Archiwum
13.03.2014

Pod amerykańską opieką

Joanna Ostrowska
Film

Pomnikowcy (tytuł oryginalny filmu „Obrońcy skarbów” to „The Monuments Men”) to amerykańscy bohaterowie mimo woli – panowie w średnim wieku zajmujący się sztuką i architekturą. Pracują w dużych instytucjach kultury, ratują cenne freski, konstruują nowoczesne budynki użytku publicznego i rozpoznają falsyfikaty dzieł sztuki. Znają się na swoim fachu, ale tak naprawdę są statecznymi wapniakami, którym pozostało już tylko bycie konsekwentnym w tym, co robią. Ich kulturalną codzienność przerywa rozkaz samego prezydenta USA. Alianci wyzwalają Europę, więc przyszedł czas na ratowanie „dziedzictwa kultury zachodniej” z rąk bezwzględnych hitlerowców.

Siedmiu podstarzałych cwaniaków w filmie George’a Clooneya ma reprezentować grono ponad trzystu osób – rzeczywistych mężczyzn i kobiet trzynastu narodowości, którzy próbowali za wszelką cenę ratować zabytki i odzyskiwać skradzione, zaginione dzieła sztuki. W „Obrońcach skarbów” trudno zaakceptować to delikatne przeinaczenie, filmowe uproszczenie, które pewnie było wymagane, aby widz zorientował się, w czym rzecz. Z drugiej strony, gdyby nie męski punkt widzenia pominkowców Clooneya, trudno byłoby zbudować tak wyraźną i stereotypową kontrę do postaci kobiecej Claire Simone. Jednocześnie podstarzali tatuśkowie na wojence to murowany sukces, szczególnie jeśli odważnie giną za ojczyznę i kulturę zachodnią, na dokładkę mają szansę przeżyć upragnioną męską przygodę inicjacyjną, którą będą wspominali z wnukami, rzecz jasna płci męskiej.

„Obrońcy skarbów” to film, w którym pojawiają się ewidentne nawiązania do kina nowej przygody czy może po prostu do serii filmów z Indianą Jonesem. Skarbów jest sporo, stąd też amerykańscy (plus jeden brytyjski i jeden francuski) przyszli bohaterowie rozdzielają się na kilka drużyn. Lądują w Normandii w czerwcu 1944 roku. Próbują jak najszybciej dotrzeć do newralgicznych punktów na mapie zachodniej Europy, żeby powstrzymać nazistów przed ucieczką i wywiezieniem dzieł sztuki. Jednocześnie ratują gotyckie katedry i pertraktują z głównodowodzącymi, przekonując ich, że naprawdę czasem warto poświęcić kilku żołnierzy dla cennego posągu Michała Anioła. W międzyczasie jeden z nich rusza do Paryża, aby nawiązać kontakt z ruchem oporu i wytropić szlaki przerzutu najcenniejszych dzieł sztuki, które rabowano, odbierano siłą i prezentowano między innymi marszałkowi Rzeszy Göringowi. Duża część miała trafić do przyszłego Muzeum Führera w Linz – świątyni sztuki tysiącletniej Rzeszy.

Obrazek z lat wojny, okupacji i wyzwolenia w reżyserii Clooneya działa na nerwy przede wszystkim ze względu na swój naiwnie propagandowy charakter. Trudno nie zauważyć, że dzięki historii pomnikowców stary, dobry George realizuje fantazję o kulturotwórczej misji USA w trakcie II wojny światowej w Europie, dzięki której Amerykanie nie tylko powstrzymali Hitlera, ale dodatkowo oswobodzili stary kontynent oraz przywrócili mu dawny ład i porządek – ekonomicznie i kulturowo. Regres i powrót do czasów barbarzyństwa w wizji z „Obrońców skarbów” reprezentują Rosjanie – prości alianci wschodni, którzy przede wszystkim liczą na łupy. Naziści przy nich to mimo wszystko cywilizowane istoty, które mają problemy w kwestiach ideologicznych, ale jednak doceniają kulturę wysoką. I tak tworzy się bardzo ciekawy zbiór typów narodowych z przypisanymi z góry cechami charakterystycznymi, których, o zgrozo, nikt nie obśmiewa.

Wyścig amerykańsko-radziecki to w filmie Clooneya mało ironiczny punkt kulminacyjny, w którym rozstrzygają się losy Europy Zachodniej. Gdyby nie ci starsi panowie od starodawnych kamieni i drogocennych płócien wiadomego pochodzenia, pewnie kolejne pokolenie „Europejczyków” cierpiałoby męki, wspominając, jakie dziedzictwo utracili.

Na pierwszy rzut oka niewinny widoczek postkolonialnych marzeń mocarstwa w filmie Clooneya zostaje zestawiony ze scenkami gatunkowymi, przygodowymi, czasem odrobinę ironicznymi. Panowie przypominają nawet nieco bohaterów „Parszywej dwunastki”. Trudno w tym kontekście nie wspomnieć o grupie mścicieli z „Bękartów wojny” albo powstrzymać się przed odwołaniem, może absurdalnym, ale jednak do serialu „Allo, allo”. W końcu jedyny Francuz w filmie Clooneya mówi bardzo niewiele, bardzo prosto, patetycznie, jednocześnie zabawnie, tak jakby w kontrze do sepleniącego Anglika z otoczenia niezapomnianego Rene. Niestety w „Obrońcach skarbów” humor to jakość praktycznie nieistniejąca. Warto wspomnieć jedynie o scenie, w trakcie której duet pomnikowców – Bill Murray i Bob Balaban odwiedza, dzięki uprzejmości lokalnego stomatologa, byłego nazistowskiego kacyka w jego pięknym, bajkowym domku pod lasem. Wnętrze jest przaśne, domownicy przebrani jak na typowych Niemców przystało, a przy stole rozgrywa się wojna nerwów, w trakcie której Murray nie wypowiada praktycznie ani słowa. Napięcie sięga zenitu, kiedy para niewinnych dzieciaków nagle, jak na rozkaz, salutuje na dźwięk: „Heil Hitler”! I to rozwiązuje problem.

W tej wizji męskich, przede wszystkim amerykańskich zdobywców, odkrywców i kulturowych sanitariuszy pojawia się tylko jedna kobieta – wspomniana wyżej Francuzka Claire (Cate Blanchett). Przedwojenna kuratorka jednego z największych paryskich muzeów pracuje dla nazistów, aby katalogować kradzione dzieła sztuki, tropić miejsca przeładunku transportów i po wojnie odzyskać utracone dobra. Po wyzwoleniu Paryża w sierpniu 1944 roku trafia do więzienia jako rzekoma konfidentka. Uwalnia ją przystojny James (Matt Damon), który przybywa z misją do stolicy Francji. Bohaterka jest nieufna w stosunku do wyzwolicieli, ale w końcu ulega urokowi amerykańskich chłopców. Nie dość, że oddaje Jamesowi cały katalog dzieł, które skradziono, to na dokładkę proponuje mu niezobowiązującą przygodę miłosną w cieniu wyzwalanej Francji.

Ta przemiana oschłej kuratorki w trzpiotkę, której odmawia uczciwy amerykański mąż, przypomina patriarchalną bajeczkę na ukojenie duchów z przeszłości. W wizji Clooneya nie ma miejsca dla nieprzyzwoitych zachowań wojsk wyzwoleńczych. Jest za to miejsce na insynuacje, jakoby francuskie kobiety tuż po wojnie zabawiały się z amerykańskimi braćmi ku chwale nowego, zachodniego sojuszu i równocześnie opływały w luksusy – nikt ich nie karał, nie rozliczał, nie golił im głów ku uciesze tłumów. Świat powojenny dla nich i dla innych cywilów, których symbolem jest postać Claire, to według Clooneya przysłowiowa bułka z masłem. Oczywiście dzięki chłopcom z dalekiego, amerykańskiego kontynentu, których nawet współcześnie warto pokazywać, jako nieskazitelnych wojaków Wujka Sama.

„Obrońcy skarbów”, reż. George Clooney
premiera: 28 lutego 2014