Byłem na filmie. Na premierze. Momenty były.
Rzecz działa się w Cafe Gazeta w centrum Poznania. Na dużym ekranie wyświetlano film dokumentalny „Wydział śledczy IPN: Jarocin”, zrealizowany przy współudziale Discovery Historia, o czym stosownie informowały ustawione w sali bannery. 40 minut o tym, w jaki sposób Służba Bezpieczeństwa w latach 1985–1989 inwigilowała słynny festiwal. Dla osób znających książkę „Jarocin w obiektywie bezpieki” – wydaną w połowie poprzedniej dekady – właściwie nic nowego. Inwentarz kuriozalnych komentarzy o subkulturach, które esbecy opisywali w znanym sobie idiomie militarno-bojówkarskim. Punki tworzyli załogi i brygady, nosili uniformy, mieli przywódców i wykazywali się godną podziwu organizacją działań zbiorowych oraz dyscypliną. Podobnie „skini”, „hippisi”, „szataniści” (a także „lucyferianie”) i „oazowcy”. Detaliczne opisy ich zachowań, strojów i ideologii budzą dzisiaj jedynie ironiczny śmiech: jak niewiele można było rozumieć i wiedzieć o rzeczywistości.
Na sali 20 osób. Tylko cztery mogą pamiętać tamten festiwal. Kilku lokalnych dziennikarzy i siostra zakonna (sic!). Do dyskusji i poprojekcyjnych komentarzy zaproszono trzy osoby: autora filmu, doktora Tomasza Taborka z łódzkiego oddziału IPN, linneusza polskich subkultur doktora Mirosława Pęczaka, znanego obecnie bardziej jako dziennikarza tygodnika „Polityka” oraz Krzysztofa Skibę, aktywistę kontrkulturowego z dawnych lat, który za kolportowanie ulotek na jarocińskim festiwalu 3 miesiące spędził w areszcie śledczym w Kaliszu.
W filmie najmniej było o samym festiwalu. Paradoksem jest zresztą sytuacja, w której ludzie nie znający „Jarocina” z autopsji oglądają taki obraz – dla nich to on właśnie staje się dokumentem i portretem zjawiska, nawet jeśli nie takie było zamierzenie jego twórców. Mimowolnym dowodem na takie zapętlenie była obecność na pokazie studentki kulturoznawstwa UAM, która zamierza napisać pracę dyplomową o festiwalu jarocińskim z lat 80. jako „manifestacjach oporu”. Zaskakująco wiele wiedziała o jego historii, zachłannie nagrywała też wspomnieniowe wypowiedzi Pęczaka i Skiby. Świadectwem fenomenu staje się dla niej jednak film, którego optyka jest bardzo niejednoznaczna.
Jeśli zatem nie oglądaliśmy filmu o festiwalu, to o czym on właściwie był? Po pierwsze, o PRL-u. O słabnięciu i rozpadzie systemu w jego ostatnich latach, o słabnięciu jego instytucji, które działały tak nieporadnie, jak śledczy w Jarocinie. Ale także o kompromitacji generalnego projektu społeczeństwa i państwa, jakiemu patronował system socjalistyczny. Systemu, który nie był już w stanie kontrolować wszystkich swoich obywateli i któremu ci – poprzez muzykę, ubiór, styl bycia – głosili votum separatum.
Po drugie, był to film o samym IPN-ie. Moim zdaniem, powinno się go obligatoryjnie pokazać wszystkim pracownikom tej instytucji jako obraz instruktażowy, dotyczący tego, jak zwodnicza i fałszywa może być wiedza o świecie, budowana w oparciu o archiwa dawnej SB. Absurdy o festiwalu w Jarocinie każą przecież myśleć o absurdach, jakie ipeenowscy historycy wypisują na temat „Tygodnika Powszechnego”, „Kultury” czy Kościoła katolickiego. „Teczkoza” przybiera zresztą różne postaci. Kilkanaście miesięcy temu uczestniczyłem w konferencji organizowanej przez IPN we Wrocławiu, a poświęconej polskim ruchom kontrkulturowym z okresu PRL-u. Jeden z młodych historyków ze swadą wytknął najpierw wszystkie błędy w dawnych opisach subkultur, po czym przeszedł do ich autorskiej prezentacji, która powtarzała wszystkie słabości owych raportów. Salwy śmiechu wstrząsały publicznością, mówca wszelako niestrudzenie brnął dalej. Obraz wyjaskrawiający fundamentalne rozmijanie się z rzeczywistością – co dostrzeże umysł nawet mało biegły w robocie archiwistycznej – winien działać jak przestroga. Szkoda, że tak się nie stanie.
Fantastyczną codą dla projekcji i rozmyślania o niej okazało się późniejsze spotkanie ze Skibą. Opowiadał on o tematach rozmów, jakie prowadzą ze sobą członkowie zespołu Big Cyc. Kiedyś przejmowali się dziewczynami. Potem spierali się o marki samochodów. Po kilku kolejnych latach wymieniali opinie o domach i ich wyposażeniu. Dzisiaj polecają sobie najlepszych ogrodników. Trudno o lepszą puentę dla historii polskiego buntu subkulturowego. Dlatego na pochwałę zasługuje to, że dawni partyzanci są w pełni świadomi tej transformacji. Z tą (smutną mimo wszystko) świadomością pojechałem na kolejny festiwal.
Pokaz filmu zrealizowanego dla Discovery Historia pt. „Wydział śledczy IPN – Jarocin” odbył się 14 lipca 2011 roku o godzinie 17.00 w klubie Gazeta Cafe w Poznaniu.
Zdjęcie z galerii Festiwalu w Jarocinie.
