Intensywność – to słowo zgromadziło tegorocznych gości Festiwalu Conrada. Choć i poprzednie edycje bez wątpienia były niezwykle intensywne, tym razem akcent został położony na tę szczególną właściwość kultury, jaką jest budzenie emocji i zaangażowania. Intensywność to nie tylko nagromadzenie spotkań, rozmów i dyskusji, ale również postawa, która wyklucza obojętność. Kolejne wydarzenia odbywały się pod hasłami, które mówią wiele: języki, wiary-niewiary, emocje, krajobrazy, napięcia, zmysły, mapy. Obietnica intensywności została spełniona. Fascynacja i groza, przejęcie i zmęczenie, skrajne emocje, zgoda i bunt – tego wszystkiego mogli doświadczyć goście Festiwalu.
Emocjonujące było spotkanie, w którym uczestniczyło trzech przedstawicieli francuskiej grupy OuLiPo: Marcel Bénabou, Frédéric Forte i Ian Monk. Spotkanie rozpoczęło się zwyczajnie – od opowieści o wydanej niedawno „Podróży zimowej” Georgesa Pereca wraz z wariacjami i przekształceniami tej historii autorstwa członków OuLiPo. Profesor literatury odnajduje tom poezji Hugona Verniera, autora zapomnianego, lecz kopiowanego. Wiele fragmentów uznanych poetów francuskich końca XIX wieku okazuje się plagiatami Verniera. Tom jednak w niewyjaśnionych okolicznościach ginie. „Podróże zimowe” to eksperyment literacki – kolejne modyfikacje opowieści Pereca opierają się na możliwych przekształceniach tytułu (choćby „Podróż i zmowa”). W pewnym spotkania momencie nastąpił jednak niespodziewany zwrot akcji: Grzegorz Jankowicz, uroczyście nałożywszy kwieciste rękawiczki, otworzył białą kopertę i wyjął z niej „zdobyty cudem” tom Verniera. Mała książeczka zbiła z tropu i podzieliła gości z francuskiej grupy, którzy żywo gestykulując, zaczęli się spierać o sens własnej pracy w kontekście nowego odkrycia, a także sens i przewartościowanie całej poezji francuskiej, począwszy od wydania dzieła Verniera do dziś. Tworzenie kolejnej opowieści o „Podróży zimowej” odbyło się na żywo, na oczach wszystkich i zbudowało taką intensywność emocji, jaka wiąże się z każdym procesem tworzenia literackiej fikcji.
Najwięcej i najbardziej skrajne emocje budziły spotkania najmniej związane z literaturą. Te, które nie uciekały od poruszania tematów najgorętszych i budzących skrajności, które przeradzały się w dyskusję nad współczesną Polską.
„W Polsce, czyli gdzie?” to pytanie, które raczej dzieli, niż łączy – tak też stało się podczas dyskusji prowadzonej przez Agatę Bielik-Robson. Rozmówcy: Ziemowit Szczerek, Dominika Kozłowska, Michał Łuczewski i Włodzimierz Nowak zgodzili się w sprawie umiejscowienia Polski i kultury polskiej raczej na peryferiach niż w centrum Europy. Emocje zaczęły jednak rosnąć, kiedy doszło do wartościowania tej pozycji.
Odważne tezy stawiał Eustachy Rylski w rozmowie z Pawłem Reszką, opowiadając o swoich poglądach na partię rządzącą i jej projekt państwa: „projekt, który nie może się powieść, jest katastrofą i prowadzi do całkowitej dewastacji”. Rylski rozważał nawet, czy Polacy dadzą się namówić na wojnę domową. Nie obawiał się wyrażać skrajnych opinii, na przykład że koniecznością jest przyjęcie uchodźców w liczbie nawet dziesięciokrotnie większej, niż z początku zapowiadana, zaraz potem stwierdzając, iż nie chciałby przyjąć wyznawcy islamu pod swój dach ani nawet mieć go za sąsiada. Unię Europejską nazwał największym osiągnięciem ludzkości i w ostrych słowach wyraził się o każdym, kto chciałby tę opinię podważyć. Pewności, że Europa otrząśnie się z kryzysu towarzyszyła również pewność, że Polska z kryzysu się nie otrząśnie przez najbliższych dziesięć lat. Wyraził jednak chęć i nadzieję na odnowienie, odbudowę Polski, rozpoczęcie od początku, kiedy minie zapowiadane dziesięciolecie.
