Przed 1989 rokiem wiele osób z Zachodu twierdziło, że po drugiej stronie żelaznej kurtyny właściwie nie ma sztuki (bo jak może funkcjonować sztuka bez rynku, czy może istnieć sztuka bez wyznacznika jej wartości?). Dzisiaj na globalnej mapie sztuki nie ma już białych plam. Czego więc szukać „na Wschodzie”?
Tymczasem białostocka Galeria Arsenał zorganizowała wystawę „Podróż na Wschód”, której kuratorki dyrektorka galerii Monika Szewczyk oraz Anna Łazar wybrały się za wschodnią granicę Polski. Czy, jak bohaterowie książki Hermana Hessego pod tym samym tytułem co wystawa, poszukiwały duchowego odrodzenia, symbolizowanego przez Wschód?
Podróż na Wschód oznacza też przeciwny kierunek – trzeba z niej wrócić. Pamiętam mój powrót z Ukrainy sprzed kilku lat, kursowym ukraińskim autobusem z Drohobycza do Przemyśla. Przed granicą zorganizowano zrzutkę do czapki (nie wiem, czy dla kierowcy, czy dla celnika). Im bardziej zbliżaliśmy się do Polski, autokar, początkowo niemal pusty, zapełniał się ludźmi, zatrzymując w dziwnych miejscach. Emocje rosły. Podczas kontroli polski celnik zapytał, czy w grupie jest ktoś z Polski. Zgłosiłem się jako jedyny. I gdy innym podróżnym grzebano w torbach, mój bagaż nie przechodził kontroli. Jako jedyny też dojechałem do Przemyśla, reszta wysiadła ze swymi tobołkami tuż po przekroczeniu granicy. Szmugiel ukrytych w siedzeniach autobusu papierosów nie zrobił na mnie większego wrażenia, ale przeprowadzony przez celnika podział już tak. Dlaczego nie chciano sprawdzić, czy akurat ja nie przewożę niedozwolonej ilości wódki i tanich Marlboro?
Gruzińska kuratorka Nini Palavandishvili w katalogu wystawy „Podróż na Wschód” pisze: „Odkąd zaczęłam podróżować, zawsze boję się, że nie dostanę wizy i że odpowiedź, której udzielę urzędnikom, będzie niewłaściwa”. Dodaje też: „Mam poczucie, że ilekroć zaprasza się mnie do jakiegoś obcego kraju, to nie w wyniku myśli czy idei, którą reprezentuję, albo pracy, którą tworzę – tak jakbym ja sama nie była tego do końca warta. Nie – ważniejsze jest miejsce mojego pochodzenia. I tak właśnie jest”.
Wystawa „Podróż na Wschód” również posługuje się kryterium geograficznym. Tytułowy Wschód pokrywa się z członkostwem w Partnerstwie Wschodnim, programie Unii Europejskiej dla byłych republik radzieckich, mającym je zbliżyć do Brukseli. Te republiki to Armenia, Azerbejdżan, Białoruś, Gruzja, Mołdawia i Ukraina. W perspektywie ma być także unijne członkostwo, chociaż – jak pokazał wrześniowy szczyt Partnerstwa w Warszawie – nikt się nie kwapi, by takie obietnice wysuwać. (I warszawski szczyt, i białostocka wystawa odbywały się przy okazji polskiej prezydencji w Unii).
Co innego w sztuce. Tu integracja jest możliwa. Pewnie dlatego, że o wiele mniejszym kosztem.
