Archiwum
17.01.2017

Marvel, Nintendo 64 i zabawki

Daria Grabowska
Sztuka

A gdybyś został superbohaterem?

Parę miesięcy temu wpadłem na pomysł stworzenia postaci, której historie uwieczniałbym w absurdalnym, nieco abstrakcyjnym komiksie. Z czasem doszedłem do wniosku, że powstały bohater byłby wzorowany właśnie na mnie, podobnie jak jego supermoce. Utożsamiając się z tą postacią, wymyśliłem, że jej nadludzką zdolnością byłaby możliwość zmiany kształtu własnego ciała. Jednak dar ten, który póki co nie wiem jeszcze, skąd by się wziął, nie do końca byłby kontrolowany przez mojego bohatera. Na przykład w pewnym momencie jego sylwetka rozpływałaby się i przez szparę pod drzwiami wpełzała do drugiego pomieszczenia, twarz przemieszczałaby się z miejsca na miejsce, a ręce byłyby przetransformowane w, powiedzmy, nogi.

Posiadałby arcywroga?

W pewnym sensie tak. Jego powinnością byłaby obrona świata przed nim samym. Przypadkowo i całkiem nieumyślnie sprawiałby swoimi zmianami kształtu dość spore kłopoty innym ludziom. W gruncie rzeczy te dwa aspekty, zmiana kształtu oraz nieintencjonalne wywoływanie niedogodnych sytuacji, są przechwycone z mojego charakteru. Jako artysta korzystam z różnych mediów i równie często zmieniam zainteresowania, choć w zasadzie przez cały ten czas łączy moje prace ta sama wrażliwość. Dzisiaj śpiewam piosenkę, jutro rysuję komiks, innym razem opowiadam o zabawkach z dzieciństwa.

Nie wydaje mi się, abyś tym sposobem sprawiał komukolwiek problemy!

To groźne przede wszystkim dla mnie samego!

Skoro wspomniałeś o medium, najbardziej z Twoją twórczością kojarzę komiks. Może to dlatego, że prace, które pokazujesz na Tumblr, traktuję w kategoriach memów. Są zabawne, posiadają potencjał chwytających virali.

Komiksem zajmuję się najdłużej, bo od mniej więcej jedenastego roku życia. Wykorzystując to medium, jako dzieciak zdobyłem główną nagrodę w konkursie ekologicznym, więc już wtedy wiedziałem, że stanie się ono dla mnie istotną formą przekazu. Na długo przed studiami, jeśli dobrze pamiętam, to w czasach gimnazjalnych, udało mi się przebić w środowisku komiksowym. Byłem określany jako młody, obiecujący rysownik. Niektórzy komiksiarze pokładali we mnie spore nadzieje…

Już tego nie robią?

Nie. [śmiech] Zmieniłem się i moje prace również. Dawniej mój styl był bardziej kreskówkowy, ale skrupulatne rysowanie dosyć mnie nudziło i w liceum zacząłem eksperymentować z kreską. Myślę, że skupienie się na eksperymentalnej stronie komiksu zaprowadziło mnie w dobrą stronę. Poniekąd skutkiem tego było założenie w 2011 roku wraz ze znajomymi komiksiarzami grupy Maszin. Udało nam się stworzyć mnóstwo albumów i cztery wystawy, z czego trzy z nich prawie nie pokazywały typowego komiksu. Zresztą wciąż rozciągamy definicję tego medium, eksperymentując z jego formą. Z jednej strony nie mamy potrzeby tworzenia na siłę „sztuki wysokiej”, z drugiej – nie śmiejemy się ze sztuki w przeciwieństwie do większości komiksowego środowiska. Paradoksalnie, inaczej niż się wydaje środowisku komiksowemu, młodzi artyści raczej chcą „wychodzić do ludzi” – przynajmniej takie wrażenie odniosłem podczas studiów w Szczecinie.

Jak opisałbyś obecne podejście sztuki do komiksu?

