Archiwum
19.06.2017

Między Rurytanią a Bordurią, czyli smutek snów o potędze

Arkadiusz Kalin
Literatura

W najnowszej książce pod tytułem „Międzymorze. Podróże przez prawdziwą i wyobrażoną Europę Środkową” Ziemowit Szczerek krąży wokół wielu tych samych tematów i motywów, co we wcześniejszych swych dziełach, ale ma okazję je tutaj rozwinąć. To powieść drogi, podobnie jak „Siódemka”, prowokacyjna opowieść niby o nich, a jednak o nas, jak „Przyjdzie Mordor i nas zje” (choć nie tak fikcjotwórcza), relacja z podróży po kilkunastu państwach Europy Środkowo-Wschodniej pogłębiona o kulturowe i historyczno-politologiczne analizy w duchu „Tatuażu z tryzubem”. A być może najbardziej Szczerek powraca tu do najmniej docenionej książki, „Rzeczypospolitej zwycięskiej. Alternatywnej historii Polski”. „Międzymorze” to „szczerkowszczyzna” w czystej postaci, także jeśli chodzi o rozpoznawalny styl autora. Wartością samą w sobie jest ta nonszalancka fraza literacka, która zachwyciła czytelników wcześniejszych jego książek – połączenie erudycji z popkulturowym slangiem w humorystycznym lub chociaż ironicznym skrócie, mistrzowskie operowanie parodystyczną kondensacją stereotypu, (tragi)komiczne obrazki rodzajowe, a także błyskotliwe komentarze do wydarzeń z najnowszej polityki.

Tytuł może się jednak wydawać mylący. Wskazuje on bowiem wprost na dawną piłsudczykowską ideę federacji państw pomiędzy morzami: Bałtyckim, Czarnym i Adriatykiem (oczywiście pod przywództwem Polski), która ostatnio znów zaprzątnęła wyobraźnię prawicowych publicystów i została przypomniana w kilku książkach, ale przede wszystkim ponownie za odgrzewanie tego geopolitycznego kotleta zabrali się politycy rojący o mocarstwowości Polski. Oczywiście Szczerek z tymi mrzonkami polemizuje i ironizuje (podobnie jak w „Rzeczypospolitej zwycięskiej”), ale nie stanowi to głównego tematu książki (kwestia Międzymorza pojawia się dopiero na stronie 68). Bliżej tej publikacji do problematyki ostatniej książki Przemysława Czaplińskiego pod tytułem „Poruszona mapa”, w której autor próbował opisać naszą kulturę w relacji z ważnymi dla niej kulturowo regionami Europy, przez nasze o nich wyobrażenia, głównie literackie, poszukując przy tym odpowiedzi na pytanie o kształtowanie się polskiej nowoczesnej tożsamości. Lub jeszcze szerzej: Szczerek śledzi relacje kulturowych peryferii, którymi były i są nadal kraje Europy Środkowo-Wschodniej, w stosunku do wielowiekowego, zachodniego centrum cywilizacyjnego (obecnie Unii Europejskiej), realizowane czasem także przez próby mocarstwowej autonomii (typu projekt Międzymorza) lub poprzez dystansowanie się bądź przytulanie do zastępczego centrum, którym stawała się Rosja. Żeby nie było co do tego wątpliwości, autor raczy nas na początek przydługim i dość nudnawym mottem-cytatem o peryferiach z tekstu cenionego badacza tej kwestii – Tomasza Zaryckiego. W rzeczywistości Szczerka bardziej niż reanimowane Międzymorze zaprzątają relacje centrum–peryferie, kwestie tożsamości narodowej, regionalności lub ponadnarodowości, jak fenomen słowiańskości, a Międzymorze to oczywiście pseudonim dla Europy Środkowej i poszukiwania idei łączących narody w tej części kontynentu, co zresztą najczęściej objawia się różnymi kuriozami.

Podobnie jak tytuł, cała książka – wydawałoby się – jest nie do końca udana. Choć składa się z kilkudziesięciu krótkich rozdziałów, to bywa rozwlekła, jak gdyby autor chciał pomieścić tu wszystkie podróżnicze impresje, które nie znalazły się w poprzednich dziełach. Wiele jej fragmentów było zresztą publikowanych w czasopismach lub w internetowych portalach, więc to po części książka już znana. W związku z tym bywa czasem nużąca, odbiegając od głównych idei przyświecających kompozycji publikacji i wikłając się w peryferyjne relacje z peryferii. W zasadzie jeśli ktoś czytał wcześniejsze publikacje Szczerka, to już prawie wszystko wiadomo od początku. A jeśli ktoś jeszcze czytał Stasiuka, to już robi się to dość nudne – podobna impresyjno-nonszalancka fraza, finezyjność przemieszana z wulgarnością, germańskie formotwórstwo i perfekcja kontra wschodnie rozchełstanie mentalne i chaos formy. To już było. Te same peryferie, zadupia i Babadagi. Oczywiście, to Stasiuk w swojej dobrej formie, powiedzmy, sprzed dziesięciu lat. Więcej tu też Stasiukowej ironii z „Dojczlandu” niż zachwytu ruinami Południa z „Jadąc do Babadag”. Cóż, ta sążnista książka może nie do końca przekonywać, ale jednak jest w niej znacznie więcej niż tylko stasiuko- i autorepetycje.