Wokół Polski toczyła się również dyskusja prowadzona przez Piotra Śliwińskiego „Polska szczęśliwa, Polska nieszczęśliwa”. Szczęście może być rozumiane na bardzo wiele sposobów, dlatego rozmowa dotyczyła również definicji szczęścia. Wiele ciekawych rozpoznań (m.in. o nieudanym w Polsce oświeceniu, o paradoksie defensywności Polski, kiedy to bramkarz dowodzi, o wolności, która oznacza gotowość zapłacenia ceny) wybrzmiało w tonie otwartej rozmowy o polskiej tożsamości, historii i mitach. Spotkanie zakończyło się dającą nadzieję konkluzją, że szczęście może być również wyborem.
Niektóre spotkania, choć budzące niezwykle silne emocje, miały także moc jednoczącą. Były to opowieści o wykluczonych – tych, których głosu nie słychać i w imieniu których trzeba przemówić. Samar Yazbek opowiadała o historii swojej i Syrii w ukochanym przez siebie języku arabskim – języku przenośni i metafor, stworzonych przez lata wewnętrznej cenzury w czasach władzy, o której nie wolno było mówić. Pisarka mówiła o języku, który może być pomostem, o słowach, które pomagają stawić czoła strachowi, o byciu świadkiem potwornej przemocy i cierpienia Syrii, i o broni, jaką może być słowo, książka. O co toczy się ten rodzaj walki, który prowadzi Yazbek? O wiedzę, która jest w stanie rozkruszyć więzy nienawiści, o los syryjskich kobiet, o wszystkich, którzy żyją pod ciągłą groźbą śmierci i nie chcą już walki, oraz o milczenie świata, które jest przyzwoleniem na zło. Jeśli można przerwać to milczenie, słowo staje się bronią, która nie pozostaje bez znaczenia.
O ludziach wykluczonych przez skrajną biedę pisał i opowiadał również Artur Domosławski, z którym spotkanie wykroczyło poza rozmowę o warsztacie reporterskim i dotyczyło również problemów etycznych oraz pewnej dwuznaczności zawodu reportera (spotkanie ze śmiercią i nieszczęściem, ale z zewnątrz). Domosławski opowiadał o potrzebie reporterskiego „filtra” oraz o nieuniknionych trudnościach emocjonalnych, wrażliwości i pokusach, by zastąpić pisanie pomocą humanitarną. Podkreślał jednak, że odruch serca nie wystarczy, trzeba nauczyć się pomagać. I że można pomagać również pracą reportera: trzymając się faktów, budując z nich opowieść i dając prawo głosu tym, którzy nie mieliby szans być usłyszani.
O przemierzaniu prowincji środkowoeuropejskiej i doświadczeniu podróży z perspektywy przydrożnej rozmawiał z Andrzejem Stasiukiem Aleksander Nawarecki, który pytał pisarza o jego wyprawy autostopowe. „Jazda autostopem jest jak błaganie o jałmużnę, jest nauką pokory i doznawaniem przypadkowości świata” – mówił Stasiuk, wspominając swoje włóczęgi po Polsce, która dla niego była wtedy „jak kontynent – wystarczająca”. „Kiedy jest noc i widzę, że na poboczu stoi czterech łysych i macha, to nie biorę” – dodawał ze śmiechem pisarz, opowiadając o „odwróceniu ról”, którego doświadcza, kiedy podwozi napotykanych autostopowiczów, rozmawiając z nimi, słuchając ich historii. Stasiuk mówił też o tym, jak przemierzanie przestrzeni i przekraczane granic poszerza wyobraźnię, daje poczucie zwycięstwa, ulgi, wolności. „Podróżować i patrzeć na świat – nie ścigać się”, ale także „próbować opisać każdą rzeczywistość” – mówił, i dodawał, że szczególnie bliski czuje się w tych próbach dwóm polskim (i nieco zapomnianym) pisarzom: Zygmuntowi Hauptowi i Andrzejowi Bobkowskiemu.
