W pierwszym tekście o Nowych Horyzontach wyrażałem obawy przed rosnącymi we Wrocławiu postawami faszystowskimi, które mogą położyć się cieniem na atmosferze festiwalu. Wykrakałem. W ostatni weekend imprezy pobity został członek grupy rosyjskiej grupy NOM (Nieformalny Związek Młodzieży lub Niscy Odrażający Mężczyźni). Zespół w nocy z piątku na sobotę dał energetyzujący koncert w Arsenale. Po zakończonym występie członek grupy, Nikolai Kopeikin, wysiadając z taksówki, został zaatakowany przez grupę siedmiu mężczyzn, pobity i wyzwany od „ruskich kurew”. Wszystko odbyło się na ulicy Świdnickiej, w samym centrum miasta. Panowie mieli kastety i salutowali „Sieg heil”. Wrocławianie pamiętają podobne sytuacje, które przydarzyły się Bartkowi Lisowi, kuratorowi Muzeum Współczesnego Wrocław, dziennikarzowi radiowemu Janowi Pelczarowi czy dyrektorowi Teatru Muzycznego Capitol Konradowi Imieli. Jak i przecież wielu innym, anonimowym ofiarom.
Wydarzenie w oczywisty sposób psuje reputację miasta, którego włodarze nie mogą dłużej udawać, że nie ma tu problemu z przemocą. Dziwne, że nikt na gali zamykającej imprezę nie odniósł się do tego faktu, bo przecież zajście to rzutuje także na wizerunek festiwalu, którego uczestnicy mają prawo czuć się zagrożeni. Trudno zapraszać gości na tego rodzaju „spotkania”. Może dawać każdemu ochronę? Albo zapraszać tylko Polaków? Oczywiście obowiązkowo białych, – heteroseksualnych, rzymskokatolickich i w żadnym wypadku „lewaków”. Wśród artystów trudno jest jednak znaleźć osoby reprezentujące poglądy narodowo-patriotyczne. Może Edward Limonow, ale to przecież „Rusek”… Do dyspozycji pozostaje chyba tylko Bohdan Poręba.
Zdarzenie jest tym smutniejsze, że Nowe Horyzonty postanowiły w tym roku przybliżyć Polakom rosyjską kulturę. Piętnaście seansów filmów powstałych bez udziału mecenatu państwowego składało się na sekcję Równoległe kino Rosji, mającą prezentować niezależną kulturę kwitnącą za naszą wschodnią granicą. W ramach przeglądu realizowany był też projekt „Realnost’” (kuratorami byli Aleksander Rastorgujew, Paweł Kostomarow i Aleksiej Piwowarow) – na stronie festiwalu (www.nowehoryzonty.pl/realnost) można było oglądać dokumentalne, często amatorskie, nagrania realizowane przez zwykłych Rosjan, dzielących się swoim życiem przed kamerą z festiwalową publicznością. A właściwie z każdym zainteresowanym, bo wstęp na stronę był bezpłatny. Sprawcy piątkowego ataku zapewne jednak tam nie zaglądali.
Także i w Międzynarodowym Konkursie Nowe Horyzonty zwyciężył film rosyjski. Z rąk Beli Tarra nagrodę za „Niebiańskie żony Łąkowych Maryjczyków” odebrał Aleksiej Fedorczenko z Jekaterynburga, który już wcześniejszym filmem, „Milczące dusze” (2010), udowodnił, że jest dziś jednym z najciekawszych rosyjskich reżyserów, wyróżniającym się wyraźnym autorskim stylem i odrębną tematyką swych dzieł. Jury FIPRESCI nagrodziło natomiast szeroko dyskutowanego podczas festiwalu „Nieznajomego nad jeziorem” Alaina Guiraudie – zmysłowy obraz pikiet na gejowskiej plaży, łączący dreszcz kryminalny z dreszczem śmiałej seksualności. Coroczne narzekania widowni na poziom konkursu głównego, którego jednak formuły organizatorzy konsekwentnie bronią (nie muszą znajdować się tam filmy wybitne, za to wyróżniające się ciekawą, nową formą), ominęły „Płynące wieżowce” Tomka Wasilewskiego. Choć krytyka nie była tu najczęściej tego samego zdania, film nagrodzono nagrodą publiczności. Na podium stanęły więc dwa filmy jawnie gejowskie, co wraz z filmami otwarcia i zamknięcia oraz identyfikacją wizualną firmy T-Mobile, tworzyło wrażenie (jak słusznie zauważyła jedna z uczestniczek) „różowego festiwalu”.
Festiwal był zresztą nie tylko różowy, ale w ogóle kolorowy, wesoły, otwarty. I przy tym edukacyjny. Gromadzące tłumy pokazy na rynku właśnie taką miały pełnić rolę. Wyświetlono tam choćby świetny węgierski „To tylko wiatr” Benedeka Fliegaufa, pokazujący prześladowania mniejszości romskiej na Węgrzech. Musiało to nasuwać skojarzenia z sytuacją we Wrocławiu, gdzie Romów jest sporo. Ale nie tylko o edukację „etyczną” chodzi – także tę filmoznawczą. Na zakończenie plenerowych pokazów wybrano „Światła wielkiego miasta”, klasyk Charlesa Chaplina z 1931 roku. To bardzo cenne, że na Horyzontach prócz premier zobaczyć można też filmy starsze. Tłumy biły na przeglądy francuskiego neobaroku i retrospektywę Waleriana Borowczyka. Radosław Osiński, tegoroczny laureat Nagrody im. Kszysztofa Mętraka, która od 9 lat przyznawana jest w imieniny patrona, 25 lipca, właśnie na festiwalu Romana Gutka przypomniał „Gracza” (1992) Roberta Altmana. W sekcji Nowe Horyzonty Języka Filmowego pokazano absolutne arcydzieło Roberta Bressona „Na los szczęścia, Baltazarze!” (1961) czy kultową – i do dziś kontrowersyjną – „Szamankę” (1996) Andrzeja Żuławskiego.
Dopisała pogoda, więc cieszyć się można było nie tylko filmami, ale i koncertami w Arsenale (choćby Mike Patton, Diamanda Galas czy Rykarda Parasol), festiwalową plażą na Placu Solnym, wrocławskimi ogródkami piwnymi i spacerami po mieście. Upał sprawił także, że w „Hyde Parku” – tradycyjnej nowohoryzontowej tablicy, na której festiwalowa publiczność dzieli się swoimi uwagami i postulatami – regularnie pojawiały się apele o nieściąganie butów na seansach. Miałem szczęście nie zanurzyć się w zapach cudzych stóp, ale potrzebę regularnego dostarczania płynów do organizmu dzieliłem z resztą uczestników – pięknych ludzi otwartych na sztukę i na innych. Życzyłbym sobie i festiwalowi, byśmy w przyszłym roku, w takim właśnie gronie spotkali się w bezpieczniejszym Wrocławiu.
T-mobile Era Nowe Horyzonty 2013
Tekst pierwszy: Dobrodziejstwo urodzaju
Tekst środkowy: Sztuka na horyzoncie
Fot. kadr z filmu „Nieznajomy nad jeziorem”, reż. Alain Guiraudie