Archiwum
14.09.2018

Oko za oko, nos za nos

Dobrosława Nowak
Sztuka

[…] Proszę nie uciekać z Galerii przed zakończeniem akcji.

Decydując się w swojej pracy na użycie jakiegoś materiału — muszę

znać jego cechy i właściwości.

W tym wypadku, mam absolutną pewność, że tworzywo, które wybrałem

— nie tylko nie niszczeje, ale w miarę używania staje się bardziej

szlachetne bez względu na końcowy wynik eksperymentu.

Wziąłem Was takich — jakimi jesteście — jakimi chcielibyście być, jak

sobie Was wyobrażam. Wziąłem Was w opakowaniu.

[…]

W. Borowski, „Fubki Tarb”

Tą wypowiedzią Włodzimierz Borowski (a właściwie Jerzy Ludwiński poproszony przez autora o odczytanie uprzednio przygotowanego przez niego tekstu) rozpoczął swój wrocławski happening w Galerii pod Moną Lizą w roku 1969. Urodzony w 1930 roku, zajmował się malarstwem, performansem, happeningiem, sztuką konceptualną. Był autorem tekstów teoretycznych, obiektów, instalacji dźwiękowych, asamblaży, instalacji. Między rokiem 1956 a 1960 należał do Koła Młodych Plastyków, przekształconego następnie w grupę „Zamek”. Współtworzyli ją również teoretycy, krytycy oraz artyści działający w nurcie „malarstwa materii”, wśród nich Tytus Dzieduszycki, Jan Ziemski oraz Jerzy Ludwiński. Wspólnie – za sprawą i pod redakcją Ludwińskiego – tworzyli „Struktury” (1959–1961), dodatek plastyczny do lubelskiej „Kameny”.

Sam Borowski zasłynął z tworzonych od 1966 roku „Pokazów Synkretycznych” – opracowanej przed siebie formuły wystąpienia artystycznego, którymi wymościł sobie pozycję jednego z pionierów sztuki performansu w Polsce. Równie rozpoznawalne są jego „Artony” (1958–1963), czyli asamblaże z tworzyw sztucznych, świateł, elementów organicznych i zmodyfikowanych odpadów, nierzadko ruchome i zasilane prądem, a także późniejsze „Manilusy”, będące wyrazem zwrotu artysty ku bezpośredniemu udziałowi odbiorcy w indukowanym procesie artystycznym. Borowski w „Polach Gry” napisał:

W 1963 r. powstają „Manilusy” od słów „Manifest Lustrzany”. Kawałkuję i zwielokrotniam człowieka pasami luster, dodaję jego odbiciu różne akcesoria i obserwuję go.

Jak pisała o nich później Luiza Nader:

[…] Lustrzanych pasm nie należy rozumieć jako dzieł sztuki, lecz jako rekwizyty, instrumenty służące do wywołania odpowiedniego stopnia koncentracji niezbędnej do doznania sztuki.

Oba typy nowatorskich kompozycji przestrzennych w swoich teoretycznych podstawach nawiązywały do statutowego dla artystów grupy „Zamek” eksperymentu w obszarze rzeźby i obiektu, i pojawiły się równolegle z przybierającym wówczas na sile europejskim informelem. Jak jednak w 1961 roku podkreślał Ludwiński:

Cała lubelska rewolucja artystyczna była dziełem grupy „Zamek”. Nie naśladowano tutaj ani Burriego, ani Tàpiesa. Poszukiwania analogicznych form przebiegały zupełnie samodzielnie, a poza tym inaczej. W momencie, gdy w roku 1958 młodzi Hiszpanie pokazali na Biennale w Wenecji swoje obrazy z kawałków tynku i kawałków worka, w Krzywym Kole w Warszawie lubelska grupa demonstrowała malarstwo o wyraźnych cechach rzeźby. Były to pierwsze na świecie zbiorowe manifestacje nowego ruchu.

Na otwartej 22 czerwca w Galerii Piekary wystawie „No to co? Nic. No właśnie” („So What? Nothing. Exactly”) zaprezentowane zostały dzieła artysty z całego okresu jego działalności twórczej, należące obecnie do Muzeum Narodowego w Poznaniu, Muzeum Sztuki w Łodzi, CSW Zamku Ujazdowskiego w Warszawie oraz z polskich i zagranicznych kolekcji prywatnych. Ekspozycyjnie nieco ciasna, jak wiele podobnych jej monografii w Piekarach, mocno jednak zaznacza historyczną obecność jednego z najwybitniejszych awangardowych twórców polskich XX wieku. Wystawie towarzyszy obszerny tekst autorstwa jednego z dwojga kuratorów – osobistego kolegi artysty i nie mniejszego tuza we wspólnej dziedzinie – Jarosława Kozłowskiego, który nie nakreśla, a szczodrze prezentuje sylwetkę twórcy. Przy małej przebojowości samego projektu przestrzeni, bezspornie silna jest selekcja – każda z wystawionych prac ma temperaturę wrzenia, a kontakt z nią oddziałuje na widza niemal fizjologicznie (kolor? aura?).

