„Skok w wiarę” podczas tegorocznej Malty okazał się skokiem na główkę do basenu, w którym może nie być wody. Niewiadoma, która czeka na nas przy lądowaniu, prowokuje dreszcz ekscytacji u miłośników sportów ekstremalnych. Czy inni też gotowi byli zaryzykować, czy zostali w domu, by – jak zwykle szukając byle powodu do rezygnacji z uczestnictwa w wydarzeniach kulturalnych – z bezpiecznych kanap śledzić mecze mistrzostw świata w piłce nożnej, ślepo wierząc w sukces polskiej reprezentacji?
Kiedy przed niemal dwoma tygodniami zastanawiałem się nad programem tegorocznego festiwalu, miałem nadzieję na różnorodne, wartościowe artystycznie doświadczenia, zdolne prowokować do zadawania istotnych pytań dotyczących współczesności – miejsca jednostki w zmieniającym się świecie, roli sztuki w kształtowaniu obywatelskiej i politycznej świadomości, przyszłości Europy wobec kolejnych (realnych, medialnych i politycznych) kryzysów. Chciałem włączyć się w festiwalowe święto, które przyciągać będzie wszystkich mieszkańców Poznania, a nie tylko środowisko związane z branżą artystyczną. Bardzo ważna część moich nadziei wiązała się z tym, że festiwal pozwoli swoim widzom na poznanie współczesnej sztuki na najwyższym poziomie. Liczyłem na olśnienia, przemyślenia i dobrą zabawę. Rozmaitość propozycji, które znalazły się w programie Malty dawała spore szanse na wypełnienie wszystkich tych oczekiwań, co w pełni udawało się tylko czasem. Spojrzenie z dystansu na doświadczenia kolejnych dni na Malcie i wsłuchanie się w głosy jej widzów pozostawiają ambiwalentne wrażenia, odbierając możliwości jednoznacznego podsumowania całości programu. Dzisiaj mam wrażenie, że największym wrogiem Malty okazała się, paradoksalnie, jej różnorodność.
Na festiwal od kilku lat składa się kilka bloków, różniących się od siebie tematami, prezentowanymi stylami i sposobem organizacji. Łączy je tylko fakt, że znalazły się pod jednym szyldem. Zestawienie Idiomu, Generatora, Starego Browaru Nowego Tańca, warsztatów i spotkań, teatru, filmu czy wydarzeń adresowanych do dzieci sugeruje dopełnianie się wątków, wzajemną promocję i daje szansę na mieszanie się różnych grup odbiorców. Praktyka pokazuje jednak, że w każdym z tych zakresów można byłoby oczekiwać większej skuteczności. Czy dochodzi do pełnego połączenia wspomnianych światów, a Malta nie funkcjonuje przypadkiem jak festiwal kilku małych festiwali? Brakuje wyraźnego zwornika, który byłby zdolny jednoczyć części jej programu. Takiego zadania nie spełniają ani hasło idiomu, ani miejsca prezentacji, ani możliwe – sugerowane – ścieżki odbioru. Zamiast nich organizatorzy starają się stworzyć wrażenie pluralizmu, bogactwa i różnorodności. W kalendarium Malty czasowe wystawy z zakresu sztuk wizualnych sąsiadują z warsztatami, spacerami, spektaklami czy pokazami filmowymi, co u niektórych widzów wywołuje oczopląs i zagubienie. Wiadomo, że nie wszystkie propozycje mają jednakową wartość, znaczenie artystyczne i ciężar gatunkowy. Jak jednak ktoś bez doświadczenie ma wybrać odpowiednie dla siebie wydarzenia, nie dysponując odpowiednim kluczem? Niewiedza pogłębia marginalizację. Malta ma szansę przyczyniać się do przełamania barier, promując uczestnictwo w festiwalu wśród nowych grup potencjalnych odbiorców i służąc edukacji widzów.
Najważniejszy ładunek promocyjny Malty od kilku lat przejmują, eksponowane w jej zapowiedziach, programie i mediach, hasła idiomów. Zwykle są one na tyle niejednoznaczne i otwarte na interpretacje, że mogą obejmować rozmaite działania. Przecież przy odrobinie dobrej woli każdy spektakl taneczny jest skokiem w wiarę. Podobnie jak każdy film czy inne formy wyrazu wykorzystujące artystyczną iluzję i deziluzję. Wpływ kuratorów idiomu na program Malty ograniczony jest jednak do kilkunastu wydarzeń o różnym ciężarze i znaczeniu. Temat tegorocznego „Skoku w wiarę”, zaproponowany przez trójkę artystów tworzących trzon międzynarodowej grupy Needcompany – Grace Ellen Barkey, Jana Lauwersa i Maartena Seghersa – zrealizowany został poprzez pięć spektakli, dwa koncerty, kilka instalacji wideo i projekcji filmowych. Poza tym repertuar każdego bloku Malty stworzony został przez kogoś innego. Chociaż wszyscy znakomicie wykonali swoją pracę, towarzyszyły im różne motywacje. Lokalność Generatora, kobiecość jako wątek dominujący w programie Starego Browaru Nowego Tańca czy premierowe pokazy spektaklu „Mesjasze” w reżyserii Anety Groszyńskiej (zabawnego, ale równocześnie krytycznego wobec polskiej tradycji i dziedzictwa romantycznego; znakomita propozycja dla każdego teatru repertuarowego w kraju) łączy tylko to, że znalazły się w programie festiwalowym. Na tym tle szczególnie istotne były – toczone na placu Wolności – dyskusje prowadzone przez Michała Nogasia, w których niemal każdego dnia uczestniczyli kolejni znakomici rozmówcy. Poruszane w nich tematy wiary i religii znakomicie wpisywały się w hasło idiomu. Często pełniej i bardziej wyraźnie niż jego główny program.
