Archiwum
04.05.2016

Altruizm w bieli i błękicie

Maciej Bogdański
Film

Jeśli kinematografia miałaby przeprowadzić rachunek sumienia, jednym z najcięższych i najczęściej powtarzanych grzechów byłaby na pewno banalizacja. Oczywiste jest w końcu, że o najważniejszych sprawach mówi się niezwykle trudno. Sztuka, która ma ambicję mierzyć się z wielkimi pytaniami, musi cały czas utrzymywać równowagę między powagą wobec opisywanej sytuacji a niechcianym i spłaszczającym najbardziej poruszające historie patosem. Nie ma określonej recepty, jak to zrobić; dosyć łatwo określić za to, czego robić pod żadnym pozorem nie wypada. Meksykański reżyser Michel Franco, twórca dobrze przyjętych „Pragnień miłości”, wie o tym doskonale. W swoim najnowszym, tym razem anglojęzycznym filmie „Opiekun” mierzy się z tematami, o których pisano już wielotomowe arcydzieła: kruchej granicy między życiem a śmiercią, odpowiedzialnością za drugiego człowieka czy zasadnością życia w chorobie i cierpieniu. Poprzeczkę stawia sobie wysoko, ale ucząc się na błędach poprzedników, nie wpada w najbardziej zdradliwe pułapki. Prowadzona przez brawurowego Tima Rotha fabuła z powodzeniem gra z oczekiwaniami widzów, pozytywnie zaskakując szacunkiem wobec przedstawianych sytuacji i wyczuciem filmowej formy. Niestety film Franco nie ma wcale nieskazitelnie czystego sumienia, przez co o krok zbliża się do perfekcji, ale nigdy jej nie osiąga.

„Opiekun” zaczyna się powoli i powolny pozostaje. To cierpliwa, niemalże medytacyjna historia, nakręcona głównie za pomocą długich, statycznych ujęć, w których jak ognia unika się bliższych planów. Główny bohater, David, to pielęgniarz zajmujący się bardzo chorymi ludźmi, w większości bez szans na przeżycie. Przez półtorej godziny obserwujemy, jak towarzyszy pacjentom w najbardziej intymnych i wstydliwych momentach życia, pozostaje przy tym okazem cierpliwości i zrozumienia, jednocześnie zapewniając niezbędną pomoc w najtrudniejszych chwilach. Kamera nie ucieka przy tym od cielesności, bezwstydnie konfrontując widza z codziennością tego rodzaju pracy. David, chociaż niezastąpiony dla swoich pacjentów, w życiu prywatnym wydaje się jednak nieco odcięty od społeczeństwa, a także, co sugeruje się nam od samego początku seansu, dręczony zagadkową sprawą z przeszłości. To on staje się więc centralnym punktem filmu, spajającym wszystkie fragmenty – swoistym opiekunem samego odbiorcy.

Fabuła rozwija się niespiesznie, ale z niesamowitym wyczuciem napięcia. Reżyser doskonale dawkuje kluczowe informacje o postaciach, używając bardzo krótkich, treściwych dialogów, a przez resztę czasu pozwala swoim bohaterom po prostu milczeć. Nic dziwnego, że scenariusz został nagrodzony w Cannes – z prostej historii o pielęgniarzu „Opiekun” przemienia się w wielowarstwową opowieść, którą interpretować można przy pomocy bardzo różnorodnych kontekstów, do tego funkcjonujących zarówno w płaszczyźnie fabularnej, jak i odbiorczej. Dobrym przykładem jest pojawiający się na początku motyw voyeryzmu. Kiedy nie widzimy Davida opiekującego się pacjentami, pokazuje się nam go w środowisku domowym, kiedy śledzi nieznany nam samochód lub przegląda profil facebookowy młodszej kobiety. Odbiorca od razu zadaje sobie pytania o jego prawdziwe motywy i pragnienia, ale równie dobrze mógłby je odnieść do samego siebie – widza, który siedząc bezpieczny w kinowej sali, ogląda nieuleczalnie chorych ludzi w najintymniejszych momentach. Nawet biorąc pod uwagę to, że sytuacje są zaaranżowane, rodzi się pytanie: czy nasza pozycja nie jest równie ambiwalentna? Nie ma co prawda w filmie Franco najczęściej kojarzonego z kinem ekscytującego, przywołującego miły dreszczyk emocji podglądactwa (to, co widzimy, trudno w końcu uznać za przyjemne), jednak pewien niepokój związany z wkraczaniem w czyjąś prywatność konsekwentnie utrzymuje się aż do końca seansu. Paradoksalnie zbliża nas to do samego przedstawianego świata – nie czuć w „Opiekunie” artystycznego fałszu i reżyserskiej manipulacji, a specyficzne zasady rządzące obrazem są nam znane od samego początku .

