Archiwum
27.10.2015

„Na szczęście wszystko się kiedyś kończy”

Olga Szmidt
Literatura

Najnowsza powieść Yiyun Li rozpięta jest pomiędzy dwoma okresami życia trójki głównych bohaterów – ich dorastaniem w Pekinie i powrotem do choćby jednostronnego kontaktu po śmierci Shaoai. Jej historia i rozpisana na kilkanaście lat powolna śmierć do pewnego momentu wydają się sytuować na drugim planie powieści i nie znajdują się w centrum zainteresowań ani narratorki, ani czytelnika. To jednak śmierć, mimowolnie, wpływa na losy trzech postaci i decyduje, do jakiej pustki będą zmierzać.

Moran, Boyang i rok od nich młodsza Ruyu są nastolatkami z bardzo różnym zapleczem kulturowym, ekonomicznym i oczekiwaniami wobec świata. Kiedy Ruyu, najbardziej osobliwa bohaterka tej historii, pojawia się w ich życiu, starsza dwójka przyjaźni się już od dawna. Jej wkroczenie do życia Moran i Boyang zmienia wiele, ale dziewczyna początkowo funkcjonuje w tej grupie jako egzotyczna, oderwana dotąd od współczesności i relacji międzyludzkich opierających się także na emocjach, przybyszka z innego świata. Takiego, na który dotąd składały się ciocie-babcie, wychowujące podrzuconą pod ich drzwi dziewczynkę w dziwacznym, katolickim wyznaniu. Chińska prowincja, na której nie reprezentowały (dwie stare kobiety i podrzutek bez ustalonej przeszłości) typowej rodziny, okazuje się jednak miejscem przyjaznym w porównaniu ze współczesnym Pekinem.

„Pełnia lata w Pekinie: potworny upał i wilgoć, a czasem chwila wytchnienia w postaci burzy. Miało się wrażenie, że jutro, pojutrze i przez całą wieczność życie będzie się toczyć dokładnie tak samo jak dziś: nagromadzone przy krawężnikach skórki arbuzów będą dalej gniły, wabiąc roje much. W zaułkach kałuże błocka przelewające się ze ścieków co prawda malały, lecz nim zdążyły całkiem zniknąć, zasilała je kolejna burza. Siedzący nad bambusowymi wózkami w cieniu pałacowych murów staruszkowie obojga płci chłodzili wnuczęta olbrzymimi wachlarzami, uplecionymi z liści turzycy, a gdyby zamknąć oczy i po chwili znów je otworzyć, można by prawie uwierzyć, że to te same co przed stu laty wachlarze i niemowlęta, ci sami dziadkowie o pomarszczonych twarzach, a całą scenę uchwycił na jednej z rzadkich już dziś fotografii i wkleił do podróżnego albumu zagraniczny misjonarz, którego potem stracono w pobliskiej prowincji za szerzenie zła”.

Dziewczynka wychowana w surowej powściągliwości i pobożności, z czasem przyjmuje od cioć-babć postawę wobec świata – skamieniałą i bezwzględną, chroniącą przed naporem wszystkiego, co zewnętrzne. W ostatecznej instancji to Bóg ma dla niej znaczenie. Ona, jako dziecko szczególne, ma podążać jego drogą, taszcząc ze sobą nieco za duży akordeon. Ruyu, wysłana do Pekinu pod opiekę obcej dotąd rodziny, którą poza rodzicami tworzą umierający dziadek i Shaoai – dwudziestoparoletnia studentka, jako jedyna z całej społeczności stawiająca czynny opór chińskiemu reżimowi. To zresztą decyduje o sposobie jej przedstawienia w powieści, eksponującym głównie ten aspekt jej krnąbrnej i buntowniczej osobowości. W życiu innych członków tej niewielkiej społeczności masakra na Placu Tiananmen (4 czerwca 1989 roku), która stanowi najistotniejszy historyczny kontekst powieści, odgrywa dużo mniejszą rolę. Trudno powiedzieć, czy ze względu na obawy nie komentują wydarzeń tak otwarcie jak Shaoai, czy przyjmują perspektywę jej ojca, sądzącego, że jakakolwiek forma protestu może im tylko zaszkodzić i niczego przy tym nie zmienić. Już kilka miesięcy po „krwawej łaźni”, jak pisze autorka, wiele wskazuje na to, że wydarzenie uznano za odległą przeszłość. Shaoai wydaje się doskonałą potencjalną główną bohaterką tej opowieści, a jednak jej lektury („Druga płeć”, „Mdłości” czy „Dżuma”), duma i retoryczna sprawność stanowią raczej męczący element życia Ruyu. Jej zimny protest polegający na odmowie użycia szminki przed obchodami święta narodowego ChRL, eksponuje osobowość dziewczyny, która pozostaje w obojętnej relacji ze światem, jaką wniesie w dorosłe życie.

