Przebieranie w grudniowych premierach płytowych wygląda następująco: kolędy, kolędy, kolędy, koncertówka, kolędy, reedycja, kolędy, kolędy, EP-ka, koncertówka… Na szczęście rodzimi niezalowcy oraz raperzy trzymali fason w tym trudnym dla muzyki czasie.
Paluch
Czerwony dywan
B.O.R. Records
Wikłanie się w kłótnię z trapowym idolem nastoletniej publiczności? Niepotrzebne wyzwiska kierowane w stronę sympatycznego youtubera? Oburzenie związane z faktem, że portale internetowe korzystają z chwytliwych nagłówków („CGM, jesteście gorsi niż Pudelek”)? Halo, Poznań, czy się słyszymy?
Słyszymy się i to bardzo dobrze. Ostatnie dokonania Palucha na polu „debaty publicznej” skłaniały do określenia go mianem młodzieżowego słowa roku. Wszelkie wątpliwości dotyczące swojej kondycji psychofizycznej raper rozwiewa jednak przy pomocy nowego longplaya. „Czerwony dywan” można by określić mianem sentymentalnego braggadocio. Utworom stanowiącym swoistą manifestację własnej potęgi i osobności (np. „Opozycja” czy numer tytułowy) towarzyszą tu retrospektywne medytacje w rodzaju „Spłaty” i „Amalgamatu”. Duże wrażenie robi „Mój kościół” – zarazem vademecum, jak i curriculum vitae – który przypomina, jak wielkim talentem do pisania nośnych refrenów dysponuje poznaniak. Wszystko to zostało oprawione bitami aż dziesięciu zaproszonych do współpracy producentów, dzięki którym raper po raz kolejny przerzuca pomost między starą i nową szkołą.
Dobre wrażenia nie są w stanie zmącić nawet niby-to-neutralne, a tak naprawdę populistyczne deklaracje z „Nowej Polski”. „Czerwony dywan” to jedna z najlepszych rapowych płyt tego roku.
The Decemberists
Traveling On (EP)
Rough Trade
Zaledwie kilka miesięcy po premierze ostatniego longplaya na rynek trafia nowe wydawnictwo The Decemberists. Pięcioutworowe „Traveling On” nie zachwyca, ale budzi pewną ciekawość dotyczącą przyszłej działalnością grupy.
O ile na niezłym „I’ll Be Your Girl” zespół z Portland pokazywał, w jaki sposób przekuć obowiązkowe dla współczesnego indie ejtisowe inspiracje w nową, niespodziewaną jakość, o tyle na „Traveling On” prezentuje odmienne spektrum swoich zainteresowań. Co prawda otwierające „Down the Knuckle” to dość przewidywalna, hipsterska Americana, jednak „I Will Not Say Your Name”, przeradzające się z czasem w improwizowany, psychodeliczny jam, przywodzi już raczej na myśl dokonania REM z przełomu lat 80. i 90. Słodko-gorzki „Midlist Author” (z doskonałą puentą: „Może powieść numer dwadzieścia dwa sprawi, że oni wszyscy będą o tobie pamiętać”) to natomiast Mistrzowska Szkoła Songwritingu im. Paula McCartneya.
Gorzej wypadają nowa wersja znanego z poprzedniej płyty „Tripping Along” oraz utwór tytułowy, który ponownie przywodzi na myśl twórczość Michaela Stipe’a i spółki. I właśnie ze względu na powyższe satysfakcję ze słuchania „Traveling On” określiłbym mianem połowicznej. Mimo to nie mogę się doczekać, co wyniknie z tego pomieszania muzycznych języków i czekam z niecierpliwością na nowe LP.
Panowie
Full Automatik
Trzy Szóstki
Na najlepszą polską płytę 2018 roku musieliśmy czekać prawie dwanaście miesięcy. To się nazywa suspens!
Zacznijmy od, skądinąd znakomitej, okładki, która mówi nam zaskakująco dużo o zawartości debiutanckiego longplaya Panów. To pozostawiony w lesie foliowy worek, który połyskuje pod wpływem świateł przejeżdżających samochodów? Oglądana z bliska kora drzewa? Kryształ? A jeśli tak, to w kontekście narkotycznej aury unoszącej się nad „Full Automatik” należałoby zastanowić się, co takiego nam się tu skrystalizowało? Album wydany przez Trzy Szóstki prowokuje kolejne pytania, miesza tropy, a przede wszystkim absolutnie uwodzi. Moglibyśmy, posługując się tagami, które mu towarzyszą, nazwać całość hypnagogic popem i zamknąć temat. Tyle tylko, że płyta Panów to coś znacznie więcej niż większość produkcji opatrzonych tą etykietą. Duchologiczna, zaburzona słodycz miesza się tu z desperacją, nowofalowe tematy klawiszy zamieniają się miejscami z brutalną wiksą (np. „Pan Incognito”), skrajny pesymizm łapie się za ręce z poczuciem humoru („chciałaś ze mną mieć kredyt na strzeżone osiedla” z chillwave’owego „Prefabrykatu”).
Koniec końców, wobec tych nieprzeniknionych utworów – którym towarzyszą skrajnie wycofane wokale balansujące na granicy zrozumiałości – zostajemy zupełnie bezradni, a i tak chcemy więcej. BRAWO, PANOWIE!
Deerhunter
Element (singiel)
Marfa Recording
Ariana Grande
imagine (singiel)
Republic
O zespole z Atlanty ostatnimi czasy było nadzwyczaj cicho. Na szczęście Bradford Cox i koledzy „dali już na zapowiedzi”, a jednym ze zwiastunów nowej płyty jest singiel „Element”. Nowy utwór Deerhunter nie przynosi brzmieniowej rewolucji, ale i nie rozczarowuje. To dobrze już znana słuchaczom połamana, psychodeliczna kołysanka ubarwiona klawesynowym arpeggio i leniwym wokalem, w którym słychać silny wpływ twórczości Syda Barretta. Sam frontman określił ją mianem „pejzażu namalowanego toksycznymi akwarelami” i w gruncie rzeczy trudno o lepszą definicję.
Wszystkich, którzy są natomiast zmęczeni absolutną wszechobecnością amerykańskiej piosenkarki – „Ariana rozstała się z x”, „Ariana tęskni za y”, „duch Ariany unosi się nad wodami” – chciałbym prosić o wyrozumiałość, mamy bowiem do czynienia z wybitną jednostką. „imagine” jest tego kolejnym dowodem. O ile w wypadku świetnego „sweetenera” skojarzenia z R&B z lat zerowych nasuwały się same, tym razem ciężar przesuwa się w stronę najntisów. Ten intymny, dość ascetyczny singiel zapewnia jedynie o tym, że mamy do czynienia z kimś więcej niż z rzemieślniczką o doskonałym warsztacie, a fakt, że wokalistka zahacza w utworze o rejestr gwizdkowy, będzie stanowić zapewne kolejną okazję do porównań z Mariah Carey. Jako że to ostatnia pozycja w tym zestawieniu, a zarazem ostatni „Odsłuch” dotyczący muzyki wydanej w ostatnich dwunastu miesiącach, powiem wprost: Ariana Grande zjadła rok 2018. Kropka.