Piękną pamiątką po Borowskim są obecne na wystawie dokumentacje wystaw, papierowe archiwalia i niewymuszone, lakoniczne teksty o pracach. Szukając dalej, poza wystawą, tak artysta ujmuje w słowa „Zbiór trzepakowy” (ze zbioru „Niciowce”), obiekt obecny w Galerii Piekary:

Metamorfozy, czyli krótka historia przedmiotu w służbie sztuce Włodzimierza Borowskiego. „Zbiór trzepakowy” 1967. Zbiory stojakowe, roślinne, trzepakowe to dalsze igranie z przedmiotem. Trzepak zablokowany w swojej użyteczności staje się muzealnym, wykopaliskowym eksponatem.

Tytułowe „No to co? Nic. No właśnie”, rozpychające się szeroko na dwóch prostopadłych do siebie ścianach galerii, doczekało się takiej autorskiej notatki:

„No to co?” 1992. Trzy podstawowe narzędzia, trzy podstawowe kolory i czerń i biel i wyskrobane słowa bagatelizujące dramat wyrzucanych do lamusa (zamykanych w puzderkach) narzędzi – przedmiotów do tej pory pomocnych w poszukiwaniu sztuki. Pozbywszy się tego balastu mogę z maksymalną szybkością myśli gonić […] uciekającą sztukę. A co na to pani ewolucja? Nadal służy.

Pierwsze od wejścia obrazy, mroczne i zatytułowane uroczyście „Pożegnanie z fortepianem Beethovena” (1956), „Uczta Nabuchodonozora” (1957) oraz „Hagia Sophia” (1957), pokryte grubo kładzioną farbą płyty pilśniowe nazwał potem Borowski „uśmiercaniem obrazu”. Były od początku silnie zindywidualizowanym głosem, drogą przez malarstwo materii i założenia informelu. Nietrudno zauważyć, że z biegiem czasu tej powierzchownej powagi z prac artysty jakby trochę uszło, o czym przekonujemy się, przemierzając kolejne metry w głąb pomieszczenia.

Po latach jeden z członków grupy „Zamek”, Jacek Woźniakowski, mówi:

Długie wieczorne rozmowy grupy przyjaciół o dokonaniach i zamierzeniach artystycznych cechowała pewna dwuznaczność. Sztuka była traktowana całkiem serio, a my sami patrzyliśmy na nasze pomysły ze szczyptą ironii i kpiny. […] Chciałbym, żeby przyszli historycy awangardy lubelskiej zauważyli tę dwuznaczność, która nadawała cały smak naszym dyskusjom o życiu i sztuce.

Zaraz za zakrętem, pierwsza w prawo – „Katarakta”, instalacja zaprezentowana po raz pierwszy w 1981 roku w poznańskiej Galerii Akumulatory 2, której założycielem i kierownikiem był w latach 1972–1989 Jarosław Kozłowski. Nie czuć już po 40 latach kwiatowego zapachu, który był wówczas częścią pracy. Rysunki oczu zawieszone na ścianie, z czego dwa z umieszczonym w źrenicach napisem „NOS”. Przed nimi stoi popielniczka na nóżce udekorowana sztucznym kwiatem. „Tak zareagowałem na brak szacunku do wzroku. Kiedyś ze słów powoływaliśmy obrazy, teraz obrazy ześlizgują się po słowach i giną nie przeżyte”. Przyziemna instalacja okraszona komentarzem ewoluuje tym samym w wielozmysłową ucztę vanitas.

We wspomnianym na początku Wrocławiu, w Galerii pod Moną Lizą prowadzonej przez Ludwińskiego, Borowski zrealizował działanie „Fubki Tarb” (1969). Tutaj artysta wycofał się całkiem, nie tylko ze skupienia się na obrazie (do czego milowym krokiem były już przecież „Manilusy”), ale nawet z osobistego udziału we własnym happeningu. Poprosił Ludwińskiego o odczytanie przygotowanego przez siebie uprzednio tekstu, a sam wybrał się na spacer po ulicach miasta. Widzom przedstawione zostały fotografie ich samych wykonane przez Tadeusza Rolke podczas wcześniejszych wernisaży. Tak kontynuował Ludwiński. przemawiając słowami Borowskiego do zaskoczonych uczestników happeningu:

[…] Próbuję stworzyć wielki obraz.

Odsuwam siebie od Was coraz dalej i chyba nigdy nie będzie

on dla mnie dostatecznie duży.

Wy sami, wychodząc z tej Galerii, będziecie ten obraz rozciągać i komplikować.

Ale to wszystko jest dla mnie za mało.

Albo uznałem, że jesteście bardzo nędznym tworzywem.

Tylko sam z siebie mogę coś stworzyć.

(…) I nawet, jeżeli eksperyment się udał, to czy nie jest przesadną

taka bezinteresowność sztuki — gdy twórca nie może już zobaczyć swego dzieła?

Proszę uważnie przyjrzeć się zdjęciom wiszącym w Galerii.

To są reklamówki mego tworzywa.

Pokazana jest na nich zaledwie znikoma część tego asortymentu.

Produkcja trwa.

[…]

 

„Włodzimierz Borowski. No to co? Nic. No właśnie”
kuratorzy: Jarosław Kozłowski, Cezary Pieczyński
Poznań, Galeria Piekary
22.06–28.09.2018

Wystawa „Włodzimierz Borowski. No to co? Nic. No właśnie”, Galeria Piekary 2018, fot. Natalia Brandt © WERONIKA BOROWSKA