Pierwsze słowa „Utøpii” mógłby wykrzyczeć tłum oburzonych, kierujący swój gniew przeciwko finansowej elicie: „Znaleźliśmy się w kryzysie. Europa wymaga przebudowy. Musimy uwolnić się od źle pojętej władzy pieniądza”. Ale spektakl Andrzeja Pakuły poddaje krytyce inny rodzaj dążenia ku światu idealnemu.
Problemy wynikające z ekonomicznych warunków życia są i zawsze były oczywistym katalizatorem ruchów społecznych, oddolnego sprzeciwu, rewolucji. Sprowokowały także bunt na widowni, który rozległ się krzykiem podczas spektaklu Korporacji Teatralnej i Teatru Polskiego w Poznaniu: „Bzdura! Bujdy! Gówno!”. Kiedy teatralne postaci stwierdziły, że hasłem-fundamentem tożsamości Europy wolnej od zła jest wolność, kipiący gniewem mężczyzna wybiegł pod scenę, gdzie wdał się w polemikę z bohaterami przedstawienia. Dość gadania o wolności, kiedy pracujący za marne pieniądze na stacjach benzynowych ludzie dają sobą pomiatać – krzyczał Mariusz Adamski, dający się już rozpoznać jako poznański aktor, coraz wyraźniej deklamujący przydzielony mu tekst. Jako trybun ludowy świadczył o poparciu twórców spektaklu dla determinizmu ekonomicznego. Takie zamknięcie scen prezentujących Hannah Arendt jako zbyt pewną siebie, obojętną wobec zła lalkę, podało w wątpliwość nasze dążenie do wolności, równości i sprawiedliwości. Czyżby autorzy Utøpii chcieli dowieść, że marząc o lepszym świecie popełniamy błąd?
Istniejąca od dziesięciu lat Korporacja Teatralna skupia zdolnych i charyzmatycznych ludzi, którym udaje się realizować niemożliwe; jako niezależny teatr wystawiają autorskie spektakle na największych polskich scenach (np. Teatru Dramatycznego w Warszawie). Starają się przy tym mówić rzeczy ważne, programowo deklarując nawiązywanie dialogu z widzami i odkrywanie nowych środków wyrazu. Czy to nie utopia, którą udaje się realizować artystycznym ideowcom pod przewodnictwem Andrzeja Pakuły? Thomas More, projektując wymarzone społeczeństwo, zasiedlił nim nazwaną tak fikcyjną wyspę. Jej nazwa, zgodnie z greckim źródłosłowem, oznacza zarówno „dobre miejsce”, jak i „miejsce, którego nie ma”. Założyciel Korporacji, która wbrew wszystkim i wszystkiemu zaistniała w naszym świecie, zdaje się zapominać, że w sztuce sny stają się rzeczywistością. Stworzył swoją utopię, dzięki której może – choć wiem, że nie bez trosk – pracować, zapraszając do współpracy także innych artystów. A równocześnie kompromituje ogólną koncepcję utopii. Dlaczego?
Spektakl dowodzi, że każde marzenie o idealnym społeczeństwie wiąże się z groźbą przemocy, do której niechybnie prowadzi. Pragnienie doskonałości nie znosi różnorodności, nieuporządkowania i nieprzewidywalności. Utopia, jak w esejach Zygmunta Baumana, wiąże się tu z marzeniem o czystości. Czy pojęcie to mamy odtąd utożsamiać z totalitaryzmem? Z przedstawienia wynika, że próby wprowadzenia w życie idei nieskazitelnego społeczeństwa zawsze kończą się niepowodzeniem, bo wymagają zdominowania jednych przez innych, których wizja ustroju przeważa w danym momencie. Utopia to sen jednostki o sile, która pozwoliłaby jej „uszczęśliwić” wszystkich, nawet bez ich aprobaty. Twórcy spektaklu skojarzyli to – użyte przez More’a – określenie z nazwą wyspy, na której latem 2011 zginęło 69 osób (Utøya). Na scenie spotkali się i prezentują swoje racje Heinrich Himmler, Hannah Arendt i Anders Breivik. W towarzystwie młodzieńców z SS, męskich prostytutek i w cieniu spadającego na ziemię Felixa Baumgartnera jako rośliny doniczkowej (!) dowodzą, że każde marzenie o społecznej utopii prowadzi do tragedii.
