Archiwum
05.11.2019

Odsłuchy października

Mateusz Witkowski
Muzyka

Tym razem wracamy do klasycznych rozwiązań, a więc: garść polskich i zagranicznych singli, longplayów i EP-ek. Albo: garść świeżych, pomysłowych rozwiązań oraz albumy, które zmierzają w stronę finału wyłącznie dzięki sile inercji. W „Odsłuchach października 2019” spotykają się Muniek i Kanye West, a ich poczynaniom z wyższością przyglądają się Agus, Katy Perry i zespół BODEGA.

Agus
Stella matutina (singiel)
(Trzy Szóstki)

Agus zbacza z urokliwej, ale i bezpiecznej retromańskiej ścieżki, aby ruszyć w nieznane. I jest to podróż co najmniej ekscytująca.

Poprzednie single wokalistki i instrumentalistki Agaty Tomaszewskiej (mowa o „piasku” i „fatamorganie”) znamionowały niewątpliwie całkiem niezły warsztat kompozytorski i wysoko rozwinięty zmysł melodyczny. Trudno jednak było oprzeć się wrażeniu, że wspomniane utwory to przede wszystkim wynik fanowskiego umiłowania polskiego popu z przełomu lat 80. i 90., i że mamy do czynienia z retromaskaradą, jakich wiele we współczesnej muzyce niezależnej. W przypadku „Stella matutina” sprawy mają się już inaczej. Naśladownictwo zostaje wyparte przez idiom, a Agus przemawia do nas pełnym, a przede wszystkim własnym głosem. Darkpopowe inspiracje przeplatają się z house’em, zmyślne progresje akordów pozostawiają słuchacza w stanie wzmożonej uwagi, wokalne hooki zapewniają słowom odpowiednią nośność. Tomaszewska jest tu, jak chce tytuł, Wenus, ale i Mojrą – wprowadza nas w meandry kobiecości, prezentując bez zbędnych ceregieli obie strony medalu. A to wszystko przy akompaniamencie, a niech tam, glitter-gotyckich brzmień.

Teraz pozostaje już tylko wypatrywać długogrającego materiału, który podobno pojawi się w styczniu. Ave stella matutina.

Muniek Staszczyk
Syn miasta
(Agora)

Nie dajcie się zwieść recenzenckim frazesom na temat „powrotu do formy”, „świeżego brzmienia” czy „gatunkowej różnorodności”. „Syn miasta” to modelowa płyta sytego herosa z dawnych lat: zachowawcza, bezbarwna i nieszkodliwa.

No dobrze, „gatunkowa różnorodność” jest akurat dość adekwatnym określeniem – mamy tu stylizację na Black Keys („Ołów”), miejski blues („Ta piosenka nie jest dla ciebie”), jazzujący cover Grechuty („Krajobraz z wilgą i ludzie”) i inne. „Zakurzone tynki w Petersburgu” mogłyby przywodzić na myśl rock’n’rollowe galopady z „Prymitywa”. Właśnie: mogłyby. „Syn miasta” to płyta pełna dobrych chęci, brakuje tu jednak werwy i świeżego powietrza. Otwierające „Wszyscy umarli” brzmi jak niepotrzebne kolabo Franka Kimono i Queens of The Stone Age. Znana już wcześniej „Pola” (współkomponowana przez Podsiadłę), w zamierzeniu opasły litanio-manifest, ma siłę rażenia procy i pachnie kunktatorstwem. Nieco lepiej wypada nowofalowa „Edith Piaf”, jednak liryczne gierki frontmana („Ja służę tak społeczeństwu, że rutynę burzę mu tu”) pozostawiają pewien niesmak. Podobnie jest w Brelowsko-Beirutowym „Kłamstwie”: liderowi T.Love do twarzy z ta stylistyką, szkoda tylko, że przy okazji zarzuca nas paramoralitetowymi truizmami.

Muniek, jak nakazuje rodzima rockowa tradycja, chętnie wciela się na „Synu miasta” w rolę komentatora, swoje obserwacje formułuje jednak, siedząc wygodnie w wieży z kości słoniowej. Ma do tego pełne prawo. Pytanie tylko, czy wyleczymy się kiedyś z tej niezrozumiałej miłości wobec etatowych felietonistów, którym wybaczamy wszelki banał, kwitując go komentarzem „w punkt”?