O „przestrzeniach poza centrum” i byciu człowiekiem z prowincji mówiło troje autorów tak zwanego nowego nurtu chłopskiego: Maciej Płaza, Andrzej Muszyński i Radka Franczak w rozmowie z Katarzyną Trzeciak. W ujęciu tych pisarzy prowincja okazała się pojęciem o wielu twarzach i wielu odcieniach, będącym pograniczem tego, co ludzkie i tego, co naturalne, „przedpustką”, która sprawia, że ludzie są widziani wyraźniej (Muszyński), stanem umysłu postrzeganym negatywnie i świadczącym o zamknięciu, przełamywanym jedynie przez tworzenie „własnej prowincji”, stającej się osobistym centrum (Franczak), a także – w słowach Macieja Płazy – przypominaną i odkrywaną w sobie tożsamością, która posiada niezaprzeczalną wartość.
Czym różnią się od siebie kruk, kawka, gawron i wrona? Co zabrać ze sobą na wyprawę do lasu? Płytę Boba Dylana czy samochodzik-zabawkę? Tomik poezji? Książkę Tove Jansson? A może lepiej kompas, mapę, latarkę i gwizdek w plecaku? Adam Wajrak, autor świetnych książek o życiu przyrody, oraz Tomasz Samojlik, ilustrator i twórca komiksów, pytani przez Szymona Kloskę podczas spotkania w ramach festiwalowego pasma dla najmłodszych, opowiadali dzieciom, że gdy zgubimy się w lesie, najlepiej przestać płakać i zacząć myśleć, używać wyobraźni oraz potrzebnego sprzętu. Wajrak i Samojlik, dwaj leśni włóczędzy, mieszkańcy Puszczy Białowieskiej, miłośnicy przygód i pięknej, intensywnej niepowtarzalności lasu, mówili też o swojej najnowszej książce „Umarły las”, która (w konwencji westernu) opowiada o najdzikszym zakątku Puszczy Białowieskiej i jego skrzydlatych mieszkańcach.
O przyrodzie i jej zmiennych, nieoczywistych obliczach rozmawiał także Michał Sowiński ze Stanisławem Łubieńskim – ornitologiem-amatorem, eseistą i autorem książki „Dwanaście srok za ogon” – oraz Urszulą Zajączkowską, poetką, botaniczką i artystką wizualną. Wychodząc poza wąską i niewystarczającą opozycję natura–kultura, uczestnicy spotkania zachęcali do eksploracji mikro- i makrokosmosu, poszukiwania odpowiedniej perspektywy, bycia „bliżej i niżej (z lupą, na kolanach, powoli)”, patrzenia „głębiej i szerzej”, by nauczyć się dostrzegać urodę świata w gnijącej materii oraz przyswoić sobie trudny szacunek dla roślin i zwierząt, które posiadają nie tylko „ciało”, ale także swoistego, pierwotnego „ducha”.