Niezgoda na zastany kształt rzeczywistości kierowana jest często przeciwko Innym, łatwym do wskazania i napiętnowania kozłom ofiarnym. To właśnie Inni są obiektem ataku w pierwszej scenie spektaklu. Aleksander Machalica, przemawiając, najpierw napomknie o ewakuacji Żydów, ale już w drugiej części tego samego zdania powie wprost o planach eksterminacji całego narodu. Kiedy wymienia datę nocy długich noży, nie ma wątpliwości, że znany aktor wciela się w postać Heinricha Himmlera, który wkrótce po zdarzeniach z 30 czerwca 1934 roku został dowódcą SS. Jego monolog, poza początkowym fragmentem, to dosłownie przytoczone przemówienie Reichsführera, które w październiku 1943 roku wygłosił – właśnie w Poznaniu, o czym niewielu pamięta – do dowódców grup SS. Mowa ta, znana historii jako „pierwsze bezpośrednie potwierdzenie zbrodni Holokaustu” (cytat z programu spektaklu), rozpoczyna się zgodnie z zasadami politycznych wystąpień. Po chwili przybiera jednak zaskakująco osobisty ton. Machalica wychodzi zza mikrofonu. Mówi, jakby tłumaczył przyjaciołom: „Mieliśmy prawo, bo mieliśmy obowiązek ich wytępić, gdy oni chcieli wytępić nas”. Realizacja utopijnej wizji wymaga zdecydowanego działania. I ofiar.
Aleksander Machalica występujący w tym spektaklu w trzech diametralnie różniących się od siebie wcieleniach, zadziwiająco łatwo przekonuje publiczność do tworzonych przez siebie postaci. Jako mistrz ceremonii, niczym wyjątkowo rosły karzeł z filmów Davida Lyncha, prowadzi show – wywiad z Hannah Arendt sprowadzoną, specjalnie dla nas, „prosto z raju”. Aktor znakomicie wykonuje swoje zadanie, ale nie rozwiewa to wątpliwości o sens wprowadzenia tej postaci. Czy jeśli powiążemy trefnisia w czerwonych spodniach i zwierzchnika SS, lepiej zrozumiemy sformułowaną przez Arendt, płynącą z obserwacji Eichmanna, tezę o „banalności zła”? Skoro nikt nie jest zły z natury, jak twierdziła niegdysiejsza studentka Heideggera, to okoliczności czynią z nas oprawców, ale także ofiary lub bohaterów (co potwierdziły późniejsze – i te całkiem współczesne – eksperymenty i obserwacje Philipa Zimbardo). Może zatem chłopcy, którzy w czasie eksterminacji Żydów zabijali tysiące ludzi uznanych za śmieci, w wolnej Europie mogliby z miłości uczynić swoją profesję? Dzięki niej każdy z nich mógłby kupić sobie, na przykład, wymarzone futro…
„Utøpia” to spektakl, który nie próbuje ocalić żadnych wartości. Andrzej Pakuła i Jan Burzyński, którzy zdają się nie wierzyć w skompromitowaną Europę, krytykują utopię. Zamiast piętnować zło, które wraca, nawet dzisiaj, jako nienawiść do odmienności, tworzą kabaret, w którym ośmieszane jest wszystko. Hannah Arendt (grana przez Pawła Siwiaka w eleganckiej sukience i żółtych rajstopach, z małą, ciągle używaną, zamykaną popielniczką w dłoni) przedstawiana jest przez nich jako transseksualista o namiętnym, wzmocnionym echem głosie, który wydobywa się z głośników, deterioryzując jej postać i odrealniając prezentowane idee. Wykonujący masowe egzekucje SS-mani są mechanicznie pracującymi chłopcami w gatkach, którzy w innych czasach mogą się stać wrażliwymi męskimi dziwkami, a hasło „Europa wymaga przebudowy” okazuje się propagandowym zagajeniem zbrodniarza.
Symboliczne i językowe reprezentacje przemocy oddziałują tu silniej niż jakiekolwiek próby sprzeciwienia się jej. Jeżeli po spektaklu pozostaje w pamięci jakieś pouczenie, to wynika ono z ostrzeżenia przed słabością. Spomiędzy wierszy wyłania się tu krytyka wolności, która pozwala na bierność i odpuszcza nieprzygotowanie na atak sił zła; prowadzi do zepsucia, a w wymiarze filozoficznym – do usprawiedliwienia zbrodni. Z teatru wyszedłem z niczym, żałując, że nie tylko polityczna, ale i artystyczna utopia nie przynosi ocalenia, a dobre chęci bez dobrego scenariusza nie wystarczą do stworzenia dobrego spektaklu.
„Utøpia”
reżyseria: Andrzej Pakuła
scenariusz: Jan Burzyński, Andrzej Pakuła
dramaturgia: Jan Burzyński
scenografia: Natalia Pakuła
premiera: 8.01.2013
fot. Justyna Kochańska