Tegoroczne Spotkania Teatralne „Bliscy nieznajomi” przez tydzień przetrząsały Poznań w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania o status herosów i heroin.
Wystawa grupy artystycznej Łódź Kaliska na Placu Wolności stanowiła swego rodzaju esensję idei festiwalu, który zebrał spektakle przywołujące na scenę klasycznych bohaterów, lecz poddające ich jednocześnie współczesnej interpretacji. Łódź Kaliska herosem obwołuje bowiem Richarda Hamiltona – ikonę popkultury i twórcę pop-artu. O współczesnych herosów pytano też przechodniów, którzy wcale nie sięgali do archetypów, tylko bez wahania przywoływali takie osoby, jak Kuba Wojewódzki czy Jan Paweł II.
Tymczasem na deskach Teatru Polskiego codziennie demaskowano słabości dawnych wielkich bohaterów. Tym, co nie pozwala nam ich dzisiaj zrozumieć, jest przede wszystkim fakt, że postrzegamy herosów jako ludzi opętanych. Poczynając od Bernarda z Clairvaux, którego gorliwa wiara budziła wybuchy wesołości lub współczucie, przez godnego pożałowania Don Kiszota, aż po miotającego się w gorączkowych drgawkach Hamleta – wszyscy to szaleńcy.
Szaleństwo skazuje człowieka na społeczne wykluczenie, co bardzo dobitnie przedstawiono w „Don Kiszocie” w reżyserii Macieja Podstawnego. Błędny rycerz na ulicach i dworcach dzisiejszej Warszawy jest nieszczęśliwym outsiderem. Gorzej, jest zepchniętym na margines bezdomnym, który tuła się gdzieś między rynsztokiem a burdelem i nigdzie nie znajduje zrozumienia dla swojej odmienności. Dlatego Don Kiszot (przekonująca kreacja Adama Ferencego) znika gdzieś, przepada i, choć szukają go aktorzy na scenie oraz w happeningu na ulicach stolicy, już się nie znajdzie. Wydawałoby się, że ucieczka przed życiowym pragmatyzmem mogłaby zrobić z niego bohatera naszych czasów, lecz niestety nie jest to kraj dla romantycznych rycerzy. Don Kiszot pozostaje w naszych oczach niegroźnym bezdomnym wariatem i większą sympatią darzymy Sanczo Pansę (przezabawny Dobromir Dymecki), który za nic ma ideały i właśnie dzięki codziennemu pragmatyzmowi doskonale zaadaptował się do życia na społecznych pograniczach.
Tak naprawdę szaleństwo nie tkwi w samych bohaterach, ale jest cechą przypisywaną im przez innych. Ten problem wyeksponował „Hamlet” w reżyserii Dymytra Bogonazowa – u niego każda postać ogarnięta jest pewnego rodzaju opętaniem, każda przejawia fizyczne objawy szaleństwa, które uzewnętrzniają jej niepokój i rozterki. Mówi się jednak tylko o szaleństwie Hamleta, który zresztą twierdzi, że jego szaleństwo to gra. Komu w tym wypadku należy zaufać? Kto tak naprawdę jest bohaterem „Kiedy szaleją wielcy tego świata”? Granica między herosem a szaleńcem pozostaje nieuchwytna.
Postacie w ukraińskim „Hamlecie” w dużej mierze pozbawione były indywidualnego rysu – stawały się sylwetkami z malowideł, figurami szachowymi, marionetkami. Podobnie wyglądał „Edyp” tego samego reżysera. Antyczni herosi niczym się nie różnili od klasycznych greckich posągów, ożywali tylko na chwilę, by wygłosić swoje kwestie, i zamierali z powrotem. Oto, co pozostało po mitycznych herosach: pokruszony marmur i kilka opowieści o bohaterskich czynach. Bogonazow oddał jednak człowieczeństwo Edypowi i Hamletowi, pozwolił im ostatecznie zaistnieć jako ludziom z krwi i kości, pozostawiając iskierkę nadziei, że to właśnie dzięki swym ludzkim cechom pozostali w kulturze jako herosi.
Takiemu ikonicznemu wizerunkowi bohatera niedaleko jest do bohaterów współczesnej popkultury Supermanów czy Batmanów. Grę z pop-kulturą podjął między innymi polsko-czesko-słowacki projekt „Jánošík, Janosik, Jánošík”, który okazał się próbą odczarowania legendy o tatrzańskim rozbójniku i przedstawienia jej z trzech odmiennych narodowych perspektyw. Spór o Janosika pozostał nierozstrzygnięty, spektakl jednak uświadomił widzom jak bardzo sposób postrzegania bohaterów determinowany jest przez kulturę, w której funkcjonują. Wątki współczesne i narodowe stały się też inspiracją dla Piotra Ratajczaka, który spektaklem „Sorry, Winnetou” starał się wyjaśnić, dlaczego nie da się wystawić przedstawienia o bohaterze w obozie dla uchodźców. Niezwykle istotne jest bowiem (nawet w ścisłym kręgu członków Unii Europejskiej), nie tylko JAKI, ale przede wszystkim CZYJ jest bohater. Jeśli być bohaterem, to w słusznej sprawie – domagać się wolności dla SWOJEJ grupy społecznej lub etnicznej, właśnie jak Janosik czy Winnetou.
W kwestii wolności wypowiedziały się także kobiety. Heloiza (przejmująca Matylda Podfilipska w „In Extremis” w reżyserii Iwony Kempy) nie była kolejną po Ginewrze i Izoldzie legendarną kochanką, lecz raczej jedną z pierwszych kobiet wyzwolonych, która w mistycznych mrokach średniowiecza walczyła o wolność dla swojego człowieczeństwa i fizyczności. Los heroin wyraźnie determinowany jest właśnie przez ich fizyczność. Teatr imienia Stanisława Ignacego Witkiewicza zaprezentował „Sytuacje wg «Medei»” w reżyserii Bartłomieja Wyszomirskiego, w którym postać Medei została brutalnie rozdarta na dwie części, dwie kobiety, dwie aktorki. Uzależnione od siebie, zniewolone jedna przez drugą, szarpiące się z losem i ze sobą nawzajem. Nie wiadomo, która była prawdziwszą Medeą, która wiarygodną bohaterką. Taka dwoistość kobiecej natury uwidoczniła się także w „Elektrze” w reżyserii Mihaia Măniuţiu – nie sposób było oprzeć się wrażeniu, że siła Elektry wynika raczej z męskich niż kobiecych cech jej charakteru. Kultura europejska wciąż najwidoczniej utrzymuje, że heroiny muszą być słabsze od herosów.
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o status herosa we współczesnej kulturze. Jedynym bohaterem, który na sam koniec festiwalu pozostał na scenie, by zdać relację z tego, co wydarzyło się naprawdę, był Horacjo z „Hamleta”. Zwykły człowiek, sługa, prostaczek – może dlatego właśnie odporny na przeciwności losu. Można mówić o upadku autorytetów i o naiwności teatralnego widza, ale wygląda na to, że dziś najbardziej ceni się człowieczeństwo i to właśnie zwykli ludzie chcą być herosami. Zwykli „my”.
IV Europejskie Spotkania Teatralne BLISCY NIEZNAJOMI
Herosi i heroiny
Poznań, Teatr Polski, 11 – 17.04.2011
fot. Marek Zakrzewski