Archiwum
16.10.2012

Nie takie bestie straszne

Adam Kruk
Film

 

 

W swojej najgłębszej warstwie „Bestie z południowych krain” postulują rozluźnienie obyczajów, odwrót od koncentracji na dobrobycie, zgodę na swobodne dryfowanie.

Na imię ma Hushpuppy. Mieszka w Bathtube – magicznej krainie poza czasem, geografią, konwenansem. A przynajmniej tak jej się wydaje – świata doświadcza bardzo intensywnie, z wszystkimi jego kolorami, dźwiękami, przedziwnymi zdarzeniami. Wszystko, co dzieje się dookoła, odbiera jak baśń, w której poszczególne elementy łączą się ze sobą w swoim nieuchwytnym sensie. Nic dziwnego, Hushpuppy ma 6 lat. Dziwne jest tylko to, jak dalece w „Bestiach z południowych krain” Benha Zeitlina kamera zespala się z punktem widzenia kilkuletniej dziewczynki. To film nakręcony z wrażliwością dziecka, dla którego wszystko jest nowe i wszystko jest przygodą. Kraina Bathtube wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby porzucić tę perspektywę i ujrzeć społeczność, w której żyje Hushpuppy, jako grupę ubogich, zdegenerowanych rozbitków, żyjących w postkatastroficznej scenerii, gdzie jedynym celem jest przeżycie. Lub przynajmniej zapomnienie na chwilę – przy pomocy alkoholu – o horrorze, który ich otacza.

Choć aluzje do huraganu Katrina i spustoszeń, które uczynił on w sercu czarnego południa Ameryki, są czytelne, reżyserowi udało się całkowicie uniknąć publicystyki, telewizyjnej sensacji czy taniego współczucia. Dzięki przyjęciu perspektywy dziecka, rzeczywistość nabiera innych barw, inaczej jest też wartościowana. W tej optyce określenie „bestie” brzmi dumnie. Portretowana społeczność, mimo kataklizmu, za żadne skarby nie chce dać się wysiedlić, uzdrowić, uczłowieczyć i już samo to jest oryginalne w zachodnich oczach, które widzą tylko ubogich migrujących za chlebem. „Bestie z południowych krain” odwracają wektory oczywistości: to, czego boi się zdrowe, zorganizowane społeczeństwo – czyli chaos, anarchia i przypadek – ukazane jest jako kraina szczęśliwości i przygody. Nie idealna, ale ciekawsza niż sterylna i pewna swych racji struktura za murami. Niepokój budzi właśnie porządek, kontrola, świat, w którym nie ma miejsca na niebezpieczeństwo, zabawę, nawet na śmierć, bo chorych hospitalizuje się w nieskończoność, zamiast pozwolić im umrzeć pośród swoich.

W najgłębszej warstwie „Bestie z południowych krain” postulują więc rozluźnienie obyczajów, odwrót od koncentracji na dobrobycie, zgodę na swobodne dryfowanie. Proponują, by trochę zdziczeć i wpuścić nieco myślenia magicznego. Świat nim naznaczony, świat baśni nie jest idealny, ale taka nie jest przecież też „rzeczywistość”, która tu – inaczej niż w przyjmującym podobną perspektywę „Gdzie mieszkają dzikie stwory” Spike’a Jonze’a – nie stanowi klamry opowieści, ale swobodnie miesza się z fantazją. Świat oglądany na ekranie jest jedyną dostępną rzeczywistością, przefiltrowaną przez wrażliwość dzikiego dziecka, którego nikt nie odbiera i nie odwozi do szkoły, nie straszy pędzącymi samochodami ani czyhającymi nań pedofilami. Taką młodość, z całą swoją urodą i okrucieństwem, trudno potem zaprzęgnąć w takie czy inne, pożyteczne społecznie tryby. Zetlin mówi swoim filmem: nie zbawiać na siłę i nie za wszelką cenę. Wpuścić powietrze, spuścić z tonu, pozwolić żyć i umrzeć po swojemu.

Prawdziwie baśniowy żywioł, mistrzowskie operowanie filmowymi środkami (wspaniała muzyka napisana przez debiutującego reżysera) oraz przesłanie, idące na przekór zachodniemu mniemaniu o sobie, sprawiają, że „Bestie z południowych krain” to jeden z najbardziej oryginalnych filmów tego roku. Doceniony został już zresztą i w Sundance, i w Cannes, a także przez samego prezydenta Obamę. Ostrożny byłbym jednak z, pojawiającymi się tu i ówdzie, twierdzeniami o arcydzielności obrazu Zetlina. To nie jest film z tych „zmieniających życie”. Cała intensywność „Bestii” po wyjściu z kina szybko się rozpływa jak po zejściu z karuzeli. Jednak podczas seansu od wrażeń może zakręcić się w głowie. A to już bardzo wiele.

„Bestie z południowych krain”
reżyseria: Benh Zeitlin
premiera: 12.10.2012

alt