Archiwum
07.10.2019

Odsłuchy września

Mateusz Witkowski
Muzyka

Skończyły się temperatury powyżej piętnastu stopni, zaczęły się premiery. We wrześniu naprawdę było w czym wybierać. Jako że obrodziło również na rodzimym poletku, a wybory parlamentarne tuż-tuż, w tym odcinku „Odsłuchów” STAWIAMY NA POLSKĘ.

Trupa Trupa
Of the Sun
(Glitterbeat Records)

Najnowsza płyta gdańszczan zatytułowana „Of the Sun” – być może najlepsza w ich dorobku – skłania do zadania bardzo prostego, a przy tym zasadnego pytania: o co chodzi w Trupie Trupa?

Zostawmy na boku kwestie związane z popularnością zespołu poza granicami naszego kraju i uznaniem, jakim cieszy się wśród wielu cenionych krytyków w rodzaju Sashy Frere-Jonesa. Kibicujemy, ale – wbrew temu, co sugerują rodzime publikacje na temat grupy – nie to jest tu najważniejsze; chodzi o (uwaga, truizm) muzykę. Trupa od dawna nie jest już tym cyrkowo-funeralnym, psychodeliczno-rockowym bandem, którego twórczość dałoby się sprowadzić do paru zręcznych etykietek. „Of the Sun” to płyta nieprzeźroczysta i nieprzenikniona: piosenkowe konstrukcje osuwają się w stronę hałaśliwych jamów („Satellite”), shoegaze’owe z ducha refreny zostają ogołocone z przesterowanych gitar („Dream About”), akustyczne, barrettowskie miniatury („Angle”) sąsiadują z apokaliptycznym (ale czy na pewno?) ni to post punkiem, ni to post rockiem („Another Day”). A jeśli to mało – dostajemy jeszcze utwór tytułowy, który brzmi jak klasyczna jazzowa płyta topiąca się z wolna w pustynnym słońcu. Podobnie ascetyczne teksty: czy „Remainder” ze słowami „it did not take place” to krytyka denialistów Holokaustu, który jest częstym tematem wywiadów z liderem Grzegorzem Kwiatkowskim (notabene będącego dziś już naprawdę świadomym wokalistą), czy może chodzi o sprawy nieco bardziej kameralne, intymne? To płyta o braku nadziei, dytyramb na cześć nicości czy (jak chce Stuart Berman z Pitchforka) zachęta do wyobrażenia sobie lepszego świata? A może żaden trop nie jest prawidłowy i nikt nie ma racji?

Wracając do pytania zadanego na wstępie: nie jestem w stanie stwierdzić z całą pewnością, o co chodzi w Trupie Trupa. I między innymi w tym tkwi ich wielka siła.

Pidżama Porno
Sprzedawca jutra
(SP Records)

Bez żartów: naprawdę chciałem, żeby to była przyzwoita płyta. Z szacunku do własnych wspomnień oraz przez fakt, że wszyscy jesteśmy zrobieni z nostalgii. Jednak jak śpiewał pewien wybitny poeta-tekściarz, czasy się zmieniają.

Tym wybitnym poetą-tekściarzem nie jest (rzecz jasna) Krzysztof Grabowski. Stwierdzając to, chciałbym zacząć od zawartości lirycznej najnowszego (wydanego po piętnastoletniej przerwie) longplaya Pidżamy. „Sprzedawca jutra” ma być prawdopodobnie manifestem, komentarzem wobec aktualnej sytuacji społecznej, głosem sprzeciwu wobec działań partii rządzącej. Nie powinno to dziwić, zważywszy na punkowy rodowód grupy – miło, że sytym wilkom nadal chce się kąsać. Przykro natomiast, że horyzont światopoglądowy Grabaża wyznaczają dziś najwyraźniej posty Andrzeja Saramonowicza i komentarze z Onetu. Wokalista chętnie szafuje binarnymi opozycjami w rodzaju „my–wy”, z lubością obrzuca sympatyków i członków przeciwnego obozu niewybrednymi epitetami, sprowadza problem do wirtualnej walki między postępem a faszyzmem. Całość ubiera natomiast w skrajnie nieatrakcyjną, niedopieczoną, z założenia poetycką formę (ekhm, „molestuję molekułę”). Singiel „Hokejowy zamek” wydawał się wam mało nośny i wysilony? W takim razie wiedzcie, że na tle reszty utworów singiel promujący album prezentuje się szalenie atrakcyjnie. Na „Sprzedawcy jutra” próżno szukać zapamiętywalnych fragmentów, zręcznych fraz czy prostych wzruszeń: nie działa nawet „Mokry od twoich łez”, akustyczny numer miłosny, zazwyczaj as w Grabażowym rękawie.

