rodzinnej przemocy czy trudnego, ale wielowymiarowego dorastania. Bo za sukcesem debiutu Spit stoi przede wszystkim temat: dorastanie w klaustrofobicznie wąskiej społeczności, która wytwarza zacieśniającą się wokół szyi (na razie to jedynie metafora) pętlę przemocy. Rodzina, przyjaciele i lokalna społeczność belgijskiego przysiółka zarówno wyrządzają, jak i doświadczają dotkliwości przemocy: dziedziczonej i – jak sugeruje Spit – niemożliwej do przepracowania.

To dość popularny motyw, w miarę łatwo opracować go fabularnie, łatwo również wpuścić weń istotne społecznie problemy. Studium zamkniętej społeczności, które sprowadza się do odkrywania jej patologii, usuwania pozornego spokoju i rozbijaniu iluzji szczęśliwości (lub przynajmniej konwencjonalnie rozumianej normalności), opiera się bowiem na geście demaskacji: na powierzchni wszystko w miarę gra, lecz gdy wchodzimy głębiej, dostrzegamy uwikłania, a spacyfikowaną powierzchnię traktujemy już wtedy jako wielkie złudzenie. Małe społeczności to scenografia wprost idealna, by przesunąć ostrze demaskatorskich cięć i ujawnić „mroczne wnętrze”. Tak robiła na przykład Donna Tartt, rozcinając w „Tajemnej historii” elitarną wspólnotę uniwersytecką, tak do pewnego stopnia robi również Lize Spit (choć bardziej może „kopie” przy użyciu tytułowego szpadla), sięgając przy tym do gatunku (obecnie jednego z popularniejszych) domestic noir. Temat, wraz z ewidentną dziś, gatunkową modą, składają się na poczytność książki i doskonałość debiutu. Ale w książce Spit jest odrobinę więcej niż to, co potrzebne jest, by debiut stał się międzynarodową sensacją.

Narratorką „Szpadla” jest Eva, raz jako dwudziestokilkuletnia, dorosła kobieta, raz jako nastolatka opowiadająca o codzienności swojego dojrzewania. Dorosła Eva wraca do rodzinnej miejscowości, małej wsi Bovenmeer, na zaproszenie znajomego z dzieciństwa, Pima. Organizuje on spotkanie z dwóch okazji: trzydziestych urodzin zmarłego brata Jana oraz otwarcia zautomatyzowanej hali udojowej rodzinnego gospodarstwa. Jak mówi sama Eva, komentując to dość osobliwe połączenie okoliczności: „Pośmiertna feta na cześć Jana stała się atrakcją mającą przyciągnąć jak najwięcej ludzi na inaugurację nowego interesu”. W tym początku tkwi już pewien zarys portretu prowincjonalnej wspólnoty, na razie jedynie w postaci śladu wydobywającego lekko tylko wstrząsające połączenie. Skala wstrząsów narasta, im bardziej konsekwentnie narratorka odmawia nam emocjonalnych opisów na rzecz krótkich, ascetycznych zdań. Łączą one opowieść dorosłej Evy z historią, która dzieje się latem 2002 roku. Eva z dwójką przyjaciół, Pimem i Laurensem, to jedyni rówieśnicy. Nikt więcej nie urodził się w 1988 roku w Bovenmeer. Nazywają siebie „trzema Muszkieterami”; są nierozłączni i razem próbują zażegnywać wakacyjną nudę. Równocześnie Eva opowiada o swojej rodzinie: są w niej dominujący ojciec, neurotyczna siostra i bezwolna matka. To postaci, które nie układają się w przyjazne środowisko rodzinne, nie wspierają Evy w trudnych i przełomowych chwilach dojrzewania. Dorastająca Eva wraz z kolegami wymyślają okrutną zabawę: Eva zadaje zagadkę koleżankom, te zaś, za każdą błędną odpowiedź, zdejmują z siebie kolejne ubrania. Chłopcy oceniają cielesność koleżanek, Eva jedynie notuje ich rozstrzygnięcia.