Fragmenty powieści poświęcone znajomości Ruyu z pracodawczynią w Ameryce stanowią ciekawy, choć może już nieco przebrzmiały i schematyczny, portret bogatych, nie najmądrzejszych przedstawicieli aspirującej klasy średniej. Ruyu obserwuje Celię i jej przyjaciółki z przyjazną pogardą, dostrzegając zastanawiającą prawidłowość. „Każda z osobna była interesująca, ale w grupie zdawały się wzajemnie negować swoje indywidualności banalnym zachowaniem. […] Tym, co kazało im szukać towarzystwa sobie podobnych, było zapewne osamotnienie, lecz gdy zasiadały razem w salonie Celii, osiągały tylko tyle, że każda sprawiała wrażenie jeszcze bardziej brawurowo osamotnionej”.

„Łaskawszy niż samotność” jest utkane z mniej lub bardziej misternych refleksji i spostrzeżeń – dotyczących zarówno świata zachodniego, jak i Chin – tych z XXI wieku, jak i sprzed dwudziestu lat. Podążanie za tajemnicą (dość jednak oczywistą w ostatecznym rozrachunku) nie jest jednak tym, co powinno najbardziej do tej książki przyciągać. To raczej masochistyczne upajanie losami bohaterów, które nie tylko nie układają się szczególnie szczęśliwe, ale wydają się przede wszystkim pozbawione wypełnienia – doświadczeniem, własną osobowością czy relacją ze światem zewnętrznym. Wszyscy troje prowadzą swoje życie na dość różne sposoby. Boyang jest przecież dobrze sytuowanym, nowoczesnym Chińczykiem, który kapryśnie spędza czas z nie najbliższą, ale całkiem atrakcyjną kobietą skupioną na imprezach i głośnych koleżankach (subtelne portrety dalszoplanowych postaci z pewnością nie są największą zaletą tej książki). Jest atrakcyjny, śmiały i na pierwszy rzut oka nie wygląda na wydrążonego emocjonalnie. Podobnie jak dawne przyjaciółki, ma za sobą nieudane małżeństwo, które w powieści stanowi tylko mgliste wspomnienie. Takie też wydaje się życie bohaterów „Łaskawszego…” – niewyraźne, pozbawione inspirujących wydarzeń, sprowadzone do kilku niemal wymuszonych doświadczeń. Tak wygląda praca pamięci w powieści Yijun Li  żywe, pełne barwy należą do tego, co minione.

Moran podobnie jak Ruyu mieszka w Ameryce, lecz jej kontakty także są ograniczone, podobnie jak jej życie poddane reżimowi powtarzalności, precyzji i unikania większych emocji czy doświadczeń. To jednak nie monotonia codziennego życia ją wyniszcza, ale zmiana w niej samej: „Jak jednak Moran miała wyjaśnić, że to nie serce w niej pękło, lecz wiara w samotność?”. Trudno sobie wyobrazić rozwód spowodowany pragnieniem pełnej samotności jednego z małżonków. Podobnie jak trudno nie odnieść wrażenia, że mimochodem Yiyun Li kreśli przejmujący w swoim nieustającym smutku portret średniego pokolenia Chińczyków – tych, którzy wyjechali za Zachód i tych, którzy zostali, ale swoje życie pokierowali w stronę formy bez formy, życia bez właściwości. Jeżeli przyjrzeć się tej powieści bliżej, odsłania się mniej oczywista niż w przypadku losów Shaoai, studentki usuniętej z uczelni z powodów politycznych, skromne, ale dotkliwe rozpoznanie najgłębszych skutków działania reżimu – właściwie pozbawionego jakiejkolwiek idei, utrzymywanego na bazie wściekłego kapitalizmu, strachu i braku poszanowania praw człowieka. Także w tym kontekście warto dostrzec, że tak jak narratorka zauważa, że własnego „ja” trzeba się dorobić, tak podmiotowość nie jest kategorią bezwarunkową.

W „Łaskawszym…” chiński reżim nie jest przedstawiony histerycznie. Wtłoczony w ramy wielokulturowej powieści, ujawnia wprawdzie pod względem emocjonalnym subtelne tony, ale staje się na wskroś nieludzki. Wydobywa z ludzi pragnienie ucieczki donikąd, bez względu na koszty, które w ostatecznym rozrachunku są bardzo wysokie. Także w tym przypadku bohaterowie na różne sposoby borykają się z dwoma problemami: osaczającą, wspólną przeszłością i brakiem przeciwwagi w życiu teraźniejszym.

Yiyun Li, „Łaskawszy niż samotność”
przeł. Michał Kłobukowski
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2015

alt