Archiwum
18.11.2010

Niezłe prowokacje Złej Religii

Piotr Kuligowski
Muzyka

Punk jest indywidualnym wyrażaniem oryginalności, która pochodzi z dorastania w połączeniu z naszą ludzką zdolnością rozumowania i zadawania pytań. (Greg Graffin, „A Punk Manifesto”)

Ponad 200 utworów, 15 albumów studyjnych, ponad 30 lat aktywności, tysiące fanów na całym świecie, 35 milionów odtworzeń na muzycznym portalu społecznościowym Last.fm – to imponujący dorobek, lecz jedna z legend amerykańskiego punk rocka nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. 28 września miała miejsce premiera kolejnego krążka Bad Religion pt. „The Dissent of Man”. Jeszcze przed tym wydarzeniem publikowane w sieci co kilka dni teksty nowych utworów wskazywały, że zespół bynajmniej nie notuje tendencji spadkowej. Zgodnie z oczekiwaniami fani otrzymali zatem punk rockowe uderzenie w najlepszym stylu oraz sceniczny przekaz treści, które od lat inspirują słuchaczy na całym świecie i stanowią niewątpliwie esencję ich twórczości.
Już sama nazwa, a także logo kalifornijskiej kapeli (tzw. „Crossbuster” przekreślony krzyż, stylizowany na znak drogowy) działają na odbiorcę prowokacyjnie. Członkowie Bad Religion wielokrotnie jednak odcinali się od antyteizmu i jednoznacznych ataków na chrześcijaństwo. Ich przekaz sięga bowiem znacznie głębiej.

Bóg jest człowiekiem

W swej autobiografii „A Punk Synopsis” Greg Graffin, wokalista i jeden z założycieli zespołu, wspomina, że środowisko, w którym przyszło mu funkcjonować zarówno w czasach liceum, jak i na studiach, było do szpiku przesiąknięte konformizmem. W podobnych warunkach dojrzewała reszta składu Bad Religion. Stąd też nazwa zespołu miała rzucać wyzwanie bezkrytycznemu przyjmowaniu kulturowo zakorzenionych wzorców, stanowić zaprzeczenie wszechogarniającego teleewangelizmu oraz była wyrazem młodzieńczej kontestacji wobec zastanego porządku. Chodziło o wyjście poza utarte schematy myślowe, o zadanie pytań na temat kwestii, o które pytać „nie wolno”. Religia w nazwie miała pełnić, zdaniem Graffina, rolę metafory wszystkiego, co nie pozwala jednostce na rozwój i samodzielne myślenie. Dlatego też przekaz zespołu jest raczej antykonformistyczny niż antyreligijny. Brett Gurewitz, wokalista i współautor tekstów (dba poetyckie brzmienie, stąd ich translacja jest nierzadko karkołomnym zadaniem dla tłumaczy) deklaruje się wręcz jako deista. Z kolei basista Jay Bentley twierdzi, że ma „przekonania duchowe”. Ale Graffin, zapytany podczas jednego z koncertów o własne zapatrywania na tę kwestię, odpowiedział: „Jeśli chodzi o mnie, to boga nie ma”.

Osią swej ideologii Bad Religion uczynił zatem człowieka i jego miejsce w świecie. Wiele tekstów ze szczególnym poważaniem odnosi się zwłaszcza do dorobku cywilizacyjnego oraz promuje kierowanie się rozsądkiem i przytomność umysłu. Mimo dostrzeżenia wszystkich chorób toczących świat w utworach nie brak niezachwianej wiary w człowieka, przy jednoczesnym odrzuceniu jakiejkolwiek zbawczej mocy „ponad nim”. „Postęp nie jest inteligentnie zaplanowany, to fasada naszego dziedzictwa” – śpiewa Graffin w utworze „Progress”.

W swym antropocentryzmie grupa posunęła się tak daleko, że rozmyła granicę pomiędzy transcendentnym absolutem a człowiekiem. Podczas czatu z fanami Graffin zapytany, co by było, gdyby bóg był człowiekiem, odparł: „Bóg to jedynie idea istniejąca w umysłach jednego tylko gatunku na ziemi, ludzi. Jeśli wiec nie można oddzielić boga od rasy ludzkiej, to bóg jest najwyraźniej człowiekiem, a wiec jednym z nas”.

