Archiwum
11.02.2015

Niepełnosprawny kraj

Piotr Dobrowolski
Teatr

„Niech nigdy w tym dniu słońce nie świeci!” mógł być kolejnym spektaklem operującym warsztatowymi i dramaturgicznymi schematami na temat niepełnosprawności i nietolerancji. Wykonawcy ujawnili jednak prawdziwe sceniczne talenty, które pozwoliły im interesująco opowiedzieć i zaśpiewać: o sobie, o nas i o naszym niepełnosprawnym kraju.

„Jeśli istnieje niepełnosprawny kraj, to stamtąd pochodzę.
Żyję w niepełnosprawnej kulturze, jem niepełnosprawną żywność,
Uprawiam niepełnosprawną miłość, płaczę niepełnosprawnymi łzami,
Wspinam się na niepełnosprawne góry i opowiadam niepełnosprawne historie”.
Neil Marcus, „Disabled Country” (przekł. Leszek Karczewski)

Żyję w niepełnosprawnym kraju, gdzie władza dba o estetykę przestrzeni publicznej, zmuszając ludzi, którzy nie pasują do uznawanych kanonów, do pozostawania w domach. Żyję w niepełnosprawnej kulturze, gdzie wielu do dzisiaj nie może pojąć, że jesteśmy różni, więc każda Inność budzi skrajne emocje: strach albo niezdrowe zainteresowanie. W dzisiejszej Polsce, jak w średniowieczu, reakcją na nietypowość i niepełnosprawność jest stygmatyzacja, odrzucenie; usłyszeć można zdania o boskiej karze. Nie jest łatwo o dobre rozwiązania, gdy nawet motywowana etycznie poprawność powiela schematy, nie przyznając prawa głosu Innym. Uważam jednak, że to nie ludzie, którzy odbiegają od normy są niepełnosprawni, a kraj, w którym nie mogą oni funkcjonować, swobodnie realizując swoje cele. Żyję w niepełnosprawnym kraju, którego mieszkańcy do dzisiaj nie nauczyli się respektować człowieka, jeśli inaczej wygląda, porusza się i mówi.

„Niech nigdy w tym dniu słońce nie świeci!” – krzyknął samozwańczy król żebraków, obdartusów i kalek (Dariusz Pavanello), kiedy wywożono ich poza miejskie mury. Mieszkańcy Gniezna nie chcieli, by krzywi, jąkały i chromi szpecili miasto podczas obchodów dnia ich patrona, świętego Wojciecha. Do dziś nikt nie próbował przełamać klątwy, której źródła tłumaczy średniowieczna legenda. Może zrobi to spektakl, który właśnie wszedł do repertuaru Teatru imienia Aleksandra Fredry. „Niech nigdy w tym dniu słońce nie świeci!” przygotował tu jesienią Rafał Urbacki w ramach projektu „5 zmysłów. Ekspresja”, stworzonego z myślą o osobach mających utrudniony dostęp do kultury. Reżyser, choreograf i tancerz, który większą część życia spędził na wózku inwalidzkim, dzisiaj, stojąc na własnych nogach, oddaje głos osobom podobnym tym, które przed wiekami kłuły w oczy szacownych mieszczan. Ich opowieści opracował dramaturgicznie Artur Pałyga, stroje i scenografię przygotowała Maryna Wyszomirska, a na scenie aktorom akompaniuje Piotr Bajzel Piasecki.

„Piękno i harmonia” to pierwsze słowa tego spektaklu. Wypowiadane pomiędzy wijącymi się na scenie ciałami przez skupionego i oszczędnego Bogdana Ferenca, brzmią jak oskarżenie rzucone społeczeństwu wymagającemu przestrzegania norm estetycznych. W doskonałym świecie, gdzie wszystko powinno być proste i piękne jak ramiona krzyża przed Katedrą Świętego Wojciecha, nie ma miejsca dla Inności. Powtarzanie tej prawdy rzadko prowadzi do konstruktywnych wniosków. Komentująca ją sztuka często trąci banalnością albo tanim moralizatorstwem. Artystom biorącym udział w gnieźnieńskim spektaklu udaje się to, co pozornie niemożliwe – cechy fizyczne, które czynią z nich „niepełnosprawnych” stają się atutem artystycznej ekspresji w podejmowanych przez nich działaniach. Niesieni wykonywaną na żywo muzyką, potrafią instrumentalnie wykorzystać opresyjne normy estetyczne, tańcząc i śpiewając „ładne piosenki”. Równocześnie jednak rzucają wyzwanie politycznej poprawności, przełamując etycznie warunkowane spojrzenia widzów i prowadząc ich ścieżką alternatywnej estetyki – ku realnemu spotkaniu z Innym.

W pierwszych scenach spektaklu realizatorzy podążali ścieżką niebezpiecznie bliską podobnym przedsięwzięciom. Na scenie, niczym marionetki, leżały ciała, które po chwili uformowały taneczny korowód. Aktorka Michalina Rodak atakowała publiczność niejasnymi oskarżeniami. Wkrótce jednak każdy z dziesięciorga wykonawców (troje profesjonalistów i siedmioro amatorów) o różnych, często nienormatywnych cechach i umiejętnościach, ujawnił swoje indywidualne talenty, ocalając tak oryginalną wartość przedsięwzięcia. Damian (Damian Karwacki) potrafi chodzić tyłem. Sebastian (Sebastian Pawlik), choć może upaść przy byle dotknięciu, gotów jest zaryzykować odegranie walecznego Don Kichota. Filip (Filip Pawlak), który ma „półtorej ręki”, znakomicie śpiewa i ekspresywnie opowiada o tym, z jakimi problemami spotykają się w naszej kulturze ludzie jak on – rudzi. Wowa (Volodymir Vorobiov), w stroju białego niedźwiedzia, jak to „ruski”, mówi po ukraińsku i wozi na grzbiecie świętego Wojciecha. Ten zaś – przybrany w żółte kwiaty – piosenką opowiada historię zaczerpniętą z własnego żywota. Znakomita wokalnie Agata Wąsik śpiewa o cudownym zrośnięciu się ciała męczennika po poćwiartowaniu przez pogan. Brakowało jednak jakiegoś palca i… cud nie mógł się dopełnić.

Jeżdżąca na wózku Ewa (Ewa Jenek) po krótkiej lekcji grania ról księżniczek, której udziela jej Katarzyna Adamczyk-Kuźmicz („tyle księżniczek nagrałam się już na tej scenie”), gotowa jest pouczać innych: potrzebny jest stosowny strój i odpowiednie uczesanie. Wszyscy ze sceny opowiadają historie, które mogłyby wynikać – i często pewnie wynikają – z ich osobistych doświadczeń. Matkuje im Dorota Jenek, na co dzień mama Ewy. Prezentacji niemal nieprzerwanie towarzyszy wykonywana na żywo muzyka. Początkowo tworzy ona nastrojowe tło, z czasem jednak zaczynają dominować akcenty musicalowe. Grający Błazen prowadzi wówczas całość spektaklu, dramaturgicznie dopełnianego tekstami piosenek. Czasem jest lirycznie, częściej rockowo, w refrenach pojawia się nawet punkowa zadziorność. Muzyka zaraża rytmem publiczność, która wychodzi z teatru, nucąc wersy finałowego utworu „Wydrążone miasto”, śpiewanego przez wszystkich artystów niczym rewers hitu „We are the world”.

Ponieważ sposoby mówienia o świecie wpływają na jego postrzeganie, „niepełnoprawność” staje się kategorią totalną i przyczyną pojawiania się „niepełno-osób”. To grupa ludzi, którzy na co dzień wymykają się poza spojrzenia większości. Projekty artystyczne, w które są angażowani, dają im szansę na wyjście z ukrycia i zaprezentowanie posiadanych talentów. Normatywna opresyjność sprawia, że występujące publicznie osoby z niepełnosprawnościami muszą przełamywać ograniczenia cenzury społecznej i powiązanej z nią autocenzury. Chociaż samo wyjście w światło teatralnej sceny wymaga od nich czasem zwielokrotnionego wysiłku, na niej to, co zwykle ukrywane, pomijane i lekceważone – staje się hiperwidoczne. Funkcjonuje jak przyciągający uwagę argument, który obrócić można na korzyść wykonawcy. Każdy gest sceniczny staje się wówczas znaczącym performansem oporu. Nie udawajmy, że niczym się nie różnimy, bo każdy z nas jest inny. Ale też nie podkreślajmy władzy normatywnego spojrzenia, bo wówczas będziemy jak średniowieczni mieszkańcy Gniezna, którzy chcieli pozbyć się tego, co za bardzo rzucało się w oczy.

„Niech nigdy w tym dniu słońce nie świeci!”
reżyseria: Rafał Urbacki
scenariusz: Artur Pałyga
scenografia: Maryna Wyszomirska
muzyka: Piotr Bajzel Piasecki
Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie
premiera: 28.11.2014

alt
fot. Marek Lapis, dzięki uprzejmości Teatru im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie