We wczesnym filmie Hsiao-hsiena Hou, „Lecie u dziadka” z 1984 roku, pojawia się scena, która w ciekawy sposób charakteryzuje twórczość tajwańskiego reżysera. Główny bohater, kilkuletni chłopak, oddaje miejscowym dzieciom zdalnie sterowane autko w zamian za żółwia. Wydaje się, że podobnego wyboru dokonał reżyser, który w swoich filmach nowoczesną formę, wartki montaż, szybką akcję i wielowątkową fabułę zastępuje kontemplacją i długimi ujęciami podkreślającymi „bieg życia”. W „Zabójczyni”, najnowszym filmie reżysera, różnica ta jest szczególnie widoczna. Hsiao-hsien stworzył własną wizję kina wuxia, które na Zachodzie cieszyło się dużą popularnością ponad dekadę temu dzięki takim produkcjom, jak: „Przyczajony tygrys, ukryty smok”, „Hero” i „Dom latających sztyletów”. Gatunek znany z rozmachu i zapierających dech w piersiach scen walki, u autora „Lalkarza” zostaje pozbawiony oszałamiających choreograficznie walk, których uczestnicy przejawiają wręcz nadprzyrodzone zdolności i pokazuje świat jak najbliższy prawdziwemu życiu i jego ograniczeniom. „Zabójczyni” jest produkcją, w której detale zdobiące materiały na drugim planie wydają się ciekawsze od samej bitwy. To superprodukcja stworzona przez introwertyka dla innych introwertyków.
Akcja filmu rozgrywa się w Chinach, w IX wieku podczas panowania dynastii Tang. Nie Yinniang (Shu Qui) od dziesiątego roku życia przebywa w klasztorze, gdzie szkolona jest na najwyższej klasy zabójczynię. Przełożona, która docenia jej ponadprzeciętne umiejętności, martwi się jednak jej nadmierną empatią. Zadaniem, które ma nauczyć Nie Yinniang stanowczości, jest zabicie jej kuzyna (Chang Chen), w którym była w dzieciństwie zakochana. Ćwiczenie to ma także wymiar polityczny – Tian Ji’an rządzi prowincją Weibo, która zagraża cesarstwu. Bohaterka musi wybierać między wiernością rodzinie i sobie a powinnością.
Intryga „Zabójczyni” jest uniwersalna, idealnie dopasowana do obranej konwencji i zrozumiała w każdym kręgu kulturowym. Należy jednak podkreślić, że uwaga reżysera nie skupia się ani na konflikcie wewnętrznym bohaterki, ani na chęci oszołomienia widza, lecz na jak najdokładniejszym odwzorowaniu ówczesnych realiów i skoncentrowaniu się, porównywalnym z medytacją, nad najmniejszymi detalami. Hsiao-hsien Hou pracował nad „Zabójczynią” niemal dwadzieścia lat. Studiował książki dotyczące tego okresu w dziejach Chin, interesował się używanymi wówczas tkaninami, materiałami, ubiorem, a nawet sposobami kąpieli zależnymi od statusu społecznego po to, by jego film był jak najbliższy historycznej prawdy. Reżyser dostosowuje konwencję do swojego sposobu postrzegania świata i przenosi akcenty tak znacząco, że „Zabójczynię” można nazwać raczej antywuxią niż dziełem czystym gatunkowo.
Na pewno wielbiciele twórczości Hsiao-hsiena, kina wuxia lub znawcy chińskiej historii wyciągną z seansu więcej niż przeciętny widz, jednak nie warto skreślać „Zabójczyni” z naszej listy filmów do obejrzenia, jeśli nie należymy do żadnej z grup. Reżyser przyznaje w wywiadach, że robi filmy dla siebie, a nie po to, by komunikować się z widownią i mam wrażenie, że w tym wyznaniu tkwi klucz do jego kina. „Zabójczyni”, podobnie jak inne produkcje Hsiao-hsiena, to dzieło, którego głównym celem jest przedstawienie serii impresji, wyraźnych obrazów życia, będących w stanie poruszyć lub zainspirować ludzi o podobnej autorowi wrażliwości. To kino, w którym najważniejsza jest sama czynność obserwowania. Natomiast obrazy, które Hsiao-hsien poddaje obserwacji, są stworzone z taką dbałością o formę i szczegół, że z łatwością uruchamiają w widzu własne wspomnienia. Komentarz, którym najchętniej podsumowałabym swój seans „Zabójczyni” wygłosiła w poprzednim filmie autora, kręconej we Francji „Podróży czerwonego balonika”, bohaterka grana przez Juliette Binoche: „Twój film w jakiś sposób przywołuje to wszystko – dźwięki, obrazy… Wiesz, czasem w mojej pamięci jest tylko pustka. […] a twój film dotyka bardzo głębokich uczuć, o których prawie zapomniałam”.
„Zabójczyni” powinna zadowolić także bardziej konkretnych kinomanów, którzy zamiast uczuć i doznań wolą zdecydowanie bardziej obiektywne elementy formy filmowej. Oprócz wspomnianej już świetnej scenografii i kostiumów, niewątpliwie największym atutem „Zabójczyni” są rewelacyjne zdjęcia autorstwa Ping Bin Lee, który współpracował już z Hsiao-hsienem przy kilku projektach. Wrażenie na widzach powinna zrobić także oryginalna pointa, dość zaskakująca i otwierająca ciekawe ścieżki interpretacji.
Trzy lata temu Wong Kar-Wai stworzył „Wielkiego mistrza”, film, który bronił się jedynie wysmakowanymi zdjęciami i scenami walki. Hsiao-hsien Hou w „Zabójczyni” stworzył coś przeciwnego – ocalił swój autorski styl, marginalizując pełne maestrii bitwy i pozbawiając ich niezwykłości. Tym samym udowodnił, że jest nie tylko świetnym reżyserem intymnych, prostych opowieści, ale także na tyle sprawnym twórcą, że nawet twarde konwencje potrafi dostosować do swojego stylu.
„Zabójczyni”
reż. Hsiao-hsien Hou
premiera: 18.03.2016