Po wystawie „Black and White” świat sztuki zaczął się bardziej otwierać na to medium, aczkolwiek pojawił kolejny problem. W przypadku wspomnianej ekspozycji doszło do pewnego rodzaju upupienia komiksu. Traktowany był on jako forma prostsza od sztuki najnowszej, wyrażająca treści bardziej wprost. Oczywiście ideą Łukasza Rondudy oraz Galit Eilat było przekazanie istotnej krytyki politycznej, która przez taką, a nie inną formę stała się bardziej klarowna, lecz jednocześnie medium komiksowe zostało tu potraktowane mocno instrumentalnie. Inaczej wyglądała sytuacja w przypadku wystawy „Katalog wypadków. Sztuka współczesna w polskim komiksie”. Jakub Woynarowski, skupiając się na samym medium komiksowym, stworzył ciekawszą wystawę mówiącą znacznie więcej przy pomocy komiksu, jak i o nim samym. Używając komiksu w sztuce współczesnej, lepiej skupić się na jego naturze i możliwościach, niż sprowadzać go jedynie do oryginalnego kontekstu prasowego bądź popkulturowego.

Odnoszę wrażenie, że estetyka jest dla Ciebie bardzo istotna. Próbujesz ją kształtować poprzez eksperymentowanie z uznanymi standardami – sięgasz po paintowe kolory, dziecięcą, nierówną kreskę, krótkie, zabawne dialogi.

Tak, lubię świadomie używać wykorzystanych już w kulturze elementów przez co buduję nietypowość moich prac na typowości. Podczas tworzenia panuje u mnie duży nieład i materia jest czymś, co porządkuje mi pracę. W zasadzie to ona determinuje treści danej rzeczy, którą aktualnie się zajmuję. Jednocześnie wiem, jaki typ emocji chcę wywołać u odbiorcy, lecz jakie poszczególne wrażenia – już nie do końca. Zazwyczaj bezpośrednio zwracam się do widza, opowiadając o wybranym rysunku, zabawce i tak dalej.

Bardzo przyjemnie słuchało się Twoich wspomnień przy okazji wystawy w galerii FWD:. „Chodź pokażę Ci moje zabawki, a powiem ci kim jestem” to rodzaj spotkania znajomych z dzieciństwa, którzy wspólnie bawili się Action Manami, oglądając przy tym „Motomyszy z Marsa”. Mała przestrzeń galerii, której podłoga wyłożona została matą samochodową dla dzieci, tworzy niemal domową atmosferę. Wernisaż polegał na tym, że opowiadałeś historie swoich starych zabawek…

Zauważyłaś, że na tej macie są same hotele, kościoły, szkoły, praktycznie bez osiedli czy jednorodzinnych domów? Bardzo to dziwne… Wystawa, którą można zobaczyć w FWD:, jest dla mnie pod pewnym względem przełomowa. Wcześniej nie miałem okazji doświadczyć bezpośredniego kontaktu z odbiorcami. To bardzo przyjemne, gdy mogę danej osobie opowiedzieć, na przykład o tym, że ręka, która odpadła mojej zabawce w dzieciństwie, przekształciła się w postać o własnej świadomości. Dawniej też opowiadałem o swoich pracach, ale głównie za pomocą wideo, jak na przykład w „Rysunkach, które zrobiłem w manii”.

„Rysunki, które zrobiłem w manii” to jedna z Twoich, przynajmniej dla mnie, bardziej zaskakujących prac. Wciąż słyszę zwierzenia, że znajomy z malarstwa właśnie wychodzi z depresji, tamta rzeźbiarka popadła w artystyczny marazm. Ty natomiast uparcie twierdzisz, że przez maniakalną potrzebę tworzenia nie mogłeś spać po nocach. O rysunkach, które powstały w tamtym okresie, opowiadasz w kilkuminutowym filmiku.

Praca ta powstała przeszło cztery lata temu, kiedy dużo myślałem o teorii sztuki. Zresztą nie tylko myślałem – stworzyłem własną koncepcję: maksymalizm, której ideą było tworzenie dzieł nieograniczonych w ilości elementów, w kolorach i użytych środkach. Wszystko miało być przesadnie nadużywane, ale z pełną tego świadomością. Megalomania i estetyka Jeffa Koonsa to idealny przykład. Później w sposób naturalny z tego zrezygnowałem, lecz nadmiar energii twórczej we mnie pozostał. Za pomocą cienkopisu i dwóch pisaków wyładowywałem ją na kartkach, które finalnie zatytułowałem „Rysunkami, które zrobiłem w manii”. Pomimo tego, że nie wszystkie prace z tej serii mi się podobają, nadal opowiadam o nich i pokazuję je w całości.

