Archiwum
05.06.2015

Piękno bywa potworne

Marcelina Lewandowska Zuzanna Popiel
Gry

Przestałeś liczyć, który raz zginąłeś? Czujesz się sfrustrowany i wściekły, a jednocześnie nie masz zamiaru wyłączać gry? To właśnie magia „Bloodborne”, tytułu trudnego i wymagającego, któremu jednak udało się podbić serca graczy na całym świecie.

Nowy exclusive PlayStation 4 pochodzi ze studia From Software, a to oznacza, że cierpienie i świetna rozrywka są po prostu wpisane w mechanikę gry. Reżyserem „Bloodborne” został niezwykle utalentowany Hidetaka Miyazaki odpowiedzialny za powstanie „Demon’s Souls” i pierwszej części serii „Dark Souls”. Podobnie jak duchowi poprzednicy „Bloodborne”, jest niezwykle krwawy i brutalny, jednak – jak wynika z wywiadów – nie taki efekt był celem reżysera. Miyazaki to przede wszystkim artysta wizualny, w makabrycznych obrazach poszukujący przygnębiającego piękna. I rzeczywiście, grając w „Bloodborne”, nie da się nie zatrzymać choć raz nad pięknem wykreowanego świata.

Wspaniałe miasto Yharnam pogrąża się w powolnym rozkładzie. Wszystko jest już tutaj skończone, budynki niszczeją, a mieszkańcy zapadają na nieznaną chorobę. W żółtym świetle zachodzącego słońca miasto nabiera jakiegoś odrażającego powabu – wydaje się jeszcze bardziej zarażone, jeszcze bardziej oszalałe z rozpaczy. A potem nastaje noc i w rozświetlonej pochodniami ciemności nie można już się pozbyć wrażenia, że oto trafiliśmy do wiktoriańskiego miasta, które zostało odrzucone przez resztę świata z powodu panującej w nim zarazy. Yharnam to miasto-ruina, miasto dawno zapomniane.

Nigdy jednak nie znajdziemy dość czasu, aby rozkoszować się widokiem gotyckich katedr (Cathedral Ward), spacerem pośród ośnieżonych szczytów (Cainhurst Castle) albo przechadzką po wąskich alejach (Central Yharnam). Tutaj wszędzie czyha śmierć – i nie ma znaczenia, jak groteskową przybierze postać: jeśli nie zareagujemy na czas, zawsze będziemy tak samo martwi. Jednak nawet śmierć może być piękna. Gra oferuje niemal siedemdziesięciu zwykłych przeciwników, wszystkich starannie zaprojektowanych zarówno jeśli chodzi o design, jak i AI – tak, aby każdy z nich na pewnym etapie rozgrywki stanowił dla nas wyzwanie (także estetyczne). A więc znajdziemy tutaj istoty stanowiące przekrój przez wszystkie fazy choroby przemieniającej ludzi i zwierzęta w oszalałe bestie: od nieznacznie porośniętych sierścią łowców po stworzenia, które dawno utraciły jakikolwiek znany kształt. Przywołajmy choćby bardziej przypominającego ptaka (a może jaszczurkę?) niż człowieka Lost Child of Antiquity, pijącego krew człowieka-kleszcza z olbrzymim czerwonym workiem skórnym między nogami (Bloodlicker) czy kłębowisko ludzkich głów poruszające się na kilkunastu rękach (Undead Amalgam).

Zwykli wrogowie to jednak nie wszystko, w „Bloodborne” czeka na nas także dwunastu bossów, trzynastu bossów specjalnych w lokacji Chalice Dungeon oraz pięć złych bóstw (Great Ones). Każdy z nich jest jeszcze bardziej (sic!) odrażający i wynaturzony niż normalny przeciwnik. I tak w ciągu trwania rozgrywki w końcu natkniemy się na obdartą ze skóry Blood-Starved Beast, żywą plątaninę ludzkich ciał (One Reborn) czy ogromnego potwora z czaszką jelenia zamiast głowy (Cleric Beast). Gdzie więc pośród tych upiornych, groteskowych stworów skrywa się piękno? Cóż, już Charles Baudelaire kierował nasz wzrok ku „plugawej padlinie na ścieżce żwirem zasianej”. Jak napisał Andrzej Kijowski, krytyk literacki i znawca Baudelaire’a: „piękne jest nie to, co za piękne uznajemy na podstawie wyuczonych uprzednio reguł estetyki, lecz wszystko, co oglądamy z estetyczną uwagą”. Cóż, wizja Miyazakiego zmusza gracza do ciągłego wytężania uwagi i w tym sensie jest niewątpliwie piękna.

Oczywiście „Bloodborne” to nie tylko doznanie estetyczne – to również wiele (naprawdę wiele!) godzin walki z przeciwnikami i zwiedzania rozbudowanych lokacji jako tropiciel, którego zadaniem jest poszukiwanie tajemniczej Bladej Krwi. W zasadzie o naszej misji nie wiemy wiele – na początku zawieramy umowę z jednym z emerytowanych łowców, po czym natychmiast wpadamy w wir rozgrywki, nie przeczuwając nawet, dokąd zmierzamy. Od czasu do czasu pojawiają się krótkie cut scenes, uchylające nam rąbka tajemnicy, lub enigmatyczni bohaterowie niezależni. Niektórzy z nich ukrywają się w zamkniętych domach – to oni wyjaśniają, że w Yharnam trwają Łowy, podczas których trzeba mieć się na baczności, aby nie przemienić się w bestię. Inni czasem wzbogacają rozgrywkę, służąc nam radą: tak na przykład w jednej z lokacji spotykamy córkę jednego z bossów (Father Gascoigne), która opowiada historię swojego ojca, a także daje przedmiot ułatwiający jego pokonanie. Niekiedy napotykamy również innych tropicieli, z którymi możemy współpracować lub walczyć, w zależności od podjętych przez nas decyzji oraz statystyk, jakie wybraliśmy na początku gry.
To zresztą nie jedyny element, przy którym twórcy postarali się, aby gracz miał wpływ na to, jak będzie wyglądał ostateczny przebieg „Bloodborne”: każdy z rozdziałów można przejść w kilka minut lub w kilka godzin w zależności od naszych preferencji (czy raczej stylu gry) i tego, jak radzimy sobie z przeciwnikami. Niektóre z miejsc możemy odblokować dopiero po zabiciu odpowiedniego bossa lub odprawieniu wymaganego rytuału i, choć nie musimy tego robić, by ukończyć grę, ciężko oprzeć się pokusie, by nie odkryć nowych terenów na mapie Yharnam i okolic.

„Bloodborne” na przeróżnych serwisach opisywany jest jako RPG, jednak sama gra nie ma wiele wspólnego z tym gatunkiem. Po pierwsze: klasy postaci w tylko nieznaczny sposób różnią się statystykami, a co więcej – można je wyrównać po kilkunastu ulepszeniach postaci, po drugie: brakuje w „Bloodborne” nacisku na scenariusz i kooperację z innymi bohaterami czy graczami (chociaż oczywiście istnieje możliwość gry online). Zamiast tego rozgrywka polega głównie na walce, o czym świadczą możliwość odzyskiwania punktów życia podczas kontrataków czy wiele rodzajów broni białej i palnej (oraz niemal zupełny brak tarcz), co zbliża raczej tytuł do gry akcji takiej, jak choćby „Devil May Cry” czy „The Evil Within”.

Chociaż trudny i niezwykle frustrujący (zwłaszcza jeżeli po kilkunastu godzinach gry wciąż może nas zabić najsłabszy przeciwnik, gdy popełnimy drobny błąd), „Bloodbrone” jest także niezwykle wciągający. W pewnym momencie gra robi się niemal uzależniająca, a zbieranie punktów pozwalających na rozwijanie atrybutów postaci przemienia się w (masochistyczną) przyjemność. O grywalności tego tytułu nie przesądza jednak wyłącznie rozgrywka, ale także wyjątkowo piękna i staranna grafika. Zawiedzeni mogą się poczuć jedynie gracze poszukujący w grach przede wszystkim zwartej fabuły – ta w „Bloodborne” jest raczej rozproszona i nie zostaje wyrażona wprost. Tak naprawdę od nas samych zależy, ile zdołamy z niej wyczytać. Jeśli lubisz wyzwania i nie przepadasz za standardowymi RPGami, które już od samego początku zanudzają przydługimi dialogami – chwytaj za pad, „łaskawy tropicielu”!

„Bloodborne” (PS4)
From Software / Sony Computer Entertainment
2015

alt