Szczerek, inaczej niż Stasiuk, eksploruje również światy wyobrażone, będące konstruktami społecznymi – narodowymi wyobrażeniami o sobie i innych, mitologiami nacjonalistycznymi, mesjanistycznymi ideami słowiańskości, wschodniości i zachodniości, fantazjami etnogenetycznymi na pograniczu fascynującego zmyślenia, ignorancji historycznej i psychopatycznego narcyzmu narodowego. Te fantasmagorie, przebijające twory wyobraźni największego naszego bajkopisarza narodowego, Wincentego Kadłubka – zwanego dla niepoznaki kronikarzem – bywają całkiem zabawne, jak ta ze starożytnym imperium Lechitów, zapożyczona właśnie od Kadłubka, ale twórczo obecnie rozwijana, lub inna – z niemniej starożytną manią Macedończyków, która przeobraziła Skopje w jakiś pseudoantyczny Disneyland. Ale pojawiają się i te mniej ucieszne – na przykład z „rzymskimi salutami” i „starohinduskimi symbolami szczęścia”. Szczerka wyróżnia zatem, spośród wielu podróżniczych relacji, głównie opowieść o tym, co „ojciec” postkolonializmu – Edward W. Said nazwał geografią wyobrażoną (kreatywną, imaginatywną). Oznacza to wizje geograficzne zdeterminowane kulturowo-politycznie, które odgrywają szczególną rolę w praktykach kolonizacyjnych, w tym samokolonizacyjnych. To czasem postulowane projekty polityczne, jak Mitteleuropa, Międzymorze czy Bałtoskandia. Pasjonujące w książce Szczerka jest jednak rozszerzenie tej geografii imaginatywnej na często baśniowe wizje przeszłości, choć determinujące realną współczesną politykę i poczucie dumy narodowej, a także kształtujące stereotypy o sobie i sąsiadach, jak w przypadku odrzucania słowiańskich korzeni przez Macedończyków i Rumunów na rzecz starożytnych, greckich i rzymskich korzeni, podobnie jak to niegdyś bywało z polskimi Sarmatami. To także prezentacja geografii kreacyjnej będącej również historiami alternatywnymi państw i narodów, w tym spełnionymi, jak na przykład polskość na Wileńszczyźnie (jak wyglądałaby Polska, gdyby została włączona do ZSRR). A do tego dochodzą jeszcze różnorakie współczesne teorie spiskowe: zamach w Smoleńsku, światowy spisek antybułgarski, knowania Zachodu przeciw Serbii, NATO przeciw Rosji, lewackiej Unii Europejskiej przeciwko tradycyjnym wartościom i tak dalej, które zdobywają popularność głównie dzięki internetowi, przez co każda bzdura z prędkością światła znajduje swych raczej nieświatłych wyznawców.

Geografia wyobrażona narodów środkowoeuropejskich to także wymyślone i z reguły popkulturowe wizje wschodnioeuropejskości, stworzone na Zachodzie dla oswojenia dziwnych, a czasem groźnych peryferii wschodnich kontynentu. Szczerek przedstawia je nam w eseistycznym zakończeniu książki, które równie dobrze mogłoby stanowić jej wstęp. Sam zresztą tworzy własne nazwy, jak Poradziecja (byłe republiki ZSRR) czy Poniemiecja (polskie ziemie zachodnie). Wcześniej Szczerek odwoływał się do Tolkienowskiego Mordoru, w „Międzymorzu”, spośród szeregu popularnych zachodnich wyobrażeń wschodnioeuropejskości kondensujących typowe stereotypy autor szczególnie upodobał sobie Rurytanię – idylliczną wizję prymitywnej sielskości wschodniej, oraz Bordurię – krainę zamordyzmu i totalitaryzmu. I właściwie pomiędzy tymi biegunowymi wyobrażeniami rozgrywa się cała opowieść o podróżach autora po geografii imaginacyjnej Europy Środkowo-Wschodniej, zwanej tu Międzymorzem, która nigdy nim nie będzie:

Jeżdżę po tych Rurytaniach zamieniających się w Bordurie. Po tym śnionym przez wielu, a niemożliwym Międzymorzu. Niemożliwym właśnie przez to, że tworzą je Bordurie, a Bordurie ze swoimi nacjonalistycznymi resentymentami nie są zdolne do żadnego porozumienia i nic razem nie zrobią.

