Lektura powieści Majgull Axelsson to przyjemność dość masochistyczna – sięgając po „Pępowinę”, świadomie decydujemy się na obcowanie z bohaterkami poturbowanymi przez los. Najbardziej przeraża ich prawdziwość, autentyczny brak woli istnienia – jeśli nie w świecie w ogóle, to przynajmniej we własnej skórze. „Pamiętam. Więc jestem. Chociaż nie chcę ani być, ani pamiętać” – mówi Minna, główna bohaterka książki, z biegiem akcji jeszcze bardziej pogłębiając tę gorzką refleksję. Z każdej strony wyziera chłód, ale nie jakiś skandynawski ziąb, a rozpaczliwa, zimna pustka bezsensu egzystencji. Axelsson wpisuje w biografię swoich bohaterek skomplikowane, toksyczne relacje rodzinne, wykorzystywanie, uzależnienie bliskich, zbyt wczesne macierzyństwo czy chorobę. Skumulowane na ich barkach w ilości przekraczającej wytrzymałość psychiczną, stawiają kobiety w ekstremalnych sytuacjach, a dopiero prawdziwa tragedia staje się uwolnieniem. To mocna lektura, szkoda tylko, że dość przewidywalna i powielająca stosowane już wcześniej przez autorkę schematy.
Axelsson, podobnie jak we wcześniejszych książkach, przeplata ze sobą historie kilku bohaterów (a właściwie bohaterek, bo zajmuje się szczególnie doświadczonymi przez życie kobietami), cofając się czasem do ich wspomnień i szatkując przy tym narrację. Postaci znów budowane są na zasadzie podobieństwa (Sally – Minna) i kontrastu (Minna – Anette), a poznajemy je przez pryzmat ich relacji z najbliższymi (dziećmi, matkami, babkami). To w przeważającej większości kobiety chłodne, uważnie przyglądające się ludziom, ale raczej unikające kontaktu z nimi. Znajdując się w ekstremalnych sytuacjach, muszą zrewidować swoje życie, sposób patrzenia na świat, a niejednokrotnie – tożsamość. Dla tych, którzy nie czytali wcześniej „Domu Augusty” czy „Kwietniowej czarownicy”, „Pępowina” może być wstrząsającym doświadczeniem, jednak ci, którzy już wcześniej spotkali się z twórczością autorki, mogą się poczuć nieco rozczarowani powtarzalnością motywów, sytuacji i rysów psychologicznych bohaterów.
Sztorm w Arvice, niewielkiej szwedzkiej miejscowości, jest dla Axelsson żywiołem nie tylko niszczącym, ale równocześnie oczyszczającym, prowokuje bowiem sytuacje, które pozwalają zamknąć pewien bolesny rozdział w życiu bohaterów. Autorka rozpoczyna znanym już czytelnikom zagraniem: pokazuje „obraz po katastrofie”, niejasną sytuację, dramatyczne wydarzenie, którego przyczyny ujawnia stopniowo. W przypadku „Pępowiny” jest to pobyt Minny w szpitalu (przedstawiony z najdrobniejszymi szczegółami fizjologicznymi) w jednej sali ze swoją umierającą babką. Nie wiemy jeszcze wiele – dlaczego kobieta znalazła się w szpitalu i odnosi się do babci z taką surową obojętnością, a nawet nienawiścią. Jak we wcześniejszych powieściach, do pierwszej sceny powraca znów pod koniec opowieści, pozwalając odczytać ją na nowo i w pełni zrozumieć.
Tytułową pępowinę trzeba odczytywać bardzo dosłownie – to pokrewieństwo, z góry narzucona relacja, od której odcięcie się daje ulgę i poczucie wolności, ale – jak pokazuje Axelsson – trudno zbudować własną tożsamość bez świadomości korzeni. „Naprawdę można stworzyć siebie samą” – twierdzi Minna, przyjmując tylko jedną rolę – matki, a odrzucając rolę córki, którą jako osoba „samowystarczalna” nigdy się nie czuła. Nauczyła się tłumić potrzebę rodzicielskiego ciepła, nigdy zresztą niespełnioną. Własne dziecko traktuje jako receptę na samotność. Chociaż próbuje zapewnić córce wszystko to, czego sama nigdy nie zaznała, w rzeczywistości buduje między nimi mur. Dla niej zupełnie niedostrzegalny, bo fundamentami sięgający jeszcze jej własnego dzieciństwa. Także inni bohaterowie Axelsson nadają niższy status przeszłości, traktując ją nie jako czynnik kształtujący teraźniejszość i przyszłość, ale jako zbędny balast, czas błędów. Zdają sobie sprawę z tego, że „jesteśmy naszą pamięcią”, a jednak usilnie odpędzają ją od siebie mało skutecznymi zaklęciami. Upiorami przeszłości są najczęściej ich rodzice, odnajdywani po trosze we własnym zachowaniu, a po trosze – jak diagnozuje Tyrone – „tkwiący w głowie swoich dzieci jak cholerna zawinięta żmija i jak tylko pojawi się okazja – obnażający wypełnione jadem zęby”.
Także w „Pępowinie” autorka wprowadza charakterystyczne dla siebie motywy fantastyczne, które niemal niezauważalnie dla bohaterów splatają się z rzeczywistością. To nie tylko głosy z przeszłości pojawiające się w głowie, ale cała gama zjaw: Miedziany Anioł czy duchy bliskich. Dla Minny ten fantastyczny świat jest mechanizmem obronnym – chętnie dobudowuje do swych doświadczeń takie nierealne tło, pozwalające jej łatwiej zmierzyć się z okrutną rzeczywistością. Przecież o ile prostsze byłoby życie, gdyby ojciec jej córki był tylko dżinem, a nie mężczyzną z krwi i kości, który nagle pojawił się w jej życiu i równie nagle zniknął…
Majgull Axelsson buduje pesymistyczny obraz – nie tyle małomiasteczkowej Szwecji, ile całego świata, w którym człowieczeństwo jest źródłem cierpień, a życie – obowiązkiem do przeżycia, niczym więcej. Jeśli bohaterkom przydarza się szczęście, jest ono tylko chwilowe. Nigdy nie jest też otrzymywane za nic, zawsze trzeba na nie zapracować. Łatwo można je za to stracić, okrutna przeszłość ma bowiem tendencję do powtarzania się, wręcz do dziedziczenia z pokolenia na pokolenie. Nastrój „Pępowiny” chyba najlepiej oddają pełne goryczy słowa Minny: „W ogóle nie chcę umieć pamiętać. Jak automat, chcę być automatem. Maszyną, która może jeść, spać i mówić, a także udawać, że żyje i nic więcej”.
Majgull Axellson, „Pępowina”
Wydawnictwo W.A.B.
Warszawa 2013