Archiwum
13.04.2016

Na przecięciu sztuki i biznesu

Anna Bartosiewicz
Sztuka

Hasła typu „pierwsze” i „międzynarodowe”, wywołują u mnie reakcje alergiczne – tak też było w przypadku pierwszej odsłony International Art Fair Warsaw 2016. Stolica ma już tego typu wydarzenia – Warszawskie Targi Sztuki, których 14. edycja odbędzie się w październiku. Postanowiłam jednak dać szansę tajemniczemu organizatorowi – spółce o nazwie Art Fair.

Pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi na myśl po wejściu na stadion PGE Narodowy, to podobieństwo Art Fair do imprezy w Arkadach Kubickiego. Warszawskie Targi Sztuki jednak, w przeciwieństwie do inicjatywy na stadionie sportowym, są: primo – dużo większe, secundo – mają świetną promocję, tertio – zdążyły wyrobić sobie renomę.

Oba wydarzenia zostały stworzone z myślą o galeriach komercyjnych i mają dość tradycyjną ekspozycję – różnej wielkości stoiska ułożone w rzędach. Brakuje mi na tego typu targach w polskim wydaniu performansów, zawłaszczania architektury i odważnych instalacji, tak powszechnych na sztandarowych imprezach z gatunku „międzynarodowych”. Tę passę mógłby przełamać modułowy regał „Text Block”, który zdominował przestrzeń wystawienniczą grupy tre. Wielkoformatowy mebel izraelskiego artysty, Pini Leibovicha, mógł w ciekawy sposób zdekonstruować starannie uporządkowaną przestrzeń targów, ale niestety został umieszczony w mało widocznym miejscu. Zamiast tego widz mógł obejrzeć ukryte pod stołami na stoisku Art Space Zurich instalacje z ziemniaków.

Przychodzi mi na myśl również inna „pierwsza” impreza – Targi Sztuki w Krakowie. Miały one jednak tę wadę, że nie były wcale pierwsze, ponadto organizator, firma Targi w Krakowie, nie zna rynku sztuki od środka (specjalizuje się w tak różnych imprezach, jak BlachTech Targi Obróbki, Łączenia i Powlekania Blach czy czy HoReCa Targi Wyposażenia Hoteli i Gastronomii).

Art Fair, powstałemu w połowie 2014 roku szefują Beata Roszkowska i Marcin Roszkowski. Roszkowska pisze na swojej oficjalnej stronie, że „jest entuzjastką, kolekcjonerką i propagatorką sztuki” (na co dzień prowadzi galerię Le Marchand). Z kolei Roszkowski dał się poznać jako przedsiębiorca, prezes Instytutu Jagiellońskiego i wydawca Biznes Alert. Mamy więc zderzenie sztuki z biznesem spojone wspólnym nazwiskiem.

Wróćmy jednak do samych targów, które nie tylko we mnie wywołały poczucie zawodu. Na zwiedzenie wszystkich „pawilonów” wystarczyła godzina wnikliwego oglądania. Mimo że organizatorzy deklarowali, iż na podium targów staną sztuki wizualne, to zabrakło na nich wideo artu, a instalacje miały skromną reprezentację w przestrzeni Art Space Zurich dzięki automatom do malowania Andreasa Martiego oraz wspomnianym ziemniakom. Tradycyjna scenografia targów korespondowała z klasycznym medium – malarstwem i fotografią, które przeplatały mniej liczne rzeźby. Swoje stoisko wykupiło między innymi Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku, nie zabrakło także rzeźb Igora Miotoraja.

Biorąc powyższe pod uwagę, należałoby raczej mówić o silnej reprezentacji sztuk plastycznych, aby użyć zwrotu, który wyszedł już z obiegu. Wśród malarzy nie zabrakło dużych nazwisk, jak wystawiany przez gliwicką galerię Esta Jan Pamuła, nazwisk brzmiących znajomo w kontekście organizatorów, jak Aleksander Roszkowski, oraz artystów z pokolenia Y, jak Lena Achtelik.

Oczywiście są i plusy tego wydarzenia, a do nich niewątpliwie należy włączenie do Art Fair polskiego designu, w którym mamy silną reprezentację. Podczas wydarzenia na PGE Narodowym mogliśmy obejrzeć meble polskich projektantów, nagrodzone prestiżowymi Red Dot Awards (m.in. biurko do pisania EMKO – laureata edycji z 2014 r.), mieliśmy okazję zobaczyć trójwymiarowe lustra („Tafle”) z Zieta Prozessdesign, rękodzieło z krakowskiej Galerii BB czy wreszcie dizajnerskie stojaki pod smartfony w kształcie czaszek, zegar ścienny z kolorowych gumek recepturek i inne projekty Bartosza Muchy, twórcy marki Poorex. Artysta siedział podczas targów na swoim słynnym „Duporecie” z płyty OSB.

Oprócz galerii do udziału w projekcie zostały zaproszone internetowe serwisy artystyczne, między innymi artinfo.pl, photoculture.pl i whyart.pl. Chociaż przeważali polscy wystawcy, to swoją ofertę prezentowali także goście z Chin, Ukrainy, Wielkiej Brytanii, Turcji, Austrii, Niemiec czy Szwajcarii, dzięki czemu udało mi się między innymi zaopatrzyć w przewodnik po zuryskich galeriach.

Na Art Fair nie zabrakło także żartów artystycznych i prac feministycznych. Z tych pierwszych w oczy rzucał się sedes umazany gównem – na szczęście sztucznym (określenie „kał” byłoby co najmniej nie na miejscu) i zapchany fanzinami, w których czytamy na przykład: „– za co nienawidzisz sasnala? za wszystko / sasnal krasnal dupek głupek – studenci o sasnalu”. Natomiast nurt feministyczny reprezentowała Małgorzata Kalinowska, której płaskorzeźby z damskiej bielizny wywarły na mnie pozytywne wrażenie. Przypominają swoją strukturą prace Małgorzaty Markiewicz i Ewy Pinińskiej-Bereś. Odwołują się również do kobiecych narządów płciowych, ale został w nich wyeksponowany aspekt uciemiężenia kobiet, na przykład praca „ciało” przedstawia wyhaftowaną, zaszytą waginę w koronkowych majtkach, a do odbierania kobietom możliwości decydowania o swoich narządach rozrodczych nawiązuje „cisza” w haftowanej oprawie od obrazu umieszczonej na biustonoszu.

Jeżeli organizatorzy Art Fair nie chcą wpaść w tę samą pułapkę, co Targi w Krakowie, powinni odejść od konwencji tradycyjnej architektury muzealnej i przewietrzyć nieco przestrzeń konferencyjną Stadionu Narodowego. Przede wszystkim należałoby znaleźć pomysł na to, jak wyjść poza wąskie ramy stoisk wystawienniczych i galerii komercyjnych. Pozostaje mieć także nadzieję, że organizatorzy wyciągną wnioski i uczynią drugą edycję imprezy bardziej interdyscyplinarną.

International Art Fair Warsaw
Warszawa, PGE Narodowy
7–10.04.2016

alt