Archiwum
19.02.2019

Mój ty Boże

Bartosz Rosenberg
Teatr

„Mój ty Boże” – sformułowanie, używane niegdyś przez panią Stanisławę, repatriantkę z serialu „Klan” (nieodżałowana Kazimiera Utrata), które zwykle wymawiała w tonie dramatycznego przerażenia – jest najlepszym komentarzem spektaklu „Bachantki” Mai Kleczewskiej.

Teatr Powszechny w Warszawie trzyma rękę na pulsie. Dba, aby jego widzowie nie pozostawali z dala od bieżących problemów. Troszczy się o nich już od samego progu. W foyer bachantka Ino (Karolina Adamczyk), którą Kleczewska wywiodła z Czarnego Protestu – w czarnym kostiumie i w spodniach z wycięciem eksponującym jej nagi srom – siedzi na stołku z rozstawionymi nogami. Później przechadza się, trzymając w rękach karabin. Przypatruje się mężczyznom, zaczepia ich i bezczelnie wbija wzrok w ich twarze. W zamian oni, często ukradkiem, przyglądają się jej – zwłaszcza temu, co Adamczyk ma między udami.

Tak nastrojona publiczność czeka na wejście do sali teatralnej. Jednak zanim usiądą, muszą przejść selekcję – „panowie na lewo, panie na prawo” – jak na obozowej rampie. Widzowie zajmują miejsca według dyspozycji. Zasiadają na konstrukcji, która jest scenografią przedstawienia, a zarazem trybuną stadionową, widownią antycznego teatru i ławami sejmowymi, stanowiącymi instalację zatytułowaną „Unionizing the Polish Parliament” Jonasa Staala.

Spektakl zaczyna się od pseudofilozoficznego monologu autorstwa Łukasza Chotkowskiego. To traktat o akcie mowy i wydobywaniu głosu, który wygłasza Aleksandra Bożek (bachantka Autonoe) z manierą zapożyczoną od monologujących aktorów Warlikowskiego. Stojąc przy mównicy, z namaszczeniem wypowiada coraz to bardziej puste myśli Chotkowskiego. Tym refleksjom towarzyszy pokazywany na telebimie obraz drżenia strun głosowych. Zabieg zaglądania wziernikiem do gardła Kleczewska zaczerpnęła zapewne z „Juliusza Cezara” Romeo Castellucciego – którego twórczością regularnie się inspiruje – często prowokując tak wrażenie przekroczenia granicy plagiatu.

Kleczewska rozpakowuje w „Bachantkach” tobołek stereotypów i zgranych patentów. Oczywiście musi pojawić się transwestyta (Michał Jarmicki jako Kadmos). Obowiązkowo przestrzeń wypełniają krzyk, głośna muzyka, bezsensowne wygibasy. Robione jest fellatio mikrofonu obleczonego w prezerwatywę. Przeprowadzane są również, tak lubiane przez reżyserkę, treningi – tym razem karate. Wykonuje je Ino, walcząca o dostępność środków aborcyjnych i prawo do usuwania ciąży. Jej walka urasta w spektaklu do rangi najwyższego znaku wolności, jakiej mogą pożądać kobiety. Sprawę komplikują jedynie nierozumni panowie w garniturach, reprezentujący głos ciemnego ludu i tłamszący wolnościowe dążenia kobiet. Ich przedstawicielem jest Penteusz (Michał Czachor), który zakazuje wprowadzenia kultu Dionizosa, a także uczestnictwa kobiet w obrzędach bachicznych. Ten smutny człowiek, zanim zostanie rozerwany na strzępy przez menady, da się oszukać Ino, której zakazane tabletki wczesnoporonne dostarczy… robot sterowany przez doktor Rebeccę Gomperts – holenderską lekarkę, która już w 2003 roku pomagała Polkom dokonywać aborcji na pokładzie statku „Langenort”. W taki oto sposób Kleczewska robi króla Teb na szaro.

Gdzie jesteś, boże Dionizosie? Na pewno nie wstąpił on w Sandrę Korzeniak, która grając podwójną rolę – Dionizosa i Agawe – jest zupełnie niewidoczna i niedbale mruczy coś pod nosem. Jej postać nabiera sensu dopiero, gdy wiedzie Penteusza na bachanalia. Może wtedy ogrzać się w charyzmie aktorskiej Michała Czachora nadającego tej scenie metafizyczny wymiar. Kleczewska jest mistrzynią takich kameralnych i esencjonalnych sytuacji. Szkoda, że porzuca tę estetykę na rzecz porozumiewania się z widzem najbardziej schematycznymi argumentami i bije go po głowie maczugą uproszczeń. Czyżby nie wierzyła w inteligencję swoich odbiorców?

Nachalne niszczenie tajemnicy tekstu „Bachantek” i ukazywanie, „jak głęboko w kulturze europejskiej zakorzeniony jest szowinizm i patriarchat”, doprowadza do tego, że Maja Kleczewska – w imię wyzwolenia spod męskiego buta – zmienia się w ideologa radykalnie spłycającego sens antycznej tragedii. Eurypidesowski tekst oddaje jednak w ręce innego mężczyzny, Łukasza Chotkowskiego, który „nowocześnie” poucza kobiety, jak mają walczyć o swoje prawa. Ale Chotkowski to nie Eurypides. Dzieli go od greckiego tragika przepaść, której nie sposób zasypać. I nic tego nie zmieni, nawet wijące się węże na ramionach aktorów.

 

Eurypides, „Bachantki”
przekład: Stanisław Hebanowski

scenariusz sceniczny: Maja Kleczewska, Łukasz Chotkowski
reżyseria: Maja Kleczewska
dramaturgia: Łukasz Chotkowski
muzyka: Cezary Duchnowski
instalacja „Unionizing the Polish Parliament” (2018): Jonas Staal
kostiumy: Konrad Parol
kostiumy Dionizosa i Agawe: Sandra Korzeniak
światło, ustawienie kamer, projekcje: Jacek Kędzierski
Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera w Warszawie
premiera: 7.12.2018

fot. Magda Hueckel