Zdaniem Anny Łazar, współautorki koncepcji wystawy w przeciwieństwie do Polski, gdzie „podstawową praktyką fundującą wspólnotę” są „rany i traumy”, podstawowym tematem wystawy jest „komunikacja, porozumienie i miłość”. Edwin Bendyk pisze przy okazji „Podróży na Wschód” o „pracy miłości”, jak nazywają swe dzieła programiści tworzący free software. Ten model przenosi na relacje międzyludzkie i – szerzej – geopolityczne: „Akt twórczy stwarza podmiot i jego otoczenie, jest darem ofiarowanym poza jakąkolwiek logiką rynku i kapitału, jest labour of love, aktem miłości, siły pierwotnej i jedynej siły produktywnej, bez której niemożliwe jest społeczeństwo. Bo miłość to także jedyne medium komunikacji, które unieważnia wszelkie różnice i umożliwia powstanie najbardziej nawet nieprawdopodobnych relacji. Miłość staje się więc siłą par excellence polityczną, choć przecież nikt w polityce o miłości nie mówi”. Krajom postkomunistycznym, za Slavojem Žižkiem, Bendyk wyznacza zadanie „wynalezienia nowej formy życia społecznego” w oparciu o „marzenie o zbiorowej solidarności”. To zadanie niezwykle trudne, zwłaszcza jeśli pomyśli się, że były blok wschodni dzieli dzisiaj granica Unii Europejskiej, którą jednym przekracza się łatwiej, a innym trudniej. Już tytuł wystawy w pewien sposób zakłamuje rzeczywistość – to nie my, Polacy, jedziemy na Wschód, lecz wybrani artyści z Ukrainy, Gruzji czy Azerbejdżanu odbyli podróż w drugą stronę.
Projekt „pracy miłości” wydaje się jeszcze projektem przyszłości. I być może wystawa „Podróż na Wschód” umożliwia takie otwarcie. Sami twórcy jednak wydają się podchodzić do tej „podróży” ze sporą rezerwą. Może to przypadek, ale szczególny dystans charakteryzuje artystów z Ukrainy: Stas Volyazlovsky w zabawnym filmiku „Koty kontra chińska pederastia” po prostu wypina goły tyłek. Volodomyr Kuznetsov kreuję sytuację znaną z bazarów, zwłaszcza w przygranicznych miejscowościach w latach 90. Wokół polskiego małego fiata rozłożył towary na sprzedaż, zbiór tandetnych przedmiotów. Yaroslava Mara Khomenko pokazuje serię „Uścisków”, prototypów ubrań dla dwóch lub więcej osób, które przez swoją formę narzucają bliskie kontakty między noszącymi je osobami. Anatoly Belov podkreśla powierzchowność kontaktów sieciowych, tworząc rysunki swych znajomych z Facebooka.
Do marzenia o swobodnym podróżowaniu odnosi się Alevtina Kakhidze w projekcie „Jestem spóźniona na samolot, na który nie sposób się spóźnić” (2010–2011). Artystka najpierw poprosiła ukraińskich krezusów, by podczas swych podniebnych przejażdżek prywatnymi samolotami narysowali jej, jak świat wygląda z góry. Prośby te pozostały bez odpowiedzi, jednak udało się namówić jednego z nich, by pozwolił jej na krótki lot prywatnym samolotem. Kakhidze wykonała sobie specjalny strój i z tubą na rysunki udała się na lotnisko. Jednak podczas lotu, mimo nalegań, nie wykonała żadnego, nawet najmniejszego szkicu. Obserwowała widok z okna. „Będę rysować, jak wszyscy będą rysować” – powiedziała. To przewrotna niezgoda artystki na narzucanie jej reguł gry, żądanie równości, ironiczne podkreślenie podziału na biednych i bogatych, wybrzmiewające szczególnie mocno w kontekście wystawy „Podróż na Wschód”.
Większa część ekspozycji, pogrążonej w swoistej nostalgii, poświęcona jest jednak fizycznym i mentalnym śladom poprzedniego systemu, poszukiwaniu tożsamości w świecie, w którym zabrakło utopii. To wraki sowieckich statków (Sabina Shikhlinskaya „Statek Bolszewik Nariman Narimanow”, 2006), ruiny basenów z lat 60. w Erywaniu (Ruben Arevshatyan „Eksterytorium. Rekonstrukcja elementu”, 2011), niedokończone miasta w Armenii, budowane tam po trzęsieniu ziemi w 1988 roku (Vahram Aghasyan, „Miasto widmo”, 2005–2007). Jak się wtedy żyło? Jak żyli nasi rodzice? Jaką mieli mentalność ludzie? Skąd wzięły się nasze miasta? – pytają artyści.
