Historia komiksu „Dym” jest prosta. Dziennikarz Marcin Węcławek oraz rysownik Marcin Podolec zaproponowali Pablopavo stworzenie wywiadu graficznego. Choć sam muzyk podkreśla, że miał mieszane uczucia, ostatecznie zgodził się, zakładając, że i tak z tego pomysłu może nic nie wyjść. Wyszło. I otrzymaliśmy publikację, która oczywiście zainteresuje fanów Pablopavo, ale obroni się także jako autonomiczne dzieło komiksowe.
Odpowiedzialny za stronę wizualną komiksu Podolec nawiązuje w „Dymie” bardzo wyraźnie do „Fugazi Music Club”, czyli jego autorskiej opowieści na temat warszawskiego klubu muzycznego. Podobieństwa dotyczą zarówno koncepcji książki („Fugazi Music Club” bazowało głównie na wspomnieniach Waldemara Czapskiego, założyciela klubu), jak i sposobu zobrazowania opowieści. Chyba już za cechę rozpoznawczą Podolca uznać możemy kolorystykę jego komiksów – cały „Fugazi Music Club” rozgrywany był w niebiesko-zielonej tonacji. „Dym” również cechuje niemalże jednolita kolorystyka, ale tym razem jest to sepia w przeróżnych odcieniach. W rezultacie grafiki Podolca przypominają trochę operatorską robotę Sławomira Idziaka, który dzięki filtrom fotograficznym kreuje lub wyostrza klimat filmu. Podobnie jest u autora grafik „Dymu”, zawierającego przede wszystkim wspominki samego Pablopavo, sepiowa monochromatyczność zatem idealnie komponuje się z charakterem i temperaturą prezentowanych historii.
W wymiarze fabularnym „Dym” to – po pierwsze – snuta przez Pablopavo opowieść znajdująca odzwierciedlenie w realistycznych i oszczędnych rysunkach Podolca. Po drugie, mamy do czynienia z miniaturami graficznymi poświęconymi wybranym tekstom piosenek. Tutaj realistyczną kreskę zastępują impresje, zróżnicowane pod względem stylistycznym, niekiedy mocno abstrakcyjne. I to właśnie te fragmenty wydają się najciekawsze, choć to właściwie krótkie przerywniki opowieści Sołtysa.
Jak postrzegać komiks Węcławka i Podolca? Nie jest to na pewno kompletna biografia Pablopavo i chyba zresztą nie takie było założenie. „Dym” okazuje się natomiast szczególnie interesujący jako świetny suplement do twórczości Pawła Sołtysa. Zawarte w tomie opowieści dotyczące na przykład takich utworów jak „Krzysiek czy „Primo Rebel” pozwalają osadzić teksty Pablopavo w kontekście, w jakim powstawały, oraz nadać im dodatkowy sens. Mówienie o egzegetycznej funkcji komiksu to byłaby w tym przypadku przesada, ale na pewno odautorski komentarz, jakim jest „Dym”, ma swoją wartość. Tym bardziej jeśli wiemy, jak bardzo teksty Pablopavo wyrastają z rzeczywistości oraz operują konkretem i szczegółem. Jednocześnie oznacza to, że „Dym” najpełniej wybrzmiewać będzie, gdy czytelnik „przepracował” już wcześniej samodzielnie dorobek artysty.
Obraz Pablopavo wyłaniający się z „Dymu” to przede wszystkim obraz człowieka nie tyle borykającego się ze sprzecznościami w swojej twórczości, ile chętnie te sprzeczności dyskontującego i poszukującego nowych form wyrazu. Płyta „Wir” to kolejna odsłona tych poszukiwań.
