Archiwum
07.10.2015

Łotrzyki ze stolicy

Kuba Wojtaszczyk
Literatura

Grzegorz Kalinowski miał ciekawy pomysł na książkę. Chciał przedstawić losy cinkciarzy, łotrzyków z zapomnianych przez los i Boga warszawskich kamieniczek, piętrzących się daleko od intelektualnego i bogatego centrum. Nie bez przyczyny, oglądając zdjęcia z międzywojennej Warszawy, trafiamy głównie na miejsca bardziej reprezentacyjne. Nie marnowano drogiej wtedy kliszy na ciemne zaułki, gdzie bieda aż piszczała, a do tego można było dostać po głowie i stracić nie tylko zdrowie, ale też i aparat. Tu pojawia się Kalinowski, który w powieści „Śmierć frajerom” postanowił tę część ubogiej stolicy Polski odmalować z należną jej precyzją, co więcej powiązać półświatek z najważniejszymi dla kraju wydarzeniami. Autorowi się udało. Prawie.

„Śmierć frajerom” to ballada o zapomnianych, wyklętych, takich, którzy nie pasują do naszego wyobrażenia o pierwszej wojnie światowej i międzywojniu. To nie bywalcy modnych knajp (chociaż Ziemiańska pojawia się, a jakże! Jednak miejsce znajduje się dopiero u początku zawrotnej kariery w sentymencie), zamożni właściciele fabryk czy inne bogate państwo, tylko prości ludzie przybywający do Warszawy za prozaicznym chlebem (archaiczne słoictwo). Co nie znaczy, że harują w zgodzie z prawem. Często ich główną fuchą są rabunek, mniejsze lub większe zatargi z władzą i tak dalej. Cóż poradzić – to też część naszej historii; czy chcemy o niej pamiętać, czy nie – to zupełnie inna sprawa. Kalinowski wykonał ogromną pracę, przywracając tamtą Warszawę do życia. To nie tylko dokładnie odwzorowane uliczki z ich architekturą, ale też język, gwara stolicy, która dźwięczy nam w uszach przy czytaniu. Tym bardziej że narrator książki również posługuje się językiem bohaterów, co zmniejsza dystans, faktycznie pozwalając zanurzyć się w przeszłości. Przemierzamy więc ulice Woli, Czerniakowa, ale też Śródmieścia czy moich ulubionych Nalewek (ukazanie całej dzielnicy żydowskiej to majstersztyk!). Autor chce być trochę jak Tyrmand i jego „Zły”. Nawiązań jest sporo (m.in. pan w meloniku!), ale Kalinowski Tyrmandem nie jest, co nie znaczy, że „Śmierć frajerom” to nieporządna rozrywka.

Bohaterów jest wielu. Ci fikcyjni mieszają się z realnymi postaciami. W epizodach występują m.in. Józef Piłsudski, Stefan Starzyński, Władysław Broniewski, Witkacy, Dobiesław Damięcki. Z jednej strony, takie rozwiązanie pokazuje zamysł edukacyjny autora, z drugiej – czasami sprawia wrażenie, jakby Kalinowski za wszelką cenę chciał, by jego postaci znalazły się właśnie w tym miejscu i w tym czasie, gdzie rozgrywa się HISTORIA. Nagina więc narrację, co negatywnie wpływa na samą opowieść, staje się ona zwyczajnie sztuczna (czy faktycznie Heniek, główny bohater, nie tylko musi walczyć w 1920 roku, ale też udać się na Śląsk, idealnie na moment wybuchu powstania?). Fabularyzowanie książek historycznych nigdy nie jest dobrym pomysłem. Gdy pominiemy ten aspekt, dostajemy sensowną powieść łotrzykowską z bohaterami, którym kibicujemy w ich kolejnych akcjach (warto chociażby wspomnieć o kapitalnie opisanym uprowadzeniu tramwaju i ucieczce nim przez zajętą przez Niemców stolicę).

Napomknąłem o Heńku, więc wróćmy do niego. Henryk Wcisło to postać wiodąca, jest niczym młody Indiana Jones w Warszawie, doświadczanej przez zabory, wojny, wyzwolenia. Wraz ze zmianami, jakie zachodzą w mieście, zmienia się sam bohater – dorasta, mężnieje, utrzymuje rodzinę, a w jego głowie piętrzą się dylematy (pozostać w środowisku cinkciarzy czy skoncentrować się na nauce, wyemancypować się itd.). Akcje półświatka i te organizowane przez Polską Organizację Wojskową są dla Heńka oraz innych małoletnich bohaterów powieści zabawą. Chociaż jestem przeciwny przedstawianiu wojny jako przygody, muszę przyznać, że w powieści Kalinowskiego wypada to stosunkowo ciekawie. Raz gorzej, na przykład gdy Heniek porównuje swoje dokonania do harców Stasia i Nel (sic!), a raz lepiej, na przykład w próbie zabicia agenta niemieckiej policji. Wcisło nie jest ukształtowany jako bezmyślna postać z gier komputerowych, która potrzebuje zdobycia punktów do przejścia kolejnych planszy pierwszej wojny światowej. Udział w niej rzeczywiście zmienia bohatera, chociaż zgodnie z zasadami konwencji powieści sensacyjnej. Nie oczekujmy wielkich przewartościowań.

Na koniec wypada napisać kilka słów o aspekcie, który mnie najbardziej drażni. Nie bez przyczyny piszę o bohaterach, bowiem bohaterki w „Śmierci frajerom” są tak konwencjonalne, że trudno przymknąć na to oko. Mamy zatem matkę Heńka, pół-Niemkę, której jedynym zajęciem jest zamartwianie, opieka nad dziećmi, czyli zupełny standard. Natomiast Emilia, wyedukowana, harda, z dobrego domu, marzy wyłącznie o romansie z tanich powieści. Aż się prosi, by któraś z bohaterek była przeciwieństwem wyżej wymienionych! Kalinowski podobno planuje kontynuację powieści, więc może w niej znajdzie się miejsce dla prawdziwej heroiny, a nie tylko kobiet znaczących tyle, co tapeta na ścianie.

Podsumowując: siłą „Śmierci frajerom” jest niewątpliwie pieczołowicie oddana Warszawa ze swoimi studniastymi podwórkami, ciemnymi bramami i językiem. To właśnie język kształtuje tę książkę, nadaje jej rytm ulicy. Kalinowski ukazuje świat, którego już nie ma, a co najważniejsze – o którym się nie pamięta. Przechadzamy się z bohaterami po mieście, podglądamy od wewnątrz, sprawdzamy jak działa jego mechanizm. Dużym plusem jest też pozbycie się sentymentu. Kalinowski nie tęskni za tamtą Warszawą, tylko ją reanimuje na pięciuset stronach. Robi to trochę dla rozrywki, a trochę z misji edukacyjnej. Wydaje mi się, że powieść idealnie nadaje się właśnie dla licealistek i licealistów, znudzonych lekcjami historii, ale mających dryg do grzebania w przeszłości. Kalinowski im to ułatwia.

Grzegorz Kalinowski, „Śmierć frajerom”
Muza
Warszawa 2015

alt