Inaczej niż w we wrocławskich „Dziadach” czy warszawskim „Fantazym” scenografia Roberta Rumasa w „Matce Courage” nie jest hiperrealistyczna ani nie bawi się dawnymi konwencjami teatralnymi. Rumasowi udało się połączyć monumentalizm ze skromnymi środkami wyrazu (mikromentalizm?). Na scenie bowiem, poza instrumentami (muzyka grana na żywo) i starym mercedesem (uwspółcześniona wersja wozu Matki Courage), znajduje się tylko spora, precyzyjnie wykonana makieta centrum Warszawy. Obserwuje ją kilka kamer, których obraz rzucany jest na ogromny ekran wiszący nad sceną. Tam wyświetlane są także tytuły kolejnych scen i piosenek (po brechtowsku, z dystansem – nie wolno zapominać, że jesteśmy w teatrze). Makieta przedstawia współczesną, ale zrujnowaną (w trakcie trwającej wojny) stolicę. Pośród gruzów i spalonych bloków widać małe figurki, które przedstawiają bohaterów przedstawienia. Na scenie pojawiają się Stenka, Zamachowski i Wysocka; na ekranie zaś figurki przedstawiające ich na zbombardowanej ulicy.
Oko kamery niczego tutaj nie podgląda, nie służy krytyce medialności narracji wojennych – jedynie przybliża piękną makietę zniszczonej Warszawy. I to właściwie wystarcza, ponieważ przywołuje jakiś dziwny rodzaj sentymentu: wszyscy pamiętamy zdjęcia Warszawy wykonane w czasie II wojnie światowej. U Zadary, choć skala zniszczeń jest mniejsza, a budynki współczesne, malownicze obrazy ruin wywołują wzruszenie i strach; przecież znowu żyjemy w niepewności: „wejdą czy nie wejdą”?
Jednak strach zostaje szybko oswojony – dramat Brechta to wartka i emocjonująca historia z niebanalną bohaterką, graną w Narodowym przez Danutę Stenkę. Ostrzyżona na zapałkę aktorka, w krótkich spodniach i białym podkoszulku, energicznie (i ironicznie) wciela się w przedsiębiorczą kobietę, którą kierują przede wszystkim chęć zysku i uczucie miłości do dzieci. Stenka świetnie balansuje między psychologizmem a dystansem, sprawiając, że jej Courage jest jednocześnie przejmująca i odpychająca; irytuje i budzi sympatię, drażni tchórzostwem i zaskakuje odwagą. I choć aktorka swoje odezwy i pieśni nierzadko kieruje wprost do publiczności, nie ma w tym ani krzty minoderii czy chęci podobania się. Świadoma swojej ekspresji, silna, a jednocześnie zdyscyplinowana Stenka stanowi główną siłę przedstawienia. To ona właśnie oswaja widzów z wojną, pokazując, że jakoś można ją przeżyć – wystarczy tylko się pilnować, interesy robić umiejętnie i nie mieć zbyt wielkich ambicji. Pochwała kapitulacji, przekładanie sprytu nad brawurę i przeciętności nad romantyczne bohaterstwo nie brzmią dziś jak puste deklaracje, lecz dają do myślenia. Kto wie, czy nie już za chwilę nie będziemy musieli kombinować tak jak Courage? Rzeczywistość pokazana w tym spektaklu, w którym żołnierze mają hełmy z symbolami Unii Europejskiej, wojny toczą katolicy, a stosunki między ludźmi opierają się na handlu lub gwałcie, niepotrzebnie ujmowana jest w ramy „opowieści o (niedalekiej) przyszłości” roku 2025. Wojna jest tuż obok, o czym zarówno twórcy, jak i widzowie doskonale wiedzą.
Dlatego reżyseria Zadary jest subtelna, a jednocześnie opiera się na przywołaniu obrazów ze wspólnego archiwum kulturowego. Poza wspomnianą zrujnowaną Warszawą widać to także w innych scenach. Courage i jej dzieci jadą starym mercedesem niczym wesoła kompania łowców przygód, przywołując skojarzenia z „czterema pancernymi”. Kolejne przesłuchania przez żołnierzy, wyprawy do miasta, żebranie, kombinowanie, strach kobiet, nieustanne przemieszczanie się. Wszystko to doskonale znamy z innych narracji o wojnie – dlatego Zadara nie operuje werystycznymi znakami, jedynie subtelnie zaznacza konteksty i przypomina wojenne klisze. Widać to, gdy na przykład Yvette (ekspresyjnie grana przez Ewę Konstancję Bułhak) podczas swojej pieśni o wielkiej fraternizacji z żołnierzami leży na masce samochodu i z każdym kolejnym, śpiewanym coraz głośniej, na granicy krzyku refrenem szerzej rozkłada nogi.