Fakt, że za muzykę na płycie odpowiada Praczas, może stanowić pewną sugestię co do jej estetyki. Wcześniejsze spotkanie Pablopavo z tym producentem zaowocowało albumem „Głodne kawałki”, który okazał się bardzo nasyconym brzmieniami elektronicznymi. Była to elektronika dynamiczna, intensywna, wręcz klubowa, choć bez kompromisów, jakie niekiedy wymusza muzyka stricte taneczna. Paweł Sołtys podkreślał jednak, że w przypadku „Wiru” nie było mowy o nagraniu „Głodnych kawałków 2”. Elektronika na nowej płycie oplata większość kompozycji, w mniej lub bardziej wyrazisty sposób zaznaczając swoją obecność. Skoncentrowane na mocnym beacie brzmienie elektroniczne rzadko stanowi główny punkt ciężkości utworów (choć jest tak np. w „Pomniku”), bywa jednak, że stanowi istotny element ich dramaturgii, jak w „Nie ma snu”, w którym stopniowo przechodzimy od delikatnego fortepianowego motywu do ciężkiego, brudnego beatu z jednocześnie rozwijającym się drugim planem, na którym intensywna plątanina różnych dźwięków i wokaliz skutecznie zagęszcza przestrzeń utworu.
To, co z elektronicznego pierwiastka muzyki zawartej na „Wirze” jawi się jednak jako najciekawsze, stanowi jednocześnie nieoczywistą nić łączącą ten album z jamajskim aspektem twórczości Pablopavo. Okazuje się bowiem, że Praczas w swoich podkładach eksploruje niekiedy przestrzenie okołodubowe. Nie jest to jednak korzenny, jamajski dub, który przecież nie zaskoczyłby nas na płycie Pawła Sołtysa. Słychać za to wyraźne inspiracje berlińskim techno-dubem konstruowanym przede wszystkim w oparciu o przemykające w tle elektroniczne szelesty i trzaski. Inspiracje to może nie pierwszej świeżości, ale co z tego, skoro owocują muzyką tak płynnie spajającą się z tekstami Pablopavo, jak ma to miejsce w utworach: „Zapadło” czy „Pierwsza ulica”. Pierwsza z tych kompozycji to chyba w ogóle jeden z bardziej interesujących fragmentów płyty. Piosenka osnuta jest na prostym motywie klawiszowym, nieustannie „wyginanym” przez efekty dźwiękowe. W rezultacie otrzymujemy utwór, który muzycznie właściwie nie wybrzmiewa w pełni, lecz cały czas „tli się”, wciągając, a jednocześnie idealnie dopełniając deklamowany tekst.
Ciekawym pomysłem okazało się wykorzystanie instrumentów dętych, takich jak klarnet basowy, duduk, trąbka i puzon, które rozgrywane są w bardzo różny sposób. Raz będą to mikrodźwięki wybrzmiewające w tle, innym razem – momenty, w których instrumenty te przełamują klimat danej kompozycji (vide: „Pierwsza ulica”). Są jednak wreszcie i takie utwory, które oparte są głównie właśnie o brzmienie dęciaków, zapętlonych lub poddanych jakiejś modyfikacji („Ledwo żywy lis”, „Pan balon” czy „Lalala 1”). Intensywność i częstość obecności takiej instrumentacji (przy dużej różnorodności sposobów jej użycia) sprawia, że ostatecznie to być może właśnie ona w największym stopniu definiuje klimat płyty. Charakterystycznym motywem muzyki na „Wirze” jest także sposób wykorzystania wokali Pablopavo i Ani Iwanek. Praczas świetnie dostrzegł możliwości, jakie daje obecność takiego dwugłosu. Choć mamy tutaj kompozycje „jednoosobowe”, to najciekawiej robi się w przypadku interakcji pomiędzy Sołtysem i Iwanek. Czasem jest to dialog liryczny, ale niekiedy ma on postać czysto brzmieniową, zbudowaną na przeplatających się i zapętlonych wokalizach, co jest tym bardziej interesujące, że głosy Pablopavo i Iwanek krążą w kompletnie różnych galaktykach.
