Archiwum
08.02.2021

Odsłuchy stycznia

Mateusz Witkowski
Muzyka

Mimo nietypowych okoliczności styczeń 2021 był typowym styczniem – wypełnionym oczekiwaniem na nie wiadomo co i nieurodzajnym, jeśli chodzi o muzyczne premiery. Poniżej znajdziecie więc nieco narzekań i parę pozamuzycznych refleksji. Polecam się jednak życzliwej uwadze!

Notwist
Vertigo Days
Morr Music

Na nowy album studyjny Notwist przyszło nam czekać aż sześć lat. Na szczęście „Vertigo Days” spełnia z nawiązką wszelkie oczekiwania wobec niemieckiego zespołu.

Pamiętacie „Neon Golden” z 2002 roku? No pewnie, że pamiętacie – a jeśli nawet z jakiegoś powodu twórczość Notwist kompletnie was ominęła, to jesteście w stanie instynktownie określić moment, w którym indie-światem rządziła introwertyczna, emocjonalna elektronika oparta na czysto piosenkowych fundamentach. I choć od tamtego czasu Niemcy zdążyli wydać już kilka longplayów, wspomniany „emotroniczny” wzorzec wyznacza kierunek ich działalności. Nie mogło go więc zabraknąć również na „Vertigo Days”, pełnym pierwszej urody brzmieniowych faktur, astralno-ambientowych wycieczek, piętrowych partii syntezatorów. Doskonale słychać jednak, że zespół nie ustaje w próbach poszerzania horyzontów: obok notwistowych „pewniaczków” znajdziemy tu również nawiedzone, jazzujące „Ghost”. Całość ubarwia zaś obszerna lista zaproszonych gości i gościń – by wyróżnić choćby Sayę z japońskiego duetu Tenniscoats.

Na „Vertigo Days” znajdziemy wszystko, co niezbędne, by poczuć się jak w dobrze znanym miejscu. Zarazem nie brak tu nowych elementów wystroju, które nieco odświeżą naszą percepcję. Całkiem nieźle jak na zespół z ponad trzydziestoletnim stażem.

Bedoes & Lanek
Rewolucja romantyczna
SBM Label

Kilka tygodni temu, opisując swoje wrażenia po wysłuchaniu singla „Rewolucja romantyczna”, wyraziłem nadzieję dotyczącą zmiany warty i narodzin nowej, odświeżającej narracji w polskim rapie/trapie. O ja naiwny.

Chciałbym, żebyśmy dobrze się zrozumieli: kibicuję z całych sił polskim „niuskulowcom”. Nawet gdy odnoszę wrażenie, że trudno byłoby mi się określić modelowym odbiorcą niektórych z propozycji, podchodzę do ich twórczości z namysłem i z szacunkiem. Nie potrafię przy tym przymknąć oka na fiksację tematyczną, manifestacyjną histerię, nierzadko wydmuszkowatość niektórych treści, skrzętnie ukrytą pod warsztatową i produkcyjną maestrią. Dlatego też wspomniany singiel, z całą niejednoznaczną kreacją podmiotu, za przeproszeniem, lirycznego i wykraczaniem poza „tradycyjną” ideologiczną sztampę, był jak łyk świeżego powietrza. I owszem, na „Rewolucji romantycznej” dostajemy emocjonalną amplitudę, która intrygowała w tytułowym singlu, towarzyszą jej jednak przede wszystkim mdłe, przewózkowe opowieści o hajsie, „sukach”, używkach i… miłości do rodziny. Słowem: „Polski hip-hop starter pack”. Nowy album Bedoesa aż emanuje minoderią i niesprecyzowanym żalem związanym z tym, że „kiedyś to nikt nie słuchał i nie miałem kasy, a teraz to słuchają i mam dużo pieniędzy – co z tym zrobić?”. Jest to płyta znakomita pod względem rzemiosła, zdecydowanie „słuchalna” – na pewno jednak nie zapowiadająca żadnej, ni to romantycznej, ni to narracyjno-gatunkowej rewolucji.

Chciałbym wierzyć, że moje nadzieje nie były do końca naiwne – może po prostu powinny zostać odroczone i doczekamy się w przyszłości naprawdę przełomowego i intrygującego Bedoesa?

