Archiwum
27.05.2014

Język martwych ciał

Marek S. Bochniarz
Literatura

„Monochromatyczny mężczyzna to sen
Czerń i biel życia
Oto stoi odmieniony i odległy
Jest kameą, co teraz ożyła, i wówczas
Nie dla niego metropolia
Czasem wciąga go paraliż formuł
Padł przed nim w proch śmieci
Spokojne, blade ciało na łóżku
Rzeczywiste i piękne, a zarazem martwe”

Dennis A. Nilsen, „Monochromatyczny mężczyzna”

Nekrofilia jest jednym z największych tematów tabu w kulturze. Sposoby obchodzenia się z ciałem mają charakter skonwencjonalizowanego rytuału – to już nie-człowiek, a przecież jeszcze nie bezosobowy proch. Trupa można co najwyżej spalić bądź przygotować do złożenia w ziemi. Współczesna kultura nie lubi zresztą poruszać tematu śmierci. Kiedyś bliska człowiekowi, została stopniowo wyparta przez wizje wiecznej młodości. W świecie, w którym ceni się ciała wręcz chorobliwie chude, paradoksalnie zbliżamy się jednak do nekrofilii – bo nekrofile również brzydzą się tłuszczem. Nie lubił go także Edmund Kolanowski – zawsze usuwał go, gdy preparował części wycięte z wykopanych ciał.

Zimą przeczytałem artykuł Piotra Żytnickiego o nekrofilu i seryjnym mordercy z Poznania. Tekst trudno było zapomnieć – także za sprawą dziwnego zdjęcia z wizji lokalnej, na którym niepozorny człowiek manipulował obłym manekinem. Wielka kukła wyglądała groteskowo w jego objęciach. Otaczała go czwórka mężczyzn – na ich skrzywionych twarzach odnajdywałem cień obrzydzenia. Jeden z nich trzymał mikrofon, odchylone ciało zdradzało jakby chęć ucieczki. Tak wyobrażałem sobie Kolanowskiego – jako odrażającego mordercę, którego milicjanci musieli wytropić, biegli lekarze zbadać, sąd skazać, a kat powiesić.

Po „Martwych ciałach” spodziewałem się długich, drobiazgowych i makabrycznych opisów tego, jak obchodził się ze swoimi obiektami nekrofil. Tytuł zwodniczo sugeruje przecież, że trupy są głównym tematem książki. Michał Larek i Waldemar Ciszak w swoim enigmatycznym reportażu dokonali jednak zaskakującego zabiegu – u nich ranią czytelnika nie obrazy, lecz słowa. Dbałość o rzetelną rekonstrukcję tego, jak mówili ludzie z czasów – gdy Edmund Kolanowski obejrzał w kinie Apollo „Wilczycę”, po której dopadł go cmentarny głód – powoduje, że z krótkich opisów morderstw i aktów nekrofilii, oszczędnie dawkowanych nam przez autorów, przenosimy uwagę na świat otaczający mordercę.

Stolica Wielkopolski musiała być zupełnie innym miastem w czasach PRL-u. Gdy oglądamy „Poznań ’56” Filipa Bajona czy śledzimy materiały zarejestrowane jeszcze w latach 80. (również fragmenty wizji lokalnej – pierwszej, która została zarejestrowana  w Polsce kamerą wideo), wkraczamy w codzienność Kolanowskiego. Dla poznaniaków ten świat sprzed około 30 lat pozornie może się wydawać bliski – punkty orientacyjne, nazwy ulic i budynki są przecież łatwo rozpoznawalne. Jednak dłuższa wędrówka przez karty „Martwych ciał” pozwala nam odkryć szczeliny tkwiące w szarym i ponurym życiu zamkniętego w sobie, niskiego mężczyzny o przeciętnej twarzy. W codziennej nijakości Kolanowskiego rzadko, lecz silnie wybuchają fajerwerki uniesienia, a obok codziennej drogi do pracy jest i miejsce dla nocnych wypraw na cmentarz.

Bohatera „Martwych ciał” trudno jednoznacznie ocenić. Brak w jego opisie rysów demonicznych, nieprzeciętnej inteligencji czy wyjątkowych zdolności. Profesjonalistami w swoim fachu są w książce milicjanci, prokuratorzy i biegli sądowi, którzy – skonfrontowani z działaniami mordercy – uruchamiają wszystkie znane sobie środki, by jak najszybciej wytropić poszukiwanego i zmusić go do złożenia zeznań, dokładnie przebadać oraz zadbać o wyrok skazujący. W rękach zawodowców nekrofil Edmund sam przypomina jedną ze swoich kukieł, które budował z gąbki i spreparowanych części ciał. Trochę mu nawet współczujemy – tak bardzo brakuje mu przypisywanej seryjnym mordercom zapobiegliwości, zdolności przenikania działań kryminologów czy magicznego przewidywania przyszłości.

Larek i Ciszak skonstruowali narrację reportażu na wzór kina gatunkowego, w którym jest miejsce na dawkowanie napięcia, retrospekcje, powtórzenia i nagłe zwroty akcji. „Martwym ciałom” bliżej jednak do filmów naruszających tematy tabu niż do czarnych kryminałów. Wielowymiarowy portret Edmunda Kolanowskiego, ukazanego zarówno jako potwora, pechowego człowieka, złego męża, konkubenta i wreszcie ponurego robotnika fizycznego, przypomina niejednoznaczną postać Fritza Haarmanna, niemieckiego seryjnego mordercy i kanibala, który w „Czułości wilków” Ulliego Lommla odgrywa różne role – sympatycznego i dobrego obywatela, budzącego pogardę szpicla, przedsiębiorczego handlarza, ale i wampirycznego zabójcę młodych chłopców.

„Martwe ciała” paradoksalnie są najbardziej szokujące w tych fragmentach, gdy autorzy opisują morderstwa i „zabawy” z trupami w życiu ich bohatera tak, jakby przedstawiali codzienność przeciętnego obywatela PRL-u. Jeśli to, co powinno w nas budzić wstręt, zostanie nam zaprezentowane jako rzecz z perspektywy postaci normalna (cóż, z punktu widzenia Kolanowskiego – trochę świąteczna), wtedy obudzi się w nas sprzeciw. Najgorzej możemy się poczuć, gdy nasze życie i wygląd niewiele różnią się od mordercy o zwyczajnej twarzy i z nudną pracą – odkryjemy, że jesteśmy tak przeciętni jak on. Czy uratujemy bezpieczny podział na demonicznych morderców i niewinne, kruche ofiary?

Michał Larek, Waldemar Ciszak, „Martwe ciała”
Simple Publishing
Poznań 2014

alt