Waldemar Kuligowski
Partyzanci w kawiarni
Byłem na filmie. Na premierze. Momenty były.
Rzecz działa się w Cafe Gazeta w centrum Poznania. Na dużym ekranie wyświetlano film dokumentalny „Wydział śledczy IPN: Jarocin”, zrealizowany przy współudziale Discovery Historia, o czym stosownie informowały ustawione w sali bannery. 40 minut o tym, w jaki sposób Służba Bezpieczeństwa w latach 1985–1989 inwigilowała słynny festiwal. Dla osób znających książkę „Jarocin w obiektywie bezpieki” – wydaną w połowie poprzedniej dekady – właściwie nic nowego. Inwentarz kuriozalnych komentarzy o subkulturach, które esbecy opisywali w znanym sobie idiomie militarno-bojówkarskim. Punki tworzyli załogi i brygady, nosili uniformy, mieli przywódców i wykazywali się godną podziwu organizacją działań zbiorowych oraz dyscypliną. Podobnie „skini”, „hippisi”, „szataniści” (a także „lucyferianie”) i „oazowcy”. Detaliczne opisy ich zachowań, strojów i ideologii budzą dzisiaj jedynie ironiczny śmiech: jak niewiele można było rozumieć i wiedzieć o rzeczywistości.
Na sali 20 osób. Tylko cztery mogą pamiętać tamten festiwal. Kilku lokalnych dziennikarzy i siostra zakonna (sic!). Do dyskusji i poprojekcyjnych komentarzy zaproszono trzy osoby: autora filmu, doktora Tomasza Taborka z łódzkiego oddziału IPN, linneusza polskich subkultur doktora Mirosława Pęczaka, znanego obecnie bardziej jako dziennikarza tygodnika „Polityka” oraz Krzysztofa Skibę, aktywistę kontrkulturowego z dawnych lat, który za kolportowanie ulotek na jarocińskim festiwalu 3 miesiące spędził w areszcie śledczym w Kaliszu.
W filmie najmniej było o samym festiwalu. Paradoksem jest zresztą sytuacja, w której ludzie nie znający „Jarocina” z autopsji oglądają taki obraz – dla nich to on właśnie staje się dokumentem i portretem zjawiska, nawet jeśli nie takie było zamierzenie jego twórców. Mimowolnym dowodem na takie zapętlenie była obecność na pokazie studentki kulturoznawstwa UAM, która zamierza napisać pracę dyplomową o festiwalu jarocińskim z lat 80. jako „manifestacjach oporu”. Zaskakująco wiele wiedziała o jego historii, zachłannie nagrywała też wspomnieniowe wypowiedzi Pęczaka i Skiby. Świadectwem fenomenu staje się dla niej jednak film, którego optyka jest bardzo niejednoznaczna.
Jeśli zatem nie oglądaliśmy filmu o festiwalu, to o czym on właściwie był? Po pierwsze, o PRL-u. O słabnięciu i rozpadzie systemu w jego ostatnich latach, o słabnięciu jego instytucji, które działały tak nieporadnie, jak śledczy w Jarocinie. Ale także o kompromitacji generalnego projektu społeczeństwa i państwa, jakiemu patronował system socjalistyczny. Systemu, który nie był już w stanie kontrolować wszystkich swoich obywateli i któremu ci – poprzez muzykę, ubiór, styl bycia – głosili votum separatum.
Po drugie, był to film o samym IPN-ie. Moim zdaniem, powinno się go obligatoryjnie pokazać wszystkim pracownikom tej instytucji jako obraz instruktażowy, dotyczący tego, jak zwodnicza i fałszywa może być wiedza o świecie, budowana w oparciu o archiwa dawnej SB. Absurdy o festiwalu w Jarocinie każą przecież myśleć o absurdach, jakie ipeenowscy historycy wypisują na temat „Tygodnika Powszechnego”, „Kultury” czy Kościoła katolickiego. „Teczkoza” przybiera zresztą różne postaci. Kilkanaście miesięcy temu uczestniczyłem w konferencji organizowanej przez IPN we Wrocławiu, a poświęconej polskim ruchom kontrkulturowym z okresu PRL-u. Jeden z młodych historyków ze swadą wytknął najpierw wszystkie błędy w dawnych opisach subkultur, po czym przeszedł do ich autorskiej prezentacji, która powtarzała wszystkie słabości owych raportów. Salwy śmiechu wstrząsały publicznością, mówca wszelako niestrudzenie brnął dalej. Obraz wyjaskrawiający fundamentalne rozmijanie się z rzeczywistością – co dostrzeże umysł nawet mało biegły w robocie archiwistycznej – winien działać jak przestroga. Szkoda, że tak się nie stanie.
Fantastyczną codą dla projekcji i rozmyślania o niej okazało się późniejsze spotkanie ze Skibą. Opowiadał on o tematach rozmów, jakie prowadzą ze sobą członkowie zespołu Big Cyc. Kiedyś przejmowali się dziewczynami. Potem spierali się o marki samochodów. Po kilku kolejnych latach wymieniali opinie o domach i ich wyposażeniu. Dzisiaj polecają sobie najlepszych ogrodników. Trudno o lepszą puentę dla historii polskiego buntu subkulturowego. Dlatego na pochwałę zasługuje to, że dawni partyzanci są w pełni świadomi tej transformacji. Z tą (smutną mimo wszystko) świadomością pojechałem na kolejny festiwal.
Pokaz filmu zrealizowanego dla Discovery Historia pt. „Wydział śledczy IPN – Jarocin” odbył się 14 lipca 2011 roku o godzinie 17.00 w klubie Gazeta Cafe w Poznaniu.