Archiwum
18.05.2016

Od Boga do nihilizmu

Sebastian Kochaniec
Sztuka

Jak iść do światła i nie pie….ić

Wystawa „Obrzędy powszednie i odświętne” w białostockim Arsenale to bezapelacyjnie przemyślany i stonowany komentarz na temat wszelkich relacji zachodzących pomiędzy fundamentalnymi dla kształtu kultury formami sztuki i religii. Komentarz o tyle istotny, że po pierwsze, pozbawiony napastliwej i błazeńskiej estetyki, jaką w podobnym kontekście zaproponowała (niedoszła) gwiazda współczesnej polskiej sztuki ewangelizacyjnej – Ada Karczmarczyk. Po drugie – i tu zaczyna się już, paradoksalnie, robić nieco gorzej – komentarz intelektualny.

Wobec jasno określonej tematyki ekspozycja pozbawiona została pewnej maniery związanej ze stereotypowym potraktowaniem relacji sztuki i religii. Nie znajdziemy tu zatem prac agitacyjnych wobec treści religijnej. Zabrakło również dzieł prowokacyjnych i obrazoburczych, w które można by wymierzyć różańcowe celowniki. Dlaczego więc inteligentny komentarz ma być gorszy, skoro wystawa wydaje się interesująca i, co warto podkreślić, w myśl „dobrej zmiany”? Jak to już bywa w obecnej rzeczywistości, intelektualne, a co za tym idzie, wartościowe formy wyrazu artystycznego na temat zachodzących w kulturze zjawisk giną w tłumie skrajnych postaw. Nikt nie wątpi w to, że relacje pomiędzy sztuką a religią w ostatnim czasie do takich skrajności się sprowadzają. Tego typu analogii można się doszukiwać w kontekście odbioru białostockiej wystawy. Pomimo tego, że posiada ona swoje blaski i cienie, wątpliwym jest, aby oświeciła rzesze lokalnej ludności. Mało prawdopodobne również to, by innych mieszkańców – ku uciesze ONR-owców – oczerniła. Po trzecie, o czym wspominałem powyżej – ekspozycja w Arsenale to interesujący, w pewnych aspektach oryginalny, ale dalej tylko i wyłącznie komentarz, który przez wieloznaczność sensów, różnorodność odwołań kulturowych oraz namnożenie wątków gubi się ostatecznie w swojej treści mimo, wydawałoby się, jasno zarysowanej ramy interpretacyjnej.

Dzieła sztuki, czy dzieła o sztuce?

Na ekspozycję w białostockiej galerii składają się prace aż siedemnastu artystów. Nie mam jednak zamiaru wyliczać wszystkich. Pragnę skupić się wyłącznie na tych, których prace budują – moim zdaniem – spójną klamrę narracyjną wystawy. Pomijam więc mało istotne wątki poboczne, a przechodzę do samej esencji. W ten sposób artystyczny splendor ulega redukcji do… dwóch prac. Reszta spełniać będzie funkcję kornego tłumu, z którego wyłaniają się indywidualności, takie jak Dorota Podlaska czy Koji Kamoi z pracą wyrażającą więcej niż tysiąc recenzenckich słów, którą trzeba po prostu zobaczyć.

Przede wszystkim jednak należy zwrócić uwagę na dzieła Andrzeja Dłużniewskiego i Alexeya Luneva, które mimo wyeksponowania w różnych częściach galerii, wchodzą ze sobą w spójny dialog formalno-treściowo-symboliczny. Pochodząca z 1998 roku praca „Bóg” Dłużniewskiego to monochromatyczne płótno, na którym artysta bardzo starannie wymalował słowo „Bóg”. Minimalistyczna, rzec by można, abstrakcyjna forma, a maksimum treści. Wielość w jedności. Dłużniewski w lapidarny sposób, posługując się bardzo oszczędnymi środkami wyrazu, dokonuje eksplozji znaczeń i sensów fundamentalnych dla kultury Zachodu. Lepszego otwarcia ekspozycji na temat obrzędów powszechnych i odświętnych nie można było sobie wyobrazić. Dzieło Dłużniewskiego zasługuje na uwagę jeszcze pod innym względem – artystycznego dziedzictwa. Praca „Bóg” to bardzo ironiczna gra z tradycją związku sztuki i religii. W szczególności odnosi się do postulatów zwolenników i przeciwników przedstawiania bóstwa w obrazie. Z jednej strony, typologicznie obraz wpisuje się w kategorię portretu. Artysta sportretował Boga, łamiąc założenia ikonoklastów. Z drugiej – portret Boga to jedynie pozbawiona jakichkolwiek odniesień do form figuratywnych abstrakcja – to tylko słowo wpisane w formę typową dla przedstawienia portretowego. Tu zaczyna się już gra z tradycją artystyczną. Twórca daje jasno do zrozumienia, że w kwestii rywalizacji o symbole pomiędzy artystą a religią ten pierwszy zawsze będzie na wygranej pozycji. Od wieków bowiem to artysta decydował o tym, jaki kształt będzie miała wizualna forma treści religijnej.

Zmierzając w stronę pracy Luneva, warto zwrócić uwagę na dzieło autorstwa Ryszarda Grzyba – nagranie, w którym autor wypowiada kolejne części stworzonej przez siebie litanii malarzy. W pracy Grzyba niezwykle ważna dla katolików modlitwa ulega nie tyle zawłaszczeniu, ile sparafrazowaniu, które polega na usunięciu z powtarzanej niczym mantra modlitwy, wieńczących ją słów „módl się za nami”, a zastąpienie tej sentencji nakazem „niemalowania” poszczególnych elementów rzeczywistości. Litania artysty nie jest więc inwokacją skierowaną do muz w celu uzyskania natchnienia. To antylitania nakazów, jakie religia, a tym samym kultura stosują wobec twórców. Tutaj również uwidacznia się korespondencyjny związek pomiędzy pracą Grzyba a obrazem Dłużniewskiego. Niestety oba dzieła zostały umieszczone w oddalonych od siebie przestrzeniach elektrowni – szkoda, że kurator nie zauważył potencjału drzemiącego w ich wzajemnej relacji formalno-treściowej! Finalnie zamiast wyrazu głębokiej ironii, którą można było osiągnąć, zestawiając ze sobą prace Dłużniewskiego i Grzyba, praca drugiego z wymienionych artystów budzi jeszcze głębszą irytację… Usytuowana obok dzieł o charakterze wizualno-literackim, uniemożliwia skupienie się na przedstawionych obiektach, nie wspominając już o jakimkolwiek estetycznym jej doznaniu.

Ostatecznie docieramy do dzieła Luneva. Spójna klamra narracyjna wydaje się zaciskać jeszcze mocniej. Nihilistyczny napis: „niczego nie ma” doskonale waży sensy i znaczenia pojawiające się na wystawie. Szkoda, że dzieło to zyskuje na wartości wyłącznie w kontekście nakreślonej ramy interpretacyjnej. Samo w sobie wydaje się nie wnosić kompletnie niczego do wystawy. Na nic zdały się intelektualne ćwiczenia artysty zamieszczone obok pracy w postaci jej opisu. Jakby świadomy jej miernej wartości artysta starał się odbić ją od dna jakimś ckliwym, intelektualnym komentarzem i zauważył, że… dno się oberwało. Lepiej już widzieć dno i mieć punkt odniesienia, niż – parafrazując tytuł dzieła – nie widzieć nic.

Nie ulega jednak wątpliwości, że dzieła Luneva i Dłużniewskiego stanowią fundament interpretacyjny całości ekspozycji. Bez wątpienia są również najmocniejszymi jej akcentami. Dwóch artystów, dwie prace, trochę kuratorskiej wyobraźni i wydaje się, że reszta ekspozycji stanowi jedynie dekoratywne tło.

Otwierającą ekspozycję pracę Dłużniewskiego i zamykającą ją kompozycję fotograficzną Luneva spaja klamra interpretacyjna utrzymana w duchu nihilistycznej filozofii Nietzscheańskiej. Od Boga, sprawczej mocy słowa, potęgi tworzenia, kreacji do pustki, niebytu. To metaforyczne, transgresyjne wręcz przejście stanowi metonimiczny wyraz proklamowanej przez autora „Narodzin tragedii” śmierci kultury tradycyjnej, a przede wszystkim jej paradygmatu – idei Boga. „Śmierć Boga” to upadek idei generującej kulturę. Miejsce Boga zajmuje nadczłowiek, dla którego świat to pole twórczego eksperymentu. Cała ekspozycja wydaje się doskonałym przykładem takiego doświadczenia. Upadek generującej kulturę idei Boga stanowi rodzaj lejtmotywu wystawy przygotowanej przez Michała Jachułę. Otwierające ekspozycję słowo „Bóg” z jego jednoznacznie utrzymaną w duchu katolickim konotacją znaczeniową wydaje się rozpływać w dalszej części ekspozycji i przechodzić w sacrum. Działa tu zarówno prawo ekonomii językowej – minimum słów, maksimum treści, jak i nieszkodliwa w sumie moda na to, co transcendentne, mistyczne. Od jednoznaczności przechodzimy więc do wieloznaczności. Ten właśnie proces ukazują między innymi „Obrzędy powszednie i odświętne”. Jedność kultury determinowaną ideą Boga, koncentrującą się w słowie „Bóg” przenosi się na słowa, które komplikują poczucie jedności, spójności. Sacrum, transcendencja, rytuał, duchowa pielgrzymka i tym podobne są obarczone wieloznacznością. Ogniskują w sobie różne, nierzadko radykalnie odmienne tradycje kulturowe i związane z nimi teorie świata i człowieka.

Omówione powyżej prace wyraźnie wskazują, że dominującą na wystawie tendencją jest dyskurs tworzenia sztuki o sztuce, co w pewien sposób odzwierciedla artystyczną politykę białostockiego Arsenału. „Obrzędy powszednie i odświętne” to metanarracyjna refleksja nad obecnym stanem relacji pomiędzy sztuką a religią. Czyni to ją jednak w pewnym sensie hermetyczną. Przeciętny widz, przy odrobinie szczęścia i spostrzegawczości, doszuka się tytułowej rytualizacji jedynie w pracy Doroty Podlaskiej. Być może zamyśli się na chwilę przy dziele Koji Kamoji i pozachwyca wyglądem afrykańskich masek – ale nic więcej. Zaprezentowane w białostockiej elektrowni dzieła, mimo przemyślanej ramy interpretacyjnej, w większości sprawiają wrażenie części pewnej dynamicznej struktury myślowej. Tracą przez to tożsamość i autonomiczność, stając się elementami uwikłanymi w system relacji historyczno-kulturowych. „Obrzędy powszednie i odświętne” to tematyczna wystawa retrospektywa, momentami przypominająca bardziej wystawę etnograficzną, o intrygującej narracji i oryginalnym pomyśle. Nic jednak poza tym.

Zaufaj mi, jestem kuratorę…

Zdarza się i tak, że w ramach udziału w artystycznym projekcie wzniesione ku szczytom Parnasu ego artysty, upadając, wydaje znacznie większy pogłos niż pękająca bańka metafizycznej treści dzieła, potraktowana szpilką w postaci rzetelnej, krytycznej analizy. Artysta taki może się tłumaczyć, że jego dzieło jest jedynie narzędziem w rękach kuratora, który skrupulatnie buduje sensy danej ekspozycji. Przyjrzyjmy się więc z grubsza założeniom kuratora wystawy „Obrzędy powszednie i odświętne”, zwracając szczególną uwagę na to, jakie korzyści lub krzywdy wynikają stąd dla samej ekspozycji.

Przede wszystkim celem wystawy jest przybliżenie odbiorcy zakorzenionych w kulturze elementów rytualnego zachowania człowieka jako jej twórcy. Kolejne założenia wymienione w ulotce do wystawy to interpretacyjne wariacje na temat powyższego zagadnienia – splendor filozoficzno-egzystencjalnych pytań o to, czy religia jest potrzebna współczesnemu człowiekowi. Jakie jest miejsce duchowości w dzisiejszym świecie? Jakie są codzienne i odświętne praktyki odwołujące się do transcendencji? Czy sztuka może być religią i tak dalej. Problematyce, którą Michał Jachuła pragnie zwizualizować w przestrzeni elektrowni, poświęcić można kilka rozpraw doktorskich, a może i niejedną habilitację z dziedziny nauk humanistycznych czy antropologii. Ostatecznie i tak bogaty w zagadnienia problem relacji sztuka–religia został przez kuratora rozparcelowany na kolejne cząsteczki problematyczne, co jest jednak nie do udźwignięcia przez zaprezentowane na wystawie prace i ich efemeryczny charakter, którego doskonałą metaforą jest struktura klocków Lego.

Zdecydowanie najsłabszym elementem wystawy jest prezentowane przez jej kuratora epistemologiczne podejście do tytułowego zagadnienia. Można odnieść wrażenie, że eksponowane prace służyć mają jako narzędzia nieokreślonej metody badawczej. Jachuła postępuje tak, jak gdyby chciał udzielić odpowiedzi na postawione w ulotce informacyjnej pytania. Zapomina jednak o tym, że sztuka współczesna nie dąży do udzielania odpowiedzi. Wręcz przeciwnie. Jej zadaniem jest stałe mnożenie wątpliwości.

„Obrzędy powszednie i odświętne”
kurator: Michał Jachuła
artyści: Andrzej Dłużniewski, Andrzej Dudek-Dürer, Ryszard Grzyb, CT Jasper, Koji Kamoji, Alicja Kochanowska, Aleksander Komarov, Alexey Lunev, Joanna Malinowska, Jacek Malinowski, Tomasz Matuszak, Dorota Podlaska, Danuta Radulska, Józef Robakowski, Tadeusz Rolke, Ludgarda Sieńko, Antonina Slobodchikova
Białystok, Galeria Arsenał elektrownia
15.04. – 26.05.2016

fot. „Obrzędy powszednie i odświętne”, widok ogólny wystawy