Wszystkie te obrazy już skądś znamy. Słyszeliśmy te marszowe melodie, widzieliśmy te śmierci, poznajemy te nieme krzyki – a jednak we współczesnym kostiumie i wobec obecnej sytuacji geopolitycznej wszystko to niesie silne wrażenia. Zadara stworzył spektakl z bardzo prostym przesłaniem – wojny są złe, a ich przyczyny zawsze leżą w ekonomii. Przetrwają tylko ci, którzy niczego nie oczekują i – egoistycznie – kierują się jedynie własnym dobrem. Skoro nic nie zmieniło się od wojny trzydziestoletniej i II wojny światowej, nic nie zmieniło się w roku 2015 czy 2016 – nic nie zmieni się także w 2025.
Ale to nieprawda. Bo choć sporo elementów jest wspólnych, to jednak zmieniło się wiele. Inne są sposoby prowadzenia wojen, ich skala, obraz pojawiający się mediach. Każda kolejna wojna była straszniejsza, ponieważ pojawiały się w niej nowe, nieznane elementy – chociażby nowe rodzaje broni. Sięgając po tekst Brechta, który w 1939 roku pisał o wojnie trzydziestoletniej, reżyser tworzy uniwersalizującą narrację o wojnie, która zawsze jest taka sama. Skądinąd to przekładanie realiów wojny w XVII wieku na współczesne znaki sceniczne, takie jak hełmy z godłem UE nie sprawdzają się najlepiej – trudno powiedzieć, kto, z kim i o co walczy. Ale to przecież nieistotne, liczy się fakt, że zawsze jest tak samo okrutnie i źle, zaś pewne postawy pozostają niezmienne. Ta strategia dziwi o tyle, że Zadara wielokrotnie powoływał się na postmodernistów; wskazywał, że bliska jest mu strategia dekonstrukcji. A w Narodowym opowiada historię, która, mimo aktualności antywojennego przesłania, jest w jakiś sposób łagodna w swej uniwersalności. Bo mniej się boimy, gdy już coś znamy. A największy strach wywołuje nieznane.
Ten błąd myślowy nie umniejsza faktu, że przedstawienie jest świetnie zagrane, a w wielu momentach wzrusza. Głównie dzięki aktorkom – wspomnianych Stence i Bułhak, a także Barbarze Wysockiej. Obsadzenie tej ostatniej w roli Kattrin było wyjątkowo przewrotne – to właśnie Wysocką określano mianem „aktorki-instrumentu” Zadary, w którego spektaklach grała wszystkie role wymagające największej sprawności werbalnej: Kasandrę w „Odprawie posłów greckich”, Idalię w „Fantazym”, główną rolę w „Chopinie bez fortepianu”, gdzie jej komentarz do utworów Chopina zastępował dźwięki instrumentu. W „Matce Courage” Wysocka gra rolę niemą, doskonale operując ekspresją cielesną. Jej gesty, spojrzenia, a także finałowa gra na bębnie, mającym obudzić zaatakowane miasto, robią ogromne wrażenie i znakomicie oddają ducha postaci, która staje się powtórzeniem figury Kasandry – choć widzi i odczuwa o wiele więcej niż inni bohaterowie, to nie potrafi z nikim się porozumieć.
W programie do spektaklu Agata Bielik-Robson napisała świetny tekst na temat dramatu Brechta, zwracając szczególną uwagę na płeć głównej bohaterki i jej role w świecie męskiej wojny. Choć filozofka pod koniec konkluduje, że sztuka Brechta nie jest o feminizmie, to jednak – posługując się tytułem Swietłany Aleksiejewicz – przypomina, że „wojna nie ma w sobie nic z kobiety”. Tymczasem Zadara w roli Kaprala (czyli tego, który w pierwszej scenie głosi pochwałę wojny) obsadza Kamillę Baar-Kochańską, zbijając tak stereotypowe wyobrażenie o kobietach – organicznie i jakoby z przyrodzenia – nienawidzących walki. Tymczasem, jak sugeruje rola Baar, kobiety także mogą walczyć, zabijać, grabić i czerpać z tego przyjemność i zyski.
Skoro o zyskach mowa, warto wspomnieć także o innym aspekcie tej realizacji. Bertolt Brecht, twórca wrażliwy społecznie, celnie punktujący niesprawiedliwości ekonomiczne, zostaje przez Michała Zadarę wystawiony w Teatrze Narodowym w Warszawie. Tu, wśród marmurów i złoceń, rozgrywa się tragedia biednej Matki Courage, bohaterki doskonale zdającej sobie sprawę z finansowych uwikłań wojny, na której ktoś się bogaci, podczas gdy biedni muszą sobie radzić sami. Zadara wystawia na scenie teatru, który – choć ma w nazwie przymiotnik „narodowy” – selekcjonuje swoją publiczność. Wejściówka, czyli najtańszy bilet, który nie zawsze gwarantuje miejsce siedzące, kosztuje tu 40 złotych. Wobec takich cen w teatrze publicznym można tylko zanucić pieśń o wielkiej kapitulacji.
Bertold Brecht, „Matka Courage i jej dzieci”
reżyseria: Michał Zadara
scenografia: Robert Rumas
kostiumy: Julia Kornacka
aranżacja muzyczna: Jacek „Budyń” Szymkiewicz
Teatr Narodowy w Warszawie
premiera: 26.11.2016