Archiwum
29.04.2011

Osobiste cięcia

Łukasz Saturczak
Sztuka

Zmiana percepcji, zapisanie się reżyserek w historii kina czy ich wpływ na kinematografię są możliwe dzięki wprowadzeniu nowych narzędzi twórczych.

Ten, kto stoi za kamerą, jest władcą. To on decyduje w największym stopniu o tym, co ma się podobać widzowi. Reżyser posiada narzędzia, aby wspierać lub podważyć status quo nie tylko związany z estetyką, ale i z całym postrzeganiem rzeczywistości, którą przekłada na filmowy obraz. Nie da się ukryć, że zawód ten, uprawiany głównie przez mężczyzn, jest jednym z ważniejszych czynników wpływajacych na silny wizerunek kobiet na ekranie. Co za tym idzie: kobiet w ogóle – w życiu osobistym i prywatnym. Zmienić taki stan rzeczy – wnioskuje Małgorzata Radkiewicz, autorka pozycji „Władczynie spojrzenia. Teoria filmu a praktyka reżyserek i artystek” – mogą jedynie obrazy o płci pięknej, tworzone przez reżyserki.

To druga wydana przez krakowskie wydawnictwo Ha!Art publikacja z kręgu feministycznej krytyki filmu. Wcześniej pojawiła się ważna książka z zebranymi tekstami Laury Mulvey pod tytułem „Do utraty wzroku”. Brytyjska krytyczka jest przywoływana również w książce Radkiewicz i, podobnie jak u Mulvey, „Władczynie spojrzenia” zaczynają się od skondensowanej historii kobiet w kinie. One, mimo że obecne w kinematografii od samego początku, były zawsze więźniami własnych twarzy. Najlepszy przykład stanowi Mary Pickford, która musiała zakończyć karierę w wieku 41 lat, nie mogąc grać już niewinnych dziewic, a pierwsza kobieta reżyserująca fabułę, Lois Weber, zmarła w samotności jako 60-letnia alkoholiczka. W przeciwieństwie do mężczyzn, u których wiek niesie konotacje wyłącznie pozytywne (doświadczenie, wiedza), kobiety postrzegane są wyłącznie przez pryzmat wyglądu. Jeśli wypadną z modelu „piękna i młoda”, nie mają co liczyć na kolejne angaże.

Czy można to zmienić? Jeśli tak, w jaki sposób? I czy mężczyźni są na tyle winni, że zmienić taki stan rzeczy mogą tylko kobiety? Odpowiadając od końca: tak, inicjatywa zmian musi wychodzić od kobiet, ale nie chodzi o sam ich wizerunek okiem mężczyzny – raczej o sposób pokazania kobiety w obrazie filmowym (biorąc pod uwagę przede wszystkim metody, jakimi się reżyser posługuje). Gdyby Radkiewicz wyszła z tezą, że wina leży po stronie płci, wykrzyczałbym: „nonsens!”. Gdyby bowiem ktoś powiedział, że mężczyźni są odpowiedzialni za współczesny obraz kobiety w filmie, to zapytałbym, czy winni są również Pedro Almodovar i Michael Haneke? Twórcy filmów: „Thelma i Louise” albo „Godziny”? Nie wydaje mi się. Na szczęście, Radkiewicz pisze o czymś zupełnie innym: o innym spojrzeniu na pokazywany obiekt. Komu się to uda, jest władcą, a w przykładach wymienionych przez autorkę – władczynią spojrzeń.

Uwielbiamy podglądać. Voyeuryzm mamy we krwi, stąd tak wielka popularność programów, typu „Big Brother”. To czerpanie przyjemności z oglądania przyciąga nas do kina, ale to producenci mają wpływ na to, co nam się podoba. A gdyby role odwrócić? W filmie „Tańcz dziewczyno, tańcz” z 1940 roku główna bohaterka Judy nie wychodzi przed publiczność, by zaspokajać swoje podglądackie potrzeby – sama obserwuje widzów ze złością. Czujemy dyskomfort. Nieodłącznym elementem voyeuryzmu jest świadomość tego, że podglądany obiekt nic nam nie zrobi, że możemy spokojnie mu się przyglądać. W „Tańcz…” natomiast ten schemat został przełamany i to staje się ideą Radkiewicz: zmiana percepcji, którą wprowadzą same kobiety.

Nowy wymiar „podglądactwa” wniosła do sztuki współczesnej Katarzyna Kozyra swoimi pracami „Łaźnia” oraz „Łaźnia II”. W pierwszej sfilmowała kobiety, w drugiej – mężczyzn. Innowacyjność polegała na tym, że kamera w tytułowych łaźniach była ukryta. Naturalne reakcje nagich ludzi rozbiły narrację filmową. Dodatkowym atutem był występ artystki w tych obrazach (szczególnie w II części, gdy ucharakteryzowała się na mężczyznę). Jennifer Reeves z kolei maluje ręcznie farbami taśmy nagrywane kamerą 16-milimetrową. Wśród nowych środków wyrazu znalazła się też metoda found footage, polegająca na zmienianiu narracji w filmach już znanych (chodzi np. o podłożenie innej ścieżki dialogowej do istniejącego już obrazu). Zabawy z formą doskonale obrazuje „Majka z filmu”, w którym Zuzanna Janin – znana z serialu „Szaleństwa Majki Skowron”, a dziś tworzonych wideoinstalacji i performanców – pojawia się w zestawieniach kadrów na przykład z „Kawy i papierosów” Jima Jarmusha przeplecionych obrazami wyciętymi z familijnego serialu.

Zbigniew Libera w głośnej pracy „Jak tresuje się dziewczynki?” (1987) pokazał, jak od najmłodszych lat wsadza się nas w role społczne. Duży wpływ ma na to kino i nie zmieni tego inne pokazanie w nim kobiety. Patriarchalny mechanizm, który porusza kinem mainstreamowym, wydaje się nienaruszalny. Jedyny sposób to zmiana narzędzi, pozwalających stworzyć coś nowego, od podstaw, zamiast zmieniać istniejący stan rzeczy. Może zniknie wtedy kobieta „modelowa” – lalka się zbuntuje, jak w czeskim filmie „Stokrotki” z 1966 roku, i weźmie sprawy w swoje ręce. Byle się w tym nie pogubiła. Jak jednak odpowiada jedna z bohaterek tej uroczej komedii na zaczepkę, że ma krzywe nogi: „Przecież dźwigam na nich swoją osobowość!”.

Potrzebna i ważna książka.
Małgorzata Radkiewicz, „Władczynie spojrzenia. Teoria filmu a praktyka reżyserek i artystek”,
Wydawnictwo Ha!art
Kraków 2010



Zmiana percepcji, zapisanie się reżyserek w historii kina czy ich wpływ na kinematografię są możliwe dzięki wprowadzeniu nowych narzędzi twórczych.