Dotychczasową twórczość Pablopavo rozpinał pomiędzy (pozornie?) bardzo odległymi rewirami. W warstwie muzycznej eksplorował ochoczo muzykę reggae, hip-hop, elektronikę, a zdarzało się mu przecież także nagrywać proste piosenki tylko na głos i gitarę. „Wir” to kolejne odkrycie, a jednocześnie popis Praczasa, co jest szczególnie cenne ze względu na fakt, że muzycznie to raczej płyta „drugiego planu”, na której duża część interesujących pierwiastków rozgrywana jest w tle. Należy przy tym zauważyć, że „Wir” ma także potencjał, za przeproszeniem, przebojowy. Dowodem choćby finałowy „Nasz wir” czy „Październikowy facet”, który fantastycznie wydobywa atut wokalnego współgrania na płycie Pablopavo i Ani Iwanek.
Pablopavo, próbując wyklarować swój styl na dość nieoczekiwanym przecięciu ulicznych opowieści i wysmakowanej poezji, przyzwyczaił nas do tego, że na jego płytach na równych prawach współistnieją tekst i muzyka. Sam niejednokrotnie podkreślał jednak, że zdecydowanie bliżej mu do autora piosenek niż poety. Na „Wirze” Paweł Sołtys nieco „przekalibrował” swój liryczny koncept, nasycając go w znacznie większym stopniu abstrakcją i – jednak – „poetyzując”. Coraz trudniej byłoby obronić tezę, że to rzeczywiście tylko teksty piosenek, a nie poezja. Dostrzegalna jest odrębność tej płyty w stosunku do wcześniejszych albumów głównie poprzez postawienie w większym stopniu na wyobraźnię niż obserwację. W efekcie takie utwory jak choćby „Lalala 1” czy „Strzępię” to poezja w formie czystej, wyraźnie uciekająca od piosenkowej bezpośredniości. W przypadku „Strzępię” poczucie to wzmacniają eksperymenty formalne i gra z językiem, które można chyba interpretować jako nawiązanie do twórczości Mirona Białoszewskiego, do fascynacji którą Pablopavo się przyznaje. Gwoli ścisłości zauważyć jednak należy, że warszawski artysta nie wyrzeka się zupełnie znaków rozpoznawczych swojej liryki. W takich utworach jak „Pan balon” czy „Tu było, tu stało”, a najpełniej chyba w „Pierwszej ulicy”, powraca Pablopavo jako autor mocno wsiąkający w przestrzeń i nasiąkający nią, zerkający w przeszłość i ją opiewający, a także skupiony na detalach zarówno z przeszłości, jak i z przestrzeni.
Poza odejściem w abstrakcję większy niż wcześniej nacisk został położony na opiewanie związków w sposób obarczony lękiem czy poczuciem straty. Oczywiście wcześniej Pablopavo również opowiadał o miłości, ale formuła płyty (w tym obecność Ani Iwanek) umożliwiła tym razem pełniejsze rozegranie wątków dotyczących relacji. Zauważalna jest przy tym raczej koncentracja na niepokojach i rozczarowaniach niż błogości i satysfakcji. Poetykę tę przełamuje właściwie tylko „Nasz wir”, inny muzycznie i lirycznie, w którym Pablopavo deklaruje: „Znowu oddycham, choć się dusiłem przez roku pół”.
Biorąc pod uwagę nowe pomysły liryczne Pawła Sołtysa, a także dźwiękowy kontekst, jaki stwarza dla nich Praczas, nie ma wątpliwości, że wspomniany na początku „czterozkrok” staje się po prostu coraz bardziej ekwilibrystycznym – ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu – „wielozkrokiem”. Pablopavo nie pali za sobą żadnych mostów, nie odcina się, lecz dodaje coraz to nowe elementy swojej tekstowo-muzycznej poetyki, a efekty tej twórczej gimnastyki są niekiedy zaskakujące, ale przede wszystkim nad wyraz satysfakcjonujące.
Marcin Węcławek / Marcin Podolec, „Dym”, Kultura Gniewu / Karrot Kommando, 2016
Pablopavo / Iwanek / Praczas, „Wir”, Karrot Kommando, 2015