Oba plany opowieści łączy styl narracji – proste zdania formułowane w czasie teraźniejszym, który w literaturze jest środkiem dynamizującym opowieść, przerywającym domyślny czas przeszły. U Spit wypowiedzi w czasie przeszłym jest niewiele, teraźniejszość dorosłej Evy jest teraźniejszością nastolatki, a rzeczywistość Bovenmeer to czasowe kontinuum. Wytwarza to szczególny efekt podkreślenia ciągłości trwania przemocy i samotności, których piętno nie podlega uczasowieniu, jest niezmienne.

Eva jest obserwatorką zdarzeń, to nie ona upokarza koleżanki, ale patrzy na ich uległość. Jej wymierzona po latach zemsta, którą planuje w związku z powrotem do wsi, w istocie okazuje się kapitulacją wobec zainfekowanego traumą życia. I to jest rozwiązanie dość zaskakujące, choć konsekwentne względem postaci narratorki i jej życiowych ustawień. W miarę dochodzenia do rozwiązania historii opowieść Evy staje się coraz bardziej brutalna, nasycona szczegółami z dzieciństwa, których okrucieństwo paraliżuje lekturę. Eva widzi i opowiada wszystko, bez żadnych przesłon, bez niedopowiedzeń. Zdaje relację z zachowań, które są niewyobrażalne i trudne do przyswojenia. A w połączeniu z uparcie powtarzaną teraźniejszością, która wciąga w okrucieństwo, kluczowe sceny pozbawiają czytelnika i czytelniczkę oddechu. Struktura przemocy jest rozległa i szczelnie oplata także tych, którzy wcale nie chcą w niej uczestniczyć.

Siłą „Szpadla” jest minimalizowanie efektu demaskacji – to nie do końca jest historia o odrzucaniu pozorów i docieraniu do źródłowych traum. Początkowa iluzja, która ma ulec rozdarciu, jest tu właściwie nieobecna. „Szpadel”, istotne fabularnie narzędzie i zarazem metafora dokopywania się do jakiejś ukrytej w głębi prawdy, w oryginale nie jest przecież tytułem tej książki (zmiana uzasadniona jest najbardziej układem okładki, powtórzonym z wydania oryginalnego). Holenderski tytuł akcentuje zupełnie inny wymiar tej opowieści: topiący się lód, związany zarówno z powrotem Evy do rodzinnej wsi, jak i z potworną zagadką z dzieciństwa. Jeśli szpadel sugeruje ruch w głąb, w poszukiwaniu prawdy pod powierzchnią zjawisk, to topniejący lód zalewa samą powierzchnię. To na niej bowiem należy poszukiwać przejawów i motywów okrucieństwa; to na powierzchni rozgrywają się traumy rodzinne, często niedostrzegane właśnie wtedy, gdy wzrok uparcie poszukuje czegoś głębszego, rzekomo bardziej „prawdziwego”. W „Szpadlu” przemoc jest raczej siatką niż strukturą hierarchiczną, ofiary są jednocześnie sprawcami, a źródeł traum należy szukać nie tyle w ukrytych mechanizmach, co właśnie w najbardziej czytelnych, widocznych relacjach. I nie w zamkniętej przeszłości, ale w czasowym kontinuum.

Problem jedynie w tym, że na takim typie przemocy pasożytuje znaczna część dzisiejszej produkcji literackiej, epatująca okrucieństwem, kumulująca cierpienie i nierzadko dość efekciarsko licytująca się z czytelniczą wrażliwością. Bestsellery już nie tylko grają na prostej dialektyce pozoru szczęśliwości i głębi okrucieństwa, ale świetnie przechwytują również bardziej skomplikowane układy, doskonale nadające się do wymyślania szokujących zachowań. Debiut Lize Spit jest już międzynarodowym sukcesem sprzedaży, między innymi dzięki modzie i bestsellerowym przechwyceniom. Ale moda ta równie skutecznie zmierza w stronę pacyfikacji koszmaru, wytwarzając zbiorową immunizację na literacki szok dosadności. Immunizacja natomiast pozwala wyczuwać cynizm emocjonalnego szantażu. To jeszcze nie jest przypadek „Szpadla”, ale granica została przesunięta. Nadmiar staje się coraz mniej wyzwalający, coraz bardziej konserwatywny.

 

Lize Spit, „Szpadel”
Wydawnictwo Marginesy

Warszawa 2018

fot. Kris Van Exel