Colm Tóibín, jeden z najwybitniejszych współczesnych pisarzy irlandzkich, podczas rozmowy z Robertem Kuskiem mówił o charakterystycznym dla siebie, intensywnym i sensualnym doświadczaniu rzeczywistości. Tóibín szkicował własny „portret artysty w wieku młodzieńczym”, opowiadając o latach spędzonych w Irlandii, którą nazwał „krajem zmyślonym przez pisarzy” i od której literackiej realizacji – „szarej i nudnej” – jako chłopiec uciekał w stronę arcydzieł Kafki, Sartre’a i Hemingwaya. Tak jak porzucił literaturę irlandzką na rzecz literatury światowej, tak samo opuścił szare, przytłaczające wybrzeże rodzinnego miasteczka, by wyjechać do radosnej, zmysłowej i tętniącej życiem Barcelony, a potem jeszcze dalej – do Teksasu. Ale „ucieczka z Irlandii” okazała się równoznaczna z obsesyjnym do niej powracaniem: odnajdywaniem najpierw języka, który dawał poczucie „zadomowienia”, wywoływaniem z pamięci znanych krajobrazów, w końcu odkrywaniem w sobie zaskakującej tęsknoty za domem – tej samej, z którą radzić sobie musi Eilis Lacey, bohaterka „Brooklynu”, jednej z powieści Tóibína. „Nie byłem świadomy mojej irlandzkości, nie wiedziałem, że ona we mnie istnieje” – mówił pisarz i podkreślał jednocześnie, że jego pisarstwo wynika zawsze z głębokiego doświadczenia życia i z potrzeby poszukiwania dla niego metafory. O swoich powieściach mówił, że są jak „Pani Bovary”, ale bez „pani” i bez „Bovary” – składają się z najkruchszych, najprostszych i najcodzienniejszych rzeczy, opisywanych krótkimi zdaniami.
Pewnego razu, późnym wieczorem, Michel Faber podróżował autostopem przez Walię. Był przekonany, że o tej porze nikt się już nie zatrzyma i że zostanie w tym zapomnianym miejscu do rana, gdy obok niego stanął się samochód. W środku siedziała malutka staruszka o ptasim wyglądzie i bardzo wąskich nadgarstkach. Wsiadł i zaczął z nią rozmawiać, a po jakimś czasie zapytał, dlaczego właściwie mu zaufała, dlaczego nie bała się przyjąć go do samochodu, choć mógłby przecież ją obezwładnić, porwać, połamać jej delikatne nadgarstki. Staruszka odpowiedziała tak: „Długo wszystkiego się obawiałam, aż pewnego dnia stwierdziłam, że nie chcę opuszczać tego świata, wiedząc, że ciągle się boję. Zdecydowałam, że jestem bezpieczna. Zdecydowałam, że zaufam ludziom i podejmę ryzyko”. Tą opowieścią Michel Faber – autor powieści „Pod skórą”, „Szkarłatny płatek i biały” – podzielił się z słuchaczami podczas rozmowy z Olgą Szmidt. Pisarz mówił, że dwa słowa: „Zaufaj mi”, są kluczem do jego myślenia i twórczości, gdyż to właśnie zaufanie utrzymuje równowagę między jasną i ciemną strona ludzkiej natury. Faber z niezwykłą tkliwością i prostotą opowiadał także o pisaniu swojej ostatniej powieści, „Ksiąg dziwnych nowych rzeczy”, nad którą pracował wraz z umierającą żoną.
Na żadnej z edycji Festiwalu Conrada nie może zabraknąć twórców, którzy najintensywniej pracują na pograniczu języków: tłumaczy, i to nie tylko tych symultanicznych czy konsekutywnych, którzy umożliwiają spotkanie pisarzy zagranicznych z polską publicznością (a którzy w tym roku „wyszli z cienia” i wzięli udział w rozstrzyganym przez publiczność konkursie na najlepszego tłumacza/najlepszego prowadzącego). O tym, że wszystkie drogi prowadzą do Don Kichota (i Cervantesa), opowiadał Wojciech Charchalis, poznański tłumacz „pierwszej powieści nowożytnej”. O przekładaniu fragmentów dyskursu miłosnego, rozmaitych rejestrów językowych i muzyczności w „Mistrzu i Małgorzacie” mówił rodzinny tercet translatorski Bułhakowa w osobach Grzegorza, Leokadii i Igora Przebindów, natomiast Piotr Sommer odpowiadał na pytania Zofii Król, Małgorzaty Szczurek i Marcina Szustera o antologię „O nich tutaj”, która jest przekładem (i przykładem) wymykającym się wszelkim klasyfikacjom. Translacje w sensie (nie)ścisłym były również przedmiotem rozmowy Macieja Świerkockiego z Eleanor Catton, autorką „Wszystko, co lśni”, która opowiadała między innymi o „przekładaniu” własnej twórczości na ekrany filmowe i telewizyjne, o tłumaczeniu życia metaforą teatru, a także o próbach imitowania świata (w strukturach powieści), która to imitacja (lecz nie kopiowanie) staje się jednocześnie najlepszą metaforą samego przekładu.