Wyżej niż polityka

Nie tylko jednak tematy z zakresu szeroko rozumianej filozofii absorbują członków Bad Religion. Muzycy krytykują również, w typowym dla punkowego środowiska stylu, różnorakie negatywne zjawiska ze sfery politycznej i społecznej. Co ciekawe, czynią to na ogół bez jednoznacznego wskazania przyczyny piętnowanego stanu rzeczy czy odpowiedzialnej zań grupy bądź klasy społecznej, gdyż jak twierdzą trudno dziś o koncentrację tego typu zjawisk. Taka postawa nie przeszkadza jednak artystom w deklarowaniu niechęci (lub wręcz nienawiści) do polityki jako takiej.

Ciekawostką jest to, że Graffin w jednym z wywiadów powiedział, że on i jego koledzy są „zainteresowani czymś, co jest jakby na wyższym stopniu niż polityka… nie wiem, można to nazwać przytomnością społeczną. Zadajemy pytania o to, co jest najlepsze dla rasy ludzkiej”. Refleksje zespołu mają zatem charakter uniwersalny, odrzucający jakiekolwiek podziały narodowe.

O pochodzeniu człowieka

Najnowszy album „The Dissent of Man” jak większość w twórczości Bad Religion pozbawiony jest jednoznacznych odniesień do polityki, choć nawiązuje do niej w sposób zawoalowany. Kluczem do zrozumienia jego zasadniczego przekazu jest sam tytuł, stanowiący ciekawą grę słów. Słowo dissent (rozłam, bunt) wymawia się bowiem niemal identycznie, jak descent. Krążek zatem nawiązuje do dzieła Karola Darwina „The Descent of Man” („O pochodzeniu człowieka”), przez co wpisuje się w zasadniczą oś filozofii zespołu.

Treść zamieszczonych nań 20 utworów oraz ich brzmienie nie rozczarowują. Zespół zaprezentował się w stylu, za który ukochali go fani. Nie brak zatem antropocentryzmu, a także krytyki bierności człowieka, przy jednoczesnych, obrazoburczych wręcz odwołaniach („Czy nikt nie ma jakiegoś pomysłu? Bo Jezus chyba nie chce naszego szczęścia”). Nie brak ataków na porządek świata, bez jednoznacznego wskazywania  przyczyn obecnego stanu rzeczy. Nie brak zwrócenia uwagi na biedę, wojnę, wykluczenie, globalne ocieplenie i inne negatywne zjawiska współczesności. I wreszcie nie brak również szyderstwa z samej religii, jako wtłaczającej w umysły  gotowe dogmaty i nakazującej je ślepo przyjmować, nawet jeśli przeczą im fakty. W utworze „Meeting of the Minds” pada stwierdzenie, że Kościół nakazuje uznawać te same prawdy praktycznie od soboru nicejskiego z 325 roku.

„The Dissent of Man” to po prostu 55 minut punk rocka w najlepszym wydaniu.

Tylko punk rockowe piosenki?

Dorobek zespołu jednak to nie tylko dobra muzyka. Artyści, nie ograniczając się jedynie do promowania naukowego postrzegania rzeczywistości, prowadzą fundusz stypendialny dla studentów nauk przyrodniczych.

Przede wszystkim ich twórczość prowokuje, ale nie w stylu skandaliczno-ginekologicznym, do jakiego przyzwyczaił nas polski subkulturowy zaścianek. Spora część tekstów Bad Religion (jak choćby ich ostatni krążek) zawiera odniesienia do książek czy innych utworów, co pewnie niejednego fana skusiło do dalszych poszukiwań i snucia refleksji. Przekaz zespołu jest bowiem wartościowy z uwagi na swoją głębię. Nie jest trudno kontestować otaczającą rzeczywistość, znacznie trudniej pobudzić do myślenia i nie podawać na tacy ostatecznych wniosków.

Każdy, kto zapozna się z twórczością Bad Religion z pewnością przyzna, że zespół jak żaden inny wpisuje się w sprecyzowaną przez Graffina definicję punka.



Punk jest indywidualnym wyrażaniem oryginalności, która pochodzi z dorastania w połączeniu z naszą ludzką zdolnością rozumowania i zadawania pytań. (Greg Graffin, „A Punk Manifesto”)