Katy Perry
Harleys in Hawaii (singiel)
(Capitol)

A teraz, po raz pierwszy w ponadrocznej historii „Odsłuchów”, polemika z zagranicznym youtuberem. Co prawda nie mamy żadnych dowodów na to, że Anthony Fantano czyta CzasKultury.pl, ale hej – wszyscy wiemy, że dobrze by mu to zrobiło.

Popularny „Melon” w jednym ze swoich październikowych filmów nie pozostawił na nowym singlu Katy Perry suchej nitki. Jego zarzuty dotyczyły między innymi aranżacyjnej nijakości i „bezużyteczności”, niskiej jakości refrenu i lirycznego banału. Nie ma co ukrywać: nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że „Harleys in Hawaii” to piosenka o – niespodzianka – miłości i motocyklowych przejażdżkach po Hawajach. Perry nigdy nie należała do popowych rewolucjonistek, które zasilają główny nurt odpowiednią dawką subwersywności, autorefleksji i eksperymentu. A mimo to „Harleye na Hawajach” to najlepszy singiel Amerykanki od 1959 roku. Abstrahując od czysto subiektywnych odczuć: gdzieś umknęła Fantano charakterystyczna dla tej wokalistki niesubtelna subtelność, zamiłowanie do łączenia manifestacyjnej radiowości z intymnością. Wreszcie – nowy singiel to, owszem, głupawa historyjka miłosna, ale i udana próba wskrzeszenia milenijnych wzorców ze wskazaniem na R&B lat zerowych.

„Harleys in Hawaii” nie sprawi, że świat współczesnej muzyki rozrywkowej zadrży w posadach. Sprawi natomiast, że już po pierwszym przesłuchaniu nie będziemy mogli się uwolnić od wspomnianego „niskiej jakości refrenu”. W meczu „gwiazdy popu kontra gwiazdy Youtube’a” wynik pozostaje bez zmian.

BODEGA
Shiny New Model (EP)
(BODEGA)

„That rock’n’roll, eh? That rock’n’roll, it just won’t go away. It might hibernate from time to time, and sink back into the swamp. I think the cyclical nature of the universe in which it exists demands it adheres to some of its rules”.

Najłatwiej byłoby załatwić sprawę przy pomocy kolejnej z dziennikarskich klisz. Mógłbym na przykład napisać: gdyby Stephen Malkmus i Kim Gordon mieli potomka/potomkinię, to na pewno nazwaliby go/ją BODEGA. Przynajmniej tak sugerowałby tytułowy utwór z najnowszej EP-ki nowojorczyków (drugiej w ich dorobku), w którym matowej recytacji towarzyszy TA linia wokalu. Na szczęście zespół ma do zaoferowania więcej niż powtórki z najntisowej alternatywy. Na przykład nieco hc-punkowe „No Vanguard Revival” czy surfrockowe z ducha „Truth” i „Treasuress Of The Ancient World”. Panie i panowie z BODEGI nie boją się klasycznych, jednoznacznie rockowych wzorców – ich propozycję odróżnia od innych, zakotwiczonych w przeszłości zespołów tekściarska ambicja, by wymienić tylko wspomniane antytechnologiczne (a może: antykapitalistyczne?) „Shiny New Model” czy „Vanguard Revival”, w bezpretensjonalny sposób poruszające zagadnienia kojarzące się raczej z wydziałami historii sztuki. Czasem drażnią jedynie nadmierna szkicowość kompozycji czy aranżacyjna toporność, na ogół jednak ta mikstura college rocka, punku i akademickiego zacięcia sprawdza się znakomicie.

A skoro jesteśmy już przy sportowych puentach: na razie w kategorii „piosenki pisanie w sypialni i ogrywane wraz z zespołem w garażu” prowadzi Will Toledo i Car Seat Headrest. Wcale nie zdziwiłbym się jednak, gdyby ta sytuacja uległa w przyszłości zmianie.

Kanye West
Jesus is King
(GOOD Music/Def Jam)