Richard Flanagan, spytany o miłość, do poezji odpowiedział po prostu: „Słowo jest pierwszą piękną rzeczą, jaką poznałem”. To ojciec – jeniec wojenny pracujący przy budowie Kolei Śmierci – dał synowi powód do napisania „Ścieżek północy”, powieści ważnej i niełatwej dla Australijczyków, która – choć mogła być oskarżeniem – jest raczej próbą zrozumienia. Pisarz opowiadał również o własnej ścieżce, która podczas tworzenia powieści zaprowadziła go do japońskich strażników pilnujących jego ojca przy pracy. Jednego ze strażników Flanagan poprosił, by uderzył go w twarz w taki sam sposób, w jaki bito więźniów w obozach pracy. „Chciałem się dowiedzieć, jak to jest czekać na cios” – mówił pisarz. To namacalne doświadczenie zła, które czai się w człowieku, choćby utracił pamięć, te bardzo osobiste konfrontacje dały ostateczny impuls do stworzenia powieści.
O swoim podejściu do języka Flanagan opowiadał również na innym spotkaniu, w dialogu z Michaelem Cunninghamem. Mówił, jak ogromnego mozołu potrzeba, by pokazać, co się myśli, o konieczności mierzenia się z porażką oraz o literackim przekazywaniu duszy – ambicji, której nie wolno porzucać, choć jest skazana na niepowodzenie. Cunningham dopowiadał o podobnych doświadczeniach nazywania tego, co jest niemożliwe do wypowiedzenia. Porażka jest nieunikniona, ale sam trud nazywania, zbliżania się do znaczeń, poszukiwanie rytmu powieści są tym, co ją tworzy. W rozmowie z Flanaganem, a także podczas prelekcji do filmu „Godziny”, dzielił się również inspiracją, jaką była cecha łącząca Virginię Woolf i matkę pisarza – ambicja kobiet, która przerasta ich dzieła i powoduje ciągłe poczucie niedosytu. „Godziny” powstały z aktu odnalezienia uderzającego podobieństwa między tymi dwoma kobietami, mimo że „jedna z nich pisała powieści, a druga piekła ciasta”. Cunningham zdradził, iż również czuje, że jego powieści nie są nigdy ukończone, a trud nazywania nie ma końca.
*
Nie o wszystkich spotkaniach da się napisać w jednej recenzji, bo działo się naprawdę wiele. Można było spotkać i posłuchać gości takich, jak Marek Bieńczyk, Ryszard Koziołek, Andrzej Leder, Maria Peszek, Wojciech Górecki, Szczepan Twardoch, Ida Linde, Géza Röhrig czy młode pisarki ukraińskie: Natalka Śniadanko, Sofija Andruchowycz, Haśka Szyjan. Koncert, wystawy, warsztaty i pasmo filmowe, a także wieńcząca festiwal gala wręczenia Nagrody Conrada, którą otrzymała w tym roku Żanna Słoniowska za książkę „Dom z witrażem”, potwierdziły zasadność hasła przewodniego imprezy. Po wszystkich rozmowach – tych wysłuchanych i tych prowadzonych między jednym spotkaniem a drugim – po wieczorach i popołudniach spędzonych w jednym z rzędów widowni w Pałacu Czeczotki wyjeżdża się z Krakowa jednocześnie z nasyceniem i głodem, bo tak właśnie działa intensywność. Kumulacja doświadczenia spotkania z twórcami literatury i tymi wszystkimi, których ona niezwykle żywo obchodzi, daje satysfakcję, ale i poczucie, o którym rozmawiali Michael Cunningham i Richard Flanagan – są przecież myśli, których nie uda się nazwać i wypowiedzieć, można jedynie do tego dążyć. Należy pogodzić się z porażką, ale jaka to piękna porażka, jeśli rozbudza chęć dalszej rozmowy.
8. Conrad Festival: Intensywność
Kraków
24–30.10.2016