W programie „Skoku w wiarę” znalazło się pięć skrajnie różniących się od siebie spektakli teatralnych. Zaskakiwały umiejętności wokalne Maartena Seghersa, wykonującego solo pieśni Mahlera w „Forever” kolektywu Lemm&Barkey. I chociaż choreografia Grace Ellen Barkey operowała nadmiernie klasycznym, pełnym wdzięku ruchem pary młodych, doskonałych fizycznie tancerzy, pozytywne wrażenie pozostawiało połączenie wspomnianych planów, widzianych na tle tematu pożegnań, wprowadzanego przez muzykę i tekst. Przełamywana goryczą słodycz tej prezentacji nie mogła jednak równać się z ulepkiem propozycji „The Moon” firmowanej przez kolektyw MaisonDahlBonnema. Czwórka aktorów tego spektaklu, znajdując się pomiędzy widzami w pustej, czarnej przestrzeni, zaśpiewała półgłosem kilkanaście uroczych piosenek z syntetycznym podkładem rytmicznym. Wszystkie w jakiś sposób odnosiły się do księżyca. Niestety perspektywa naiwnego, dziecięcego spojrzenia, przeplatająca się z banalnym romantyzmem, tylko niekiedy przełamywana była bezpośrednimi odniesieniami do erotyzmu czy odrobiną ironii.
W ostatni weekend festiwalu zaprezentowany został spektakl „Wojna i terpentyna” w wykonaniu Needcompany. Znakomity tekst powieści Stefana Hertmansa posłużył za podstawę narracji, którą przez niemal całe przedstawienie prowadziła olśniewająca Viviane De Muynck. Za nią, w głębi sceny, trzech muzyków tworzyło dźwiękowe tło widowiska, czasem aktorsko włączając się w prezentację. Mobilna platforma, na której się znajdowali, była przesuwana przez grupę tancerzy wizualizujących poszczególne sceny, odgrywających rozmaite motywy i wątki fabuły. Bezgłośnie wcielali się oni w konkretne postacie. Tymczasem Benoît Gob, stojąc z prawej strony sceny, nieprzerwanie szkicował kolejne rysunki. Niejako poza akcją tworzył tym sposobem wyobrażenie Urbaina Martiena, głównego bohatera epickiej opowieści o Europie pierwszej połowy XX wieku. Niestrudzenie towarzyszyła mu Grace Ellen Berkey w stroju pielęgniarki, której obecność w tym spektaklu nie służyła absolutnie niczemu. Choreografia w wykonaniu tancerzy stopniowo przechodzących z głębi sceny na jej front nie urealniała prezentacji, a symbolicznie reprezentowała hasłowe rozumienie prezentowanych wizji (nie zawsze trafnie, jak pojedynki na szpady mające obrazować przemoc wojny pozycyjnej na froncie belgijskim w latach 1915–1917). Znakomity tekst tego przedstawienia, ciekawe wykorzystanie przestrzeni i muzyki czy kilka zabawnych tricków z wykorzystaniem obrazów nie wystarczyły, żeby zaspokoiło ono moje oczekiwania względem oczekiwanego hitu tegorocznej Malty. Wcześniejsze, prezentowane kilkukrotnie w Polsce spektakle Needcompany pozwalały spodziewać się czegoś więcej niż znakomicie prowadzonych, teatralnych marionetek w tle Viviane De Muynck. Tego wrażenia nie zamaże nawet inne wspomnienie – bardzo ciekawego formalnie i doskonałego technicznie spektaklu „Another One” Lobke Leirens & Maxima Stormsa.
Michał Merczyński, dyrektor poznańskiego festiwalu, powtórzył w tym roku, że jedyną niezmienną cechą Malty jest jej zmienność. Nie lubię nostalgii, dlatego powstrzymam paradę wspomnień. Chciałbym jednak, żeby Malta pozwalała i dzisiaj, jak przed laty, odkrywać nowe artystyczne wartości. Żeby była pretekstem do wyjścia z domu, co ostatnio (i bez konkurencji futbolu) wymaga przemyślanej strategii. Skandal nie zdarza się co roku, dlatego potrzebne są spójna linia repertuarowa, czytelny program i ukierunkowana promocja. Obrany przed laty kierunek wydaje się dobry. Mam nadzieję, że będzie skuteczny, a największy, międzynarodowy poznański festiwal odzyska niedawną sławę.
Malta Festival Poznań
15–24.06.2018