Ale najważniejsze z powtarzających się pytań brzmi raczej: jak tożsamość narodowa współgrała z „cywilizacją sowiecką” i jak tamten czas odbija się w teraźniejszości republik postsowieckich? W symboliczny sposób w największej sali elektrowni nakładały się na siebie dźwięki gruzińskich pieśni ludowych z filmu Elene Rakviashvili („Tam, gdzie należysz”, 2010), przemówień Lenina z pracy Armine Hovhannisyan („Co to jest władza radziecka?”, 2008) oraz bazarowe melodie z instalacji Kuznetsova. Armine Hovhannisyan wspólnie z Samvelem Bahdasaryanem dokonali rekonstrukcji „Radzieckiej sztuki agitacyjnej”, kolekcjonując artefakty „z epoki” – rysunki, plakaty, pamiątki. Odczytać z nich można między innymi historię pomnika Stalina z Muzeum Zwycięstwa w II Wojnie Światowej w Erywaniu. Usunięty w 1962 roku, został zastąpiony pomnikiem Matki Armenii. Nie zmieniono jednak postumentu, na którym zachowała się oryginalna ornamentyka, udokumentowana przez artystów.
Przy tym wszystkim zastanawiają postawy polskich artystów, zaproszonych do projektu trochę na zasadzie gospodarzy. Na tle ironicznych Ukraińców, analizujących komunistyczną przeszłość swego kraju Armeńczyków czy poszukujących tożsamości Azerów, Polacy wypadają dosyć obojętnie. Związek sztuki (echa konstruktywizmu) i ideologii pozostaje dalekim echem historii w dyptyku wideo Anny Molskiej („Moc i Praca”, 2008). Joanna Rajkowska po przeprowadzonej na miejscu kwerendzie skleiła z grupą mieszkańców czerwonego tekturowego lwa. Jej artystyczna diagnoza była chyba tym razem chybiona – to zwierzę już dawno poskromiono. Gdy Ruben Arevshatyan z Armenii dokumentuje puste, betonowe baseny Erywania, Nicolas Grosperre odwołuje się do historii o fikcyjnym, unoszącym się na wodzie basenie z książki Rema Koolhassa „Delirious New York”. W pałacowym parku Jakub Szczęsny tworzy skomplikowaną maszynę do oglądania obrazów („Kolektor”), mającą być rzekomo „refleksją artystyczną nad sposobami i mechanizmami muzealizacji sztuki”. Ale czy jest to temat tego projektu? Alicja Bielawska tworzy zaś poetyckie metafory przy użyciu wełnianych koców i sugestywnych tytułów, na przykład „Budzimy się wcześnie, aby zobaczyć wschód słońca”. A więc wschód słońca.
W ramach projektu zderzyło się parę problemów i postaw, po stronie „Wschodu”: ironia wobec postsowieckiej rzeczywistości i nowego podziału na cywilizowany Zachód i dziki Wschód, zmaganie się z tożsamością; po stronie Polski: kuratorsko-teoretyczna wizja „pracy miłości” i artystyczna bierność wobec problemu. To za mało, by powstał dialog. Tak jak Unia Europejska niewiele ma na razie do zaproponowania krajom Partnerstwa Wschodniego, tak wystawa „Podróż na Wschód” stwarza platformę spotkania się artystów z krajów Partnerstwa, ale nie dla rzeczywistej artystycznej dyskusji z nimi.
A przecież to właśnie na obszarze sztuki może nastąpić to, o czym nie sposób nawet byłoby pomyśleć w „prawdziwej” polityce. Tak odczytuję gest Sophii Tabatadze z Gruzji, która swoje miejsce na wystawie odstąpiła chińskiej artystce Xiangyan Yang, zdaniem Gruzinki „nieobecnej w światowej sztuce z powodów politycznych”. Xiangyan Yang na wystawie zaprezentowała swe wielkoformatowe rysunki. Praca „Sophia Tabatadze prezentuje prace chińskiej artystki Xiangyan Yang” ujawniła konstrukcję „Wschodu” zaproponowaną na wystawie, potwierdzając intuicję Nini Palavandishvili – artyści zostali zaproszeni dlatego, że pochodzą, skąd pochodzą.
„Podróż na Wschód”
kurator: Monika Szewczyk
Białystok, Galeria Arsenał, 5.08. – 30.09.2011
Kijów, Mystetskyi Arsenal, 30.10. – 11.11.2011
Kraków, MOCAK, 1.12.2011 – 29.01.2012
fot. Volodymyr Kuznetsov, Mały Fiat 126p. Pomnik lat 90, 2011