Miranda July jest twórczynią wzbudzającą w Stanach Zjednoczonych skrajne emocje („seniorka kina artystycznego, czy uosobienie modnej pobłażliwości?” – symptomatycznie pytał jeden z recenzentów jej twórczości). Scenarzystka, reżyserka, aktorka, artystka performatywna i multimedialna, od niedawna także pisarka (w 2005 roku ukazał się jej zbiór opowiadań „No One Belongs Here More Than You”, „Pierwszy bandzior” to jej debiut powieściowy) – na wszystkich tych polach July odnotowuje sukcesy, zbierając nagrody i uznanie. A jednak dla wielu wciąż ucieleśnia w najlepszym razie „boho-feministkę” w szykownym futrze vintage. W każdej z uprawianych dziedzin July konsekwentnie staje po stronie dziwności, zaskoczenia, surrealistycznej fantazji przeciwko zasadzie rzeczywistości. W ostatnim filmie, „The Future”, część opowieści snuje schorowany kot, w historiach z „No One Belongs Here” motywacje bohaterek nie mają znaczenia, istotne są ich fantazje, będące obroną przeciwko samotności i chaotyczności samego świata. Znakiem rozpoznawczym filmowo-literackiej poetyki July jest obserwacja drobnych emocji, frustracji, obsesji i rozszerzanie ich do rangi głównych zasad świata, za cenę rozbicia spójności opowieści. Z tego powodu jednym z częściej powracających epitetów, nazywających twórczość July, jest określenie „kapryśna” (whimsical), eksponujące dziwność, przesadną ornamentacyjność, pozbawioną tak zwanej „treści”, a zatem – przestylizowanie. Jednocześnie, jak zwróciła uwagę jedna z recenzentek w „The New York Times”, to zarzuty formułowane przede wszystkim z powodu płci autorki, bowiem autorzy posługujący się humorem i zaskoczeniem zwykle określani są jako „dowcipni” czy po prostu „zabawni”.
Debiutancki „Pierwszy bandzior” nie zaskoczy widzów i widzek kina Mirandy July, zaskakując przy tym wszystkich spodziewających się konwencjonalnie opowiedzianej historii o czterdziestoletniej neurotyczce. Cheryl Glickman pracuje w fundacji zajmującej się samoobroną kobiet, jest beznadziejnie zauroczona starszym od siebie Phillipem, jej dom to twierdza czystości i minimalizmu, ale tylko do momentu, dopóki nie zamieszkuje w nim Clee, córka pracodawców Cheryl, stopniowo rozbrajająca cały fasadowy porządek bohaterki. Od pierwszych stron i scen, wszystko w świecie Cheryl naznaczone jest dziwnością i właściwym July humorem – w poradni terapeutycznej spotyka recepcjonistkę, która w rzeczywistości jest terapeutką, a przez kilka dni w roku wchodzi w rolę recepcjonistki innego terapeuty. Taką mają umowę, jak tłumaczy zaskoczonej początkowo Cheryl. Sama bohaterka, na bazie innej umowy, otrzymuje smsy od Phillipa, w których ten zdaje jej relację z seksualnej fascynacji młodszą kobietą i potrzebuje dla niej aprobaty Glickman.
Jednym z elementów pogłębiającej się dziwności są tu właśnie osobliwe układy czy umowy, które nawiązują dorośli, dążąc do spełnienia swoich pragnień. W tych umowach, których stawkę podbijają fantazje postaci (Cheryl, nawiązując lesbijską relację z Clee, marzy by w seksie stać się Phillipem i zaczyna myśleć o sobie w języku patriarchalnych stereotypów, serwowanych jej przez mężczyznę), relacje i role, naiwnie traktowane jako „naturalne” ujawniają swoją umowność i niestałość:
Następnego wieczora przerobiłyśmy całe DVD po kolei. Obrona przed gangiem zdezorientowała mnie najbardziej, ponieważ było tam dwóch bandziorów i jeszcze jeden facet, cały w dżinsie, który wcale nie chciał się w to wszystko mieszać. „Ej! – mówił do pozostałych. – To nie w porządku. Spadajmy stąd”. Clee wcielała się w każdego z tych trzech na zmianę, bez ostrzeżenia, a ja co chwila przystawałam, żeby zorientować się w sytuacji.
– Co ty robisz? – syczała. – Tutaj jestem.
– Ale którym teraz?
Zawahała się. Aż do tej chwili nie przyznawałyśmy otwarcie, że oglądałyśmy nagrania ani że któraś była kimkolwiek innym niż wkurzoną sobą.
– Jestem pierwszym bandziorem – odparła.