Można się zżymać na juwenaliowy charakter grupy i żartować, że ostatnią płytą, jaką słyszeli członkowie zespołu jest „Smack Smash” Beatsteaks z 2004 roku. To jednak nieważne. Jest jedna rzecz, której nie można wybaczyć w wypadku takiego grania: brak wdzięku i chwytliwości. Cóż, stało się.

Cudowne lata
Kółko i krzyżyk
(Trzy szóstki)

Bez żartów: naprawdę chciałem, żeby to była przyzwoita płyta. Z szacunku do własnych wspomnień oraz przez fakt, że wszyscy jesteśmy zrobieni z nostalgii. No i proszę.

Nie tak dawno utyskiwałem na retromański zwrot, który objął swoimi mackami niemal całą rodzimą scenę indie. By uprzedzić zarzut hipokryzji: owszem, Cudowne Lata (duet Ani Włodarczyk i Aminy Dargham) to zespół ulepiony z powidoków, intertekstów, resztek. Coś mówi mi jednak, że chodzi o znacznie więcej niż stylizację czy przebieranki rodem z tematycznej domówki. To zespół, pardon my French, symulakryczny, nawiązujący jedynie do wyobrażeń, powtórnie zapośredniczony – jak wtedy, gdy nasze wspomnienia z początku lat 90. są modelowane przez teledyski nagrane na podniszczonej kasecie VHS. Cudowne Lata nie sięgają po sprane syntezatorowe ejtisy, odwołują się raczej do nie do końca przepracowanej (również pod względem muzycznym) epoki duchologicznej i przefiltrowują ją przez własne talenty kompozytorskie. Posłuchajcie tylko „arabeskowych” linii wokalnych Włodarczyk czy cudnych gitarowych leadów Dargham (przykładowo „Zapach i ty”) albo tych noir-septymolkowych akordów z utworu otwierającego oraz samej lipnicko-jurksztowiczowej barwy głosu wokalistki, czujnej, acz nie nadgorliwej produkcji Aleksandra Makowskiego (przykładowo „Baśń”). Jeśli nie retro, to co? Próba nawiązania kontaktu z własnym doświadczaniem świata, słodko-desperacka, podana niedosłownie, w duchu coming of age. Próba szalenie urokliwa i wciągająca.

Cieszę się, że mogę to napisać: „Kółko i krzyżyk” to bez wątpienia jeden z najlepszych (najlepszy?) z tegorocznych debiutów.

Pezet
Muzyka współczesna
(Koka Beats)

Mateusz Ziółko & Tabb
Legiony [singiel]
(GORGO Music)

Kombi
Jaki jest wolności smak (Spox remiks)
[singiel]
(nie podano)

Pamiętacie czasy, gdy rodzime kino historyczno-komercyjne było promowane zapadającymi w pamięć singlami? ALE WTEDY BYŁO!

Podejrzewam, że mało która z osób śledzących cykl „Odsłuchów” uważa „Dumkę na dwa serca” spółki Dębski–Cygan za wcielony w życie muzyczny ideał. Nie zmienia to faktu, że nawet obudzeni w środku nocy, jesteśmy gotowi ruszyć na step i pytać „tych burzanów wonnych”. Bardzo wątpliwe, że los „Dumki…” podzieli utwór „Legiony” Mateusza Ziółki i Tabba (tak, tego od Meza) promujący film o tym samym tytule.

Wyzbyty z jakichkolwiek charakterystycznych hooków, kompozycyjnie nijaki (słyszalne w refrenie nawiązanie do pieśni żołnierskiej wydaje się dobrym, ale niewykorzystanym pomysłem). Wyśpiewywany z tą samą pozbawioną pokrycia egzaltacją, jaką spotykamy u Janusza Radka, przypomina o wszystkich chorobach, które toczą nasz rodzimy pop. We wrześniu dostaliśmy również remiks utworu Kombi „Jaki jest wolności smak”, wydanego pierwotnie z okazji stulecia niepodległości. Szczerze kibicuję Sławomirowi Łosowskiemu i uważam go za szalenie zdolnego artystę, który dał nam jedne z najlepszych albumów muzyki rozrywkowej (patrz: „Tabu”) – jednocześnie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wciąż nie ma on pomysłu, jak przełożyć swój idiom na język współczesnej muzyki. Na nic remiksy: „Jaki jest wolności smak” to produkt nowoczesnopodobny, któremu towarzyszy nieznośnie czytankowy tekst, uwaga, Marka Dutkiewicza.

 

Rodzima muzyka rozrywkowa nie zachęca raczej do zaangażowania, oporu, troski, odpowiedzialności. Mimo to: ducha nie gaśmy i niezależnie od politycznych preferencji ruszajmy do urn.