I całe szczęście, ponieważ to właśnie w momentach bezstronnej obserwacji film wznosi się na prawdziwe kinematograficzne wyżyny. Franco, chociaż opowiada obrazem, nie wykorzystuje nadekspresyjnej gry aktorskiej czy rozległej, metafizycznej symboliki – ogranicza się do naturalnych, skromnych reakcji emocjonalnych i prostych kontrastów kolorystycznych, widocznie odgraniczających kolorowy świat zdrowych od bieli i błękitu otoczenia chorych. W końcu to właśnie choroba, a nie śmierć, staje się w „Opiekunie” prawdziwym przeciwnikiem, odgradzając bliskich sobie wcześniej ludzi i zmuszając do podejmowania trudnych, obarczonych ogromną odpowiedzialnością decyzji. Przez sterylne, idealnie przemyślane kadry i spokojne zachowanie Davida, który nawet w najbardziej ekstremalnych sytuacjach zdaje się zachowywać spokój, przebija się poczucie niemożności ostatecznej kontroli chaosu czającego się za fasadą współczesnej technologii i struktur społecznych, kreujących fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Pozostaje jednak pewna nadzieja. W obliczu największej tragedii można też w końcu nawiązać najbardziej wartościowe relacje. Poświęcenie głównego bohatera, jego oddanie pracy i szczera chęć pomocy pozwalają odnaleźć w mimo wszystko nieprzyjaznym świecie przedstawionym wiele wzruszających obrazów ludzkiej dobroci i bezinteresownej wielkoduszności, podyktowanej jedynie szacunkiem i zrozumieniem wobec drugiego człowieka. To, jak wiele można z siebie oddać, aby nie zatracić się zupełnie w swojej pracy, to kolejne, równie skomplikowane zagadnienie.

Franco żongluje tymi motywami jak wytrawny profesjonalista, nie dopuszczając ani do dominacji, ani do wyblaknięcia żadnego z nich. Tym bardziej szkoda, że w pewnym momencie, jakby nie wytrzymując presji, zrywa nagle z narzuconymi sobie surowymi regułami i decyduje się przenieść emocje na wyższy rejestr. To krótki moment, który zupełnie burzy misternie budowaną przez cały seans konstrukcję. Wygląda to tak, jakby reżyser na sam koniec nie uwierzył już w możliwości widza i zdecydował się podać mu wszystko na tacy, przestraszony, że odbiorca nie zrozumie stojącego za całością konceptu. Dosadność i szok wybijają z rytmu i pozostawiają z pewnym uczuciem niesmaku. „Opiekun” nagle, zamiast cierpliwie prowadzić nas przez hipnotyzujące, momentami ciężkie doświadczenie, łapie nas mocno za rękę i mówi: „Patrz! To jest tak, a nie inaczej!”. A jego zadaniem powinno być przecież jedynie pokazywanie – refleksja należy już do samego uczestnika seansu.

„Opiekun”
reż. Michel Franco
premiera: 29.04.2016