„Międzymorze” to w efekcie przewodnik po pseudowspólnocie Europy Środkowej, albowiem okazuje się, że właściwie jedynym konceptem łączącym mozaikę narodów w tym wirtualnym Międzymorzu jest separująca idea narodowa:

Europa Środkowa, to nieszczęsne Międzymorze, jest miejscem, gdzie etniczna idea najbardziej zwyrodniała i stała się swoją własną karykaturą. Każdy jest centrum świata. Każdy naród, choćby liczył kilka milionów mieszkańców, a historię musiał sobie domalowywać, dokręcać, dosztukowywać.

„Międzymorze” to zatem opowieść o problemach tożsamościowych wielu narodów w bliższym lub dalszym sąsiedztwie Polski. Właściwie każdy z nich wyobrażał sobie spotęgowaną mocarstwowo wersję etnicznego państwa: Wielka Serbia, Wielka Czarnogóra, Wielka Albania, Wielkie Węgry i tak dalej, co zostało zobrazowane plątaniną wyśnionych granic na mapce zamieszczonej na wyklejce okładki. Niektóre – z perspektywy nie tylko Wielkiej, ale i zwykłej Polski – wyglądają dość zabawnie, ot, wielkości województwa mazowieckiego czy wielkopolskiego lub obu razem. Wiele z tych narodów w pewnym momencie dziejowym (a ostatnio coraz częściej) chciało powstać z kolan i odbudować swe państwa w ruinie, co zresztą jest wierną kopią populistycznych, putinowskich haseł, które z kolei były wierną kopią haseł hitlerowskich. Szczerek prezentuje koncepcje narodowe w duchu, któremu mogłaby patronować dawna aforystyczna definicja narodu przypisywana francuskiemu historykowi Ernestowi Renanowi, który określał ów fenomen jako „grupę ludzi, których łączy błędny pogląd na przeszłość i nienawiść do sąsiadów”.

Podobnie jak dawna idea Międzymorza interesuje tak naprawdę głównie Polaków, to relacja o etnomozaice, którą snuje Szczerek, stanowi chyba opowieść szczególnie o Polsce, zobaczonej na szerszym tle fantazmatycznych rojeń o jedynie właściwej formie narodowej. To przecież także tutaj na pierwszy plan wybiło się krzykliwe przekonanie pewnej wspólnoty, która wyobraziła sobie, że jest Narodem Powstającym z Kolan. Próbuje ona przekuć swe nacjonalistyczne marzenia w czyn przy akompaniamencie kościelnych śpiewów, podobnie jak niegdyś podobne rojenia przybierały realny kształt w takt katolickiej pieśni marszowej „Dzisiaj należą do nas Niemcy, jutro cały świat”, która tak bardzo spodobała się członkom Hitlerjugend i dorosłym adeptom tej organizacji. Choć, zdaje się, na szczęście to nie ta skala i możliwości.

Zapewne najnowsza książka Szczerka znajdzie krytyków wśród znawców tematu: politologów, historyków, slawistów, a przede wszystkim wśród wielkosłowianologów, międzymorzoznawców i nacjopopulistów umocnionych „kolorowym godłem” i „historyczną racją”. Ale to książka prowokacyjna również wobec „lewaków” czy hipsterów, którzy na przykład zapewne będą zaskoczeni tym, że Licheń robi tu za kwintesencję polskości. Choć autor intrygująco rozpoznaje wiele problemów, to nie daje prostych odpowiedzi odzwierciedlających przekonania którejś ze stron ideologicznych sporów. „Międzymorze” to w ostatecznym rozrachunku, mimo kpiarskiej tonacji, książka dość smutna, diagnozująca wzrost groźnych tendencji antywspólnotowych w Europie Środkowej, opowieść o buncie rozczarowanych peryferii wobec wyidealizowanego centrum:

Polska się zbuntowała przeciw Zachodowi, bo okazał się czymś innym, niż miał być. Złote, błyszczące neony przemieniły się w zwyczajne reklamy Rossmanna i Lidla. Miała być kraina bogactwa, a wyszła kraina lewactwa. Miały być dupy z rozkładówek „Playboya” w szybkich furach, a są połajanki feministek, że słowo „dupa” uwłacza kobiecie, i ochrzan od Zielonych, że szybkie fury zatruwają atmosferę. Nie wspominając o tym, że „Playboy” skończył z nagimi fotkami.

 

 

Ziemowit Szczerek, „Międzymorze. Podróże przez prawdziwą i wyobrażoną Europę Środkową”
Wydawnictwo Czarne – Agora SA
Wołowiec – Warszawa 2017