Dezerter
Kłamstwo to nowa prawda
Mystic

W przeciwieństwie do publiczności zgromadzonej na zielonogórskim koncercie Peji nie mam pojęcia, co zrobić z najnowszym albumem Dezertera.

Wiem, wiem, ze wszystkich stron posypały się pochwały dotyczące długowieczności (grupa istnieje, choć w różnych składach, już prawie 40 lat!) i bezkompromisowości. Dlaczego nie mogę się więc oprzeć wrażeniu, że mam do czynienia ze swego rodzaju punkowym cosplayem lub (co gorsza) świadectwem absolutnego braku rozwoju? Oczywiście: silnie publicystyczne, komentujące wprost aktualną sytuację polityczną (i nie tylko) teksty Grabowskiego wypadają całkiem przyzwoicie – no, może poza stylistycznymi kiksami w rodzaju „ołtarzu łez”. Patrząc na całość z indywidualnej, bynajmniej nie neutralnej perspektywy, muszę pochwalić doświadczonych muzyków za to, że zabierają jednoznaczne stanowisko w kwestii tuszowania pedofilii w Kościele katolickim, punktują hipokryzję rządzących, krytykują antyracjonalny zwrot (dostaje się tu m.in płaskoziemcom). A jednak „Kłamstwo to nowa prawda” pachnie raczej odgrywaniem punkowej konwencji w, co ważne, mało porywający sposób. To zbiór generycznych kompozycji basisty Jacka Chrzanowskiego, na ogół pozbawionych mocy i jakichkolwiek zapamiętywalnych momentów – sporą winę ponosi też frontman Robert „Robal” Matera, który nie proponuje nam ani jednej interesującej linii wokalnej.

Siła rażenia całości, zapewne wbrew pierwotnym intencjom, jest nikła. Szkoda.

PRO8L3M feat. Brodka
ŻAR
2020

Pozwólcie, że tym razem będzie nie-do-końca-o-muzyce.

Kojarzycie może moment, w którym szeroko rozumiana rockowość stała się jedną z wielu wymiennych możliwości estetycznych; motywem, który bez trudu wpasuje się w rozmowę prowadzoną w śniadaniówce; wzorem, który doskonale sprawdzi się na sprzedawanych w sieciówkach T-shirtach? Ja też nie pamiętam – oswajanie danej narracji i udomawianie jej to długotrwały proces, który ma zazwyczaj ten sam skutek: wzrost przychodów wytwórni i pozamuzycznych przedsiębiorstw pod płaszczykiem dystrybucji „wyższych” wartości (wolność, bezkompromisowość, walka o własne marzenia itd.). Nie zamierzam utyskiwać na „zmierzch paradygmatu”, nie należę do osób, które używają określeń w rodzaju „prawdziwa muzyka”, zwrócę tylko uwagę na blagę całego przedsięwzięcia – oraz na to, że hip-hop jest nowym rockiem na rozmaitych płaszczyznach. „ŻAR” to efekt zainicjowanego przez Ballantine’s projektu „Tak To Robię”, który ma „pokazać, że można żyć na wiele sposobów, bez konieczności podążania utartymi szlakami”. Na kanale YouTube’owym PRO8L3M-u w opisie teledysku czytamy: „Warto iść własną ścieżką, ale do tego potrzeba odwagi, dlatego powstał ten utwór – róbcie swoje i bądźcie autentyczni, bo tylko to się liczy”. Dlatego powstał ten utwór. Tylko i wyłącznie! Przykładów współprac między dużymi markami a muzykami jest już całkiem sporo: każda kolejna przynosi nam coraz więcej frazesów, epatuje buntem i wolnością wymyśloną w agencji reklamowej. Tymczasem jeśli zbyt długo wpatrujesz się w późny kapitalizm, on nie zaczyna wpatrywać się w ciebie – zaczyna być przeźroczysty, jakby był z nami od zawsze. I tu kryje się niebezpieczeństwo.

A sam numer? Ot, przyzwoita nawijka Brodki i spodziewana nawijka Oskara, syntetyczny bas w bicie Steeza, nie ma wstydu. Ale w połączeniu z powyższym? Meh.

Weezer
OK Human
Atlantic

Na nic baroque-popowe ciągotki, gdy brakuje dobrych kompozycji.

 

źródło: Unsplash.com