Nie szkicujesz.

Nie szkicuję! I nie planuję do tego wrócić. Szczerze mówiąc, nie mogę się nadziwić osobom, które poświęcają na to tyle czasu. Wolę, kiedy kreska jest naturalna. Podobnie nie przygotowuję się do opowiadania w moich pracach, stawiam na improwizację.

W FWD: stworzyliście niesamowitą atmosferę. Moja znajoma stwierdziła, że klimatem, kiedy siedzieliśmy przy niskim stoliku, pijąc kawę i wspominając lata 90., całość przypominała jej świat ze „Stranger Things”, stylizowanego na lata 80. serialu SF. Wbrew pozorom wszyscy odczuwaliśmy tę samą nostalgię za minionym, co podczas oglądania wspomnianej serii. W związku z tym zastanawiałam się, czy wierzysz w pokoleniowość?

Myślę, że na pewno istnieje estetyka pokolenia. Oczywiście takie elementy dostrzegamy po latach, nie doceniając stylistyki obecnych czasów. Dopiero teraz, patrząc wstecz, widzę, że pierwsza dekada obecnego stulecia miała swoją estetykę, tak jak miały ją lata 90., a długo zdawało mi się, że tylko one były tak charakterystyczne. Mam wrażenie, że estetyka konsumpcjonizmu przeszła wtedy największe zmiany, zapewniając dzieciom lat 90. ekscytujące wizualnie dzieciństwo. Zmiany można też prześledzić na podstawie rozwijających się stron internetowych, na przykład YouTube’a. Gdy spojrzeć na screenshot starej wersji tego portalu, można doznać szoku, jak bardzo się ona różniła, a wtedy nie przeszkadzał nam ten dość siermiężny wygląd. Jako pokolenie wszystko bezkrytycznie chłonęliśmy, pewnie przez poczucie „nowości”. Natomiast takie zjawiska, głównie internetowe, jak vaporwave pokazują, że estetycznie lata 90. były bardzo interesujące. Dzisiejsze nastolatki zdają się postrzegać nasze dzieciństwo jako muzeum niepraktycznych nowości. Wszystko to, co pojawiło się na raczkującym rynku uchodziło za innowacyjne, pociągające. W rzeczywistości, i to także widać po latach, sprowadzona do Polski „nowość” była kulawa oraz nieporadna. Młodsze pokolenia potrafią na to spojrzeć z dużo większą dozą krytyki. Posiadając pewne porównania i spoglądając na nie krytycznym okiem, wciągają, być może nieświadomie, estetykę na wyższy poziom. Widać to dobrze na podstawie tego, jak młodzi ludzie poruszają się w internecie, tworząc coraz to dziwniejsze strony i trendy pozostające w opozycji do tego, co zastali, a jednocześnie czerpiące z lat 90.

Dostrzegasz jeszcze inne różnice w posługiwaniu się kulturą, zapewne tą internetową, przez obecnych nastolatków?

Mając dobrych znajomych, którzy urodzili się około 2000 roku, widzę, jak inaczej reagują na pewne zjawiska. Jasne, umiem się z nimi dogadać, ale fascynuje mnie ich podejście do świata, prędkość reagowania, brak strachu przed pokazywaniem indywidualizmu. Szczególnie widoczne jest to u osób działających głównie w internecie. Ustalmy sobie, że ja również rozumiem memy, są rzeczywiście zabawne, ale to, jak posługują się nimi młodsi, ciągle mnie zadziwia. Niesamowite, jak jedna osoba publikuje post na Facebooku, a po kilku sekundach komentuje go niezwykle błyskotliwie druga, ilustrując wypowiedź zabawnym memem. Ten ciąg skojarzeń bywa tak abstrakcyjny i błyskawiczny, że nieważne, jak bardzo narzekalibyśmy na nastolatków, nie możemy zaprzeczyć, że jest to duża zmiana.