– Tym w dżinsie?
– Pierwszym bandziorem.
Świat „Pierwszego bandziora” organizują takie, świetnie skądinąd rozpisane dialogi, ujawniające niekonwencjonalne, zaskakujące umowy, które chwilowo destabilizują stereotypowe role i znany porządek świata. Seksualność jest tu soczewką, poprzez którą widoczna jest umowność wszystkich innych zachowań. To seks denaturalizuje tu ludzkie relacje i ujawnia nieskończoność ich wariantów, sprawiając, że dziwność staje się właściwością świata Cheryl, którego stopniowo nie sposób już wartościować w porządkach jednostkowej fantazji i niezależnych od niej praw rzeczywistości. Ta ostatnia bowiem przestaje mieć tu wpływ i znaczenie.
Siłą tej opowieści mogłoby być z pewnością rozbrajanie konstruktu normalności – rekonfiguracja pojęcia rodziny i życiowego spełnienia, która odbywa się poprzez dowartościowanie absurdu. To absurd pozwala bowiem na nieposłuszeństwo wobec zinstytucjonalizowanych form życia i społecznej dyscypliny. Seksualna przemoc między kobietami jest tu odpowiedzią na fantazję, a ciąża i macierzyństwo realizowane są w dość nieoczywistym przebiegu. Mój problem z „Pierwszym bandziorem” tkwi jednak w tym, że uczynienie z fantazji, absurdu i groteski (fakt, perfekcyjnie rozpisanych) kluczowej właściwości świata, stopniowo uodparnia lekturę na jej krytyczne działanie i sprawia, że doświadczenia Cheryl stają się niejasne i zwyczajnie męczące. Brakuje w nich bowiem pewnego umocowania bohaterki w szerszej rzeczywistości społecznej, której obecność mogłaby przecież uwypuklać i potęgować siłę fantazji. Cały, tak zwany świat zewnętrzny „Pierwszego bandziora”, został jednak zawieszony, do tego stopnia, że właściwie poza Cheryl inne postaci są raczej typami, zbudowanymi według prostej zasady kumulacji tego, co nieoczywiste (na przykład Clee jako żywioł destabilizacji jest mizoginistką i lesbijką jednocześnie). I trudno byłoby wyrzucać autorce, że zamiast solidnego społecznego kontekstu wybrała szaleńczą jazdę po jednostkowych fantazjach. Ale jednak można się zastanawiać, jak ostatecznie uniwersalizujące i niezamierzenie coachingowe jest podsuwanie historii o życiu, miłości i macierzyństwie jako ważnych ogólnoludzkich problemach, których rozwiązania wystarczy po prostu odwrócić, by osiągnąć własny nieopresywny, wywrotowy modus vivendi. Otóż samo odwrócenie wartościowania nie jest rozwiązaniem, a nawet na poziomie Cheryl Glickman przemiana jest mało przekonująca, właśnie dlatego, że zbyt skrótowo potraktowana. W Cheryl nie ma gniewu ani wątpliwości, jest po prostu przyjęcie kolejnej, nieoczywistej roli.
Rzecz jasna, tego rodzaju krytyka pewnie przeszacowuje skalę „Pierwszego bandziora” – powieści surrealistycznej, groteskowej i karykaturalnej. To zresztą problem odbioru, który już wcześniej przydarzył się recepcji „Girls” Leny Dunham (przyjaciółki Mirandy July), krytykowanych za brak realizmu i wiele innych, poważnych nieobecności, znacząco przeceniających status i realizm serialu. „Pierwszy bandzior” pojawia się rok po emisji ostatniego odcinka serii Dunham, bardziej niż ona uchyla się realizmowi, podbija stawkę fantazji, ale jednocześnie konserwuje przekonanie o potrzebie znalezienia jakiejś stabilnej, dojrzałej identyfikacji siebie, dla której absurd i dziwność są wyłącznie etapami pośrednimi, efektownym środkiem, służącym w gruncie rzeczy bardzo zachowawczemu celowi. Dlatego jeśli, jak widzą niektórzy, Cheryl Glickman mogłaby wykpiwać model poszukiwań rodem z historii o Brigitte Jones, to w istocie dowodzi jego skuteczności, choć – i to może być atutem debiutu July – zanim to udowodni, dostarczy nam pewnej dawki inspirujących fantazji wokół naszych ewentualnych, możliwych tożsamości i ich czasem gorzkich, czasem zabawnych relacji.
Miranda July, Pierwszy bandzior
przeł. Łukasz Buchalski
Wydawnictwo Pauza
Warszawa 2018