Alain Platel opowiada o związku jednostki ze społecznością, ukazując tę więź na przykładzie relacji wewnątrz orkiestry dętej. Jeden z jej członków próbuje pogodzić się z nadchodzącą śmiercią. Tytułową komendę „naprzód marsz!” można rozumieć jako nawiązanie do konduktu żałobnego albo jako metaforyczną wędrówkę w kierunku końca. Zanim jednak mężczyzna pożegna się z życiem, raz jeszcze zawalczy o to, by poczuć się integralną częścią wspólnoty. Spróbuje przekonać kolegów z zespołu, że warto podjąć dialog.
Chociaż wiele gestów wykonywanych przez aktorów „En avant, marche!” skupia się wokół ust (jak choćby plucie, pocałunki, a nawet wkładanie ręki do ust kolegi z zespołu), ich funkcja jako aparatu mowy jest mocno ograniczona. Z mówieniem w spektaklu jest pewna trudność – poszukiwanie porozumienia nastręcza głównemu bohaterowi wiele problemów. Brak komunikacji zostaje uwydatniony poprzez wykorzystywanie na scenie aż czterech różnych języków. Teksty wypowiadane po angielsku, włosku, francusku i niemiecku nie są opatrzone tłumaczeniami dla widzów – tak jakby nie musiały być w ogóle rozumiane. Za to suche, merytoryczne komunikaty wygłaszane z offu przez dyrygenta są uzupełnione polskimi tłumaczeniami wyświetlanymi na ścianie. Przewrotnie podkreślono w ten sposób hierarchię istotności tekstów – uwaga powinna być skupiona na kwestiach w większości niezrozumiałych, które często wypowiadane są też niewyraźnie przez aktorów, jakby starali się oni dodatkowo utrudnić ich odbiór.
Samotny trębacz usiłuje sprawić, by muzyka stała się platformą dialogu. Pyta kolejno kilku innych członków orkiestry, jaki jest ich zawód – wszyscy odpowiadają, że są muzykami. Powinno oznaczać to, że mają ze sobą coś wspólnego. Na tym można byłoby oprzeć dalszą znajomość. Jednak nawet to nie pozwala rozmowie się rozwijać. Po wymianie kilku zdań znów zapada cisza. Mężczyzna zadaje również bardzo intymne pytania o preferencje seksualne, jakby chciał w ten sposób zbliżyć się do swoich kolegów. Wymiana tak osobistych informacji mogłaby zacieśnić łączącą ich relację. Tu również czeka go rozczarowanie, ale bohater nie ustępuje właściwie do samego końca. Ostatecznie czeka go nagroda za cały ten trud – w tanecznym duecie połączy się z innym członkiem orkiestry, a pozostali muzycy będą uważnie śledzić ich występ. Pomimo komicznego zestawienia dwóch skrajnie różniących się od siebie pod względem fizycznym aktorów, taniec ten jest niezwykle wzruszający. Gdyby tą sceną Platel zdecydował się zakończyć swój spektakl, jego pesymistyczny wydźwięk w całości zostałby zdominowany przez wnoszoną dzięki temu choreograficznemu epizodowi iskierkę nadziei. W finale trębacz staje jednak na czele orkiestry. Naśladuje ustami dźwięki instrumentu, a reszta zespołu towarzyszy mu niczym chór. Po tym występie niezauważony mężczyzna schodzi ze sceny. Umiera?
Rozmach scenicznej realizacji „En avant, marche!” kontrastuje z intymnym portretem umierającego muzyka. Niemalże operowo zaaranżowana przestrzeń, w której ściany lśnią od złoceń, pozwala na rozegranie wielu porywających scen zbiorowych, które momentami odwracają uwagę od dramatu jednostki zmagającej się z samotnością. W całym tym przepychu postać głównego bohatera wydaje się jednak tym bardziej skromna i przytłoczona efektownym otoczeniem, które niezbyt do niego pasuje. Przytłacza go również liczebność orkiestry – wraz z aktorami na scenie występuje liczny zespół polskich muzyków. Ich obecność sprawia, że spektakl staje się wielowymiarowy i przekonująco dosłowny. Widzowie mogą wysłuchać granych na żywo utworów – w tym finałowej symfonii – tak jakby koncert, będący pretekstem do snucia teatralnej opowieści, odbywał się w rzeczywistości. W tej samej kategorii (dosłowności) można interpretować wrocławską prezentację przedstawienia, zapowiedzianą jako pożegnanie z tytułem. Kiedy trębacz schodzi ze sceny i żegna się z zespołem, jest to jednocześnie jego ostatnie zejście w „En avant, marche!” jako aktora.
W orkiestrze zebranej przez Platela przeplatają się blaski i cienie życia społecznego. Uniwersalne potrzeby zdobycia uwagi oraz akceptacji czy pragnienie bliskości z drugim człowiekiem zostają rozpisane na muzyczną partyturę. Wykorzystując symfonię Mahlera, reżyser na przemian daje nadzieję na dobre zakończenie, by po chwili ją odebrać. Główny bohater nie ustaje w dążeniu do wytworzenia więzi między członkami orkiestry i choć nie do końca mu się to udaje, sam fakt podejmowania przez niego takiego wysiłku i ponawiania wielu prób sprawia, że ostatecznie staje się on sercem orkiestry i zapewnia sobie w niej miejsce, w którym nikt nie będzie w stanie go zastąpić. Na jego miejsce przyjdzie inny trębacz, zapewne bez większego trudu łatający etatową dziurę w zespole. Prawdopodobnie nie będzie on jednak w stanie inicjować odczucia wzajemnej solidarności muzyków. Bohater może zdaje sobie z tego sprawę. Szukając sposobu na stworzenie więzi z innymi, odnajduje własny spokój, dzięki któremu może pogodzić się z czekającą go śmiercią.
„En avant, marche!”
reżyseria: Frank Van Laecke, Alain Platel
muzyka i kierownictwo muzyczne: Steven Prengels
dramaturgia: Koen Haagdorens
scenografia: Luc Goedertier
kostiumy: Marie ‘Costume’ Lauwers
premiera: 22 kwietnia 2015
spektakl prezentowany podczas 9. Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Dialog-Wrocław 2017 (14–21.10.2017)