Dzieciaki urodzone w latach 90., tak – w tym także i my, określani są pokoleniem Y. Charakteryzuje nas, jak wyczytałam w Wikipedii, brak autorytetów.

Może nie umiałbym wskazać jednego autorytetu, ale wiele osób jednak bezpośrednio wpłynęło na moje podejście do tworzenia i życia. Pierwszą z nich jest na pewno Wojciech Bąkowski. Jako nastolatek byłem fanem jego piosenek do tego stopnia, że z przyjaciółmi używaliśmy cytatów z nich w różnych sytuacjach i w coraz to dziwniejszych kontekstach. Podczas studiów na moje prace rysunkowe od strony formalnej spory wpływ miało podejście Zbigniewa Taszyckiego, u którego byłem w pracowni. W późniejszym okresie studiów mocno zainspirowało mnie podejście do sztuki i jej rozumienie Łukasza Jastrubczaka. W muzyce inspirował mnie natomiast Madlib, producent muzyczny, raper robiący krótkie, abstrakcyjne bity. U niego ceniłem surowość oraz prostotę.

 

No tak, przecież miałeś być raperem…

Tak! Skąd to wiesz?! [śmiech]

W Twojej twórczości przeplatają się doświadczenia z różnych dziedzin. Na przykład dzięki wspomnianemu rapowi masz dużą świadomość tekstu. Widać to chociażby w tytułach prac: „Pieniądze, które miałem”, „Przygody Nikogo”, „Film o moim pokoju w domu rodzinnym”. Znowu w jednej ze swoich piosenek śpiewasz: „wszystko przemija”.

Rzeczywiście, wszelkie formy wyrazu naturalnie się u mnie splatają, ale przyznam, że nie jestem profesjonalistą w żadnej z tych dziedzin. Nie potrafię realistycznie narysować większości przedmiotów czy zagrać skomplikowanych melodii. Wymyślając teksty, tytuły prac czy frazy do piosenek, zawsze kieruję się intuicją. Podczas tworzenia muzyki często zaczynam po prostu śpiewać. Łapię się na tym, że powtarzam wciąż to samo zdanie czy nawet zbitkę dwóch słów i stwierdzam, że dane powiedzenie jest tym odpowiednim. Kiedy o tym myślę, przychodzą mi do głowy sample w house’owych kawałkach – dany piosenkarz śpiewa, powiedzmy, ganja is my life [śmiech] i zdanie to zostaje zaloopowane. Robię podobnie, tyle że powtarzam dane słowa przez cały utwór na żywo, przez co dochodzi do większych zmian w „samplu”. Jako nastolatek pisałem opowiadania oraz amatorskie wiersze. I zasłuchiwałem się w tekstach Bąkowskiego. Być może przez to dużo naturalniej przychodzi mi specyficzne używanie języka.

W muzyce również nie tolerujesz szkicowania, przygotowywania się.

Może nie tyle nie toleruję, ile nie praktykuję. Sampluję na przykład dźwięk z Nintendo 64, zmieniam jego prędkość, później z zapętlonego sampla okazuje się, jaką melodię zagram, następnie rytm i do tego wszystkiego, improwizując, wymyślam słowa.

Na koniec chciałabym, abyś przedstawił swoją wizję sztuki jako superbohaterki? Marvel czy DC?

Zdecydowanie Marvel. DC może być tylko częścią sztuki z jednym wybijającym się konceptualistą, Batmanem. [śmiech] Sztuka jako superbohaterka miałaby bardzo dużą głowę, która składałaby się z wielu twarzy umieszczonych dookoła niej, ale nie byłby to nieprzyjemny widok. Żadna twarz nie zlewałaby się z inną, każda miałaby na tej głowie swoje miejsce. Nie wiem, co z tułowiem. Jeśli posiadałaby więcej niż jeden, to już klasyfikowałabym ją jako niepokojącą, a taka mi się nie wydaje. Same wizerunki umiejscowione byłyby oczywiście każda w innym kierunku, dlatego odbierałyby najróżniejsze sygnały ze świata zewnętrznego. Wewnątrz głowy nagromadzone informacje scalałyby się w jedną całość, przez co Sztuka miałaby w głowie sumę wrażeń całego świata.