Filmowy Jack Strong to heros, ale heros naiwny, przypominający tych walczących o „wielkie sprawy” rodem z klasycznych filmów sensacyjnych. Świat takiego bohatera to świat konsekwentnie czarno-biały – dobrzy i źli toczą walkę na śmierć i życie, a na końcu jest zawsze dziejowa sprawiedliwość
„Drobny mężczyzna o zmierzwionych blond włosach, przeszywającym spojrzeniu błękitnych oczu oraz gestach i nawykach człowieka o niewyczerpanej, lecz wciąż tłumionej energii. Czasami się uśmiecha, jednak poczucie humoru odgrywa niewielką rolę w jego ogólnych reakcjach i zachowaniach. […] Chciał, żebyśmy dokładnie zrozumieli, co zamierza robić i co może nam dać […]: Powiem wam wszystko, co wiem… […] Pomagając wam, pomagam ojczyźnie”. W taki sposób Walter Lang (pseudonim), agent amerykański, który stacjonował w Bonn i podawał się za oficera armii USA, opisał Ryszarda Kuklińskiego po pierwszym spotkaniu w 1972 roku. W filmie Władysława Pasikowskiego Kuklińskim staje się Marcin Dorociński. Opis Langa bardzo mocno odbiega od rzeczywistości ekranowej. Podobnie dzieje się w kwestii niektórych historycznych szczegółów, epizodów z życia pułkownika, anegdot z działalności operacyjnej. Biografie niektórych epizodycznych postaci zostały scalone z innymi. Nie ma czasu na całą długoletnią opowieść ani wszystkich aktorów tego szpiegowskiego dramatu Polski Ludowej. Najważniejsza jest akcja.
Zbyt wrażliwi na dyskurs polityki historycznej, bez względu na opcję polityczną, i wizję polskiej historii mogą być zdruzgotani albo zawiedzeni filmem Pasikowskiego. Ewidentnie filmowy Jack Strong to heros, ale heros naiwny, przypominający tych walczących o „wielkie sprawy” rodem z klasycznych filmów sensacyjnych. Świat takiego bohatera to świat konsekwentnie czarno-biały – dobrzy i źli toczą walkę na śmierć i życie, a na końcu jest zawsze dziejowa sprawiedliwość. Choć ci najbardziej waleczni pozostają nieszczęśliwi, rozdarci i płacą najwyższą cenę za swoją postawę. Historia Jacka nie zaplata się w kryminalną, filmową sieć, jak chociażby w doskonałym „Szpiegu” Tomasa Alfredsona. Układ jest bardzo prosty – dwa bloki, jeden człowiek i niebezpieczna misja.
Zaczyna się jak w wielkim eposie fantasy – w tekście na planszach informacyjnych pojawiają się dwa wrogie obozy, które walczą o dominację nad całym globem. Na Wschodzie potworny reżim mający wolność i prawdę za nic. Na Zachodzie – kraje „mlekiem i miodem płynące”, wśród których USA wiedzie prym jako strażnik humanistycznych wartości i obrońca uciskanych – wspólnota urodzonych wyzwolicieli, którzy niezgodę na totalitaryzm mają we krwi. Jest baśniowo i dwubiegunowo zarazem. „Jack Strong” wydaje się kolejną narracją o przygodach superbohaterów i ich odwiecznych wrogów. Pod powierzchnią popkulturowej opowieści o śmiałku i jego starciu z krwiożerczym imperium tlą się ukryte marzenia o wielkości „naszych” działań na polu historii globalnej. Kawalkada utopijnych rojeń sąsiaduje tu ze światem sensacji, starć przeciwników, agentów, tajemnych znaków i wymyślnych urządzeń szpiegowskich. W „Jacku Strongu” jest cały sztafaż, wszystkie potrzebne rekwizyty. Samotny pułkownik wysoko postawiony w hierarchii polskiego wojska nawiązuje kontakt z Amerykanami. Staje się tajnym agentem, którego prowadzi agent CIA, Daniel (Patrick Wilson). Chodzi o kopiowanie tajnych akt, aby zapobiec wojnie „Wschodu z Zachodem”, aby uratować ojczyznę i swoich rodaków. Klasycznie – żona i dzieci nie wiedzą nic. Kukliński, aka P.V., czyli Polski Wiking, aka Jack Strong, w końcu aka Mewa, spełnia swoje obowiązki wzorowo. Na co dzień blisko polskiej generalicji (gen. Florian Siwicki, gen. Wojciech Jaruzelski), a „po nocach” w kontakcie z Amerykanami, którzy są dla niego jedynym gwarantem przyszłej wolności i sprawiedliwości. W końcu, jak to w życiu każdego tajniaka, przychodzi czas na ucieczkę.
Pasikowski sprawdza się w budowaniu sytuacji napięcia i niepewności. Jego pościgi po zaśnieżonej Warszawie rzeczywiście robią wrażenie. Tajne spotkania Jacka z Amerykanami, historyjki wprost ze sztabu, różnego rodzaju przewrotki narracyjne też mogą się podobać. Naprawdę jest w czym wybierać. Dodatkowo „Jack Strong” zawiera kilka scen – anegdot, które sprawiają prawdziwą przyjemność. Każdy, kto obejrzy film Pasikowskiego, zapamięta rozmowę czarnoskórego amerykańskiego agenta, który na granicy NRD pertraktuje z celnikami, żeby przejechać do „wolnego świata”. Numerów rejestracyjnych jego furgonetki z „cennym ładunkiem” nie ma na liście z ambasady. Niemcy ze Wschodu, ale mimo wszystko Niemcy, chodzą z owczarkami niemieckimi na krótkich smyczach. Amerykanin reaguje natychmiast i jak gdyby mimochodem wspomina Auschwitz i winy narodu sprzed lat. Historia ożywa dzięki ironii. Niemcy nie reagują, ale ciężarówka rusza.
Wszystkie wątki Kuklińskiego i jego amerykańskich przyjaciół składają się w nieźle skrojoną opowieść, w której – tradycyjnie już u tego reżysera – najsłabsze są niestety postacie kobiece. Żona Kuklińskiego, Hanna (Maja Ostaszewska) trwa, jest żoną, więc jej zadanie ogranicza się do stania u boku ukochanego. Raz tylko urządza awanturę o domniemaną kochankę, a poza tym po prostu bywa w kadrze. Równie źle niestety wygląda sytuacja obrazowania przeciwników drogi do wolności. Polska generalicja tworzy przerysowany, lekko ironiczny, ale ciekawy obrazek grupki trochę niesfornych panów w dziwnych okularach i brzydkich mundurach (Krzysztof Dracz w roli Jaruzelskiego, Krzysztof Globisz w roli Siwickiego). Sprawa zaczyna się komplikować, kiedy akcja przenosi się do ZSRR. Oficer KGB reprezentuje typowy czarny charakter, którego łatwo rozpoznajemy już po pierwszej scenie egzekucji z jego udziałem. Breżniew to już jednak jakiś potwór z piekielnych głębin. W oparach dymu, w ciemnym pomieszczeniu, złowieszcze spojrzenie radzieckiego cara chłoszcze biednego generała, który nie wie, gdzie jest przeciek. Chłostany dosłownie pada pod ciężarem spojrzenia ciemiężyciela. Natomiast po drugiej stronie oceanu korkowe ściany w siedzibie CIA, eleganckie koszule, casual look wybitnych agentów i okulary jako znak wszechobecnej inteligencji. Krótko: zderzenie barbarzyńców z cywilizacją.
Zestawienie tych dwóch obrazów dobra i zła to oczywiście część fantastycznej konwencji „Jacka Stronga”, ale i przyczynek do przywołania raz jeszcze nieśmiertelnych marzeń o „narodowej wielkości”, które w poprzednim sezonie tak cudacznie wizualizował w zupełnie innym okresie historycznym Juliusz Machulski („Ambassada”). Pasikowski dwoi się i troi, żeby Jack Strong z twarzą Marcina Dorocińskiego był po prostu fascynującym, ale jednak kolejnym agentem, który walczy o „wielką sprawę”. Oczywiście nie pozwala sobie na takie wolty, jakich dokonywał Dariusz Jabłoński w swoim serialu dokumentalnym „Gry wojenne”, w którym między innymi dosłownie czerwona zaraza zalewała wolny świat w symulacji gry komputerowej, a prochy pułkownika praktycznie podróżowały z widzami po całym świecie. Nie pozwala sobie, bo robi film sensacyjny, w którym bardziej liczy się wzór niż kontekst.
Mimo wysiłków, „polskość” Kuklińskiego ciąży jednak nawet nad filmem gatunkowym, jakim jest „Jack Strong”. Pewnie będzie ciążyć również w tekstach krytycznych już po premierze, podobnie zresztą jak aspekty moralne, sprawa zdrady narodowej i kwestia przypominania o naszej historycznej wielkości, o której, czego jestem pewna, nikt nigdy nie zapomni. Benjamin Weiser, pisząc o pułkowniku, nie pozostawił nam żadnych złudzeń dotyczących polskiej tożsamości narodowej: „Kukliński pozostał pod wieloma względami typowym Polakiem, obywatelem kraju, którego tradycje opierają się na symbolach heroizmu żołnierzy, roli Kościoła katolickiego i potędze niegdysiejszego imperium rozciągającego się na terenach Europy Centralnej i Wschodniej”.
Cytaty w tekście:
B. Weiser, „Ryszard Kukliński. Życie ściśle tajne”, przekł. B. Maliborski, Warszawa 2005.
„Jack Strong”
reż. Władysław